WEJŚCIE DLA ARTYSTÓW Czego należy zabronić
Klaskania na scenie przez artystów, którzy po zakończeniu przedstawienia lub koncertu powinni się kłaniać, nawet w najbardziej wymyślnych wariantach, a nie tkwić w głębi sceny i oklaskiwać wychodzących protagonistów.
Kiedy już wszyscy na scenę wyszli i rozstąpili się na boki, z głębi wynurzają się do przodu chórzyści, balet, statyści (w zależności od tego, co jest grane), i wtedy stojący po bokach protagoniści dają brawa swym zespołowym kolegom – w rewanżu za ich oklaski sprzed chwili.
Jeśli jest to spektakl muzyczny, wkrótce pojawia się dyrygent, oklaskując muzyków siedzących w kanale orkiestrowym, a czasem nawet wyprowadzając ich na scenę z instrumentami w rękach, obcałowując kogo trzeba i nie trzeba, robiąc przy tym tłum, jak – nie przymierzając – na stacji kolei żelaznej. Po szczególnie udanych premierach pojawia się jeszcze dyrektor, który czytając z kartki lub – rzadziej – mówiąc z pamięci, dziękuje wszystkim, nie wyłączając bileterek, bufetowych, księgowych, sekretarek, sprzątaczek i stróżów nocnych za sukces premiery i podkreślając tym samym własne zasługi. Kuriozalne są okrzyki stojących na scenie „reżyser, reżyser!”, zwłaszcza gdy ten od dawna oczekuje wywołania, mimo że sknocił przedstawienie.
Następnie wynoszone są kwiaty. Zdarza się, że najwięcej bukietów otrzymują wykonawcy z ostatnich rzędów, bo albo sami sobie je kupili, albo mają ogródki działkowe. Zdarza się, że na scenie wręczane są misie, laleczki, butelki z trunkami, słodycze, paczki żywnościowe, a nawet żywe pieski, kotki i ptaszki. Wszystko to przy gasnących brawach umęczonej publiczności i satysfakcji związków zawodowych, że w taki oto sposób wywalczyły równe traktowanie statystów i primadonny.
To wszystko powinno być zabronione, bo oklaski po spektaklach są przedłużeniem powagi przedstawienia (nawet gdy była to komedia) i stanowią prawdziwy miernik sukcesu, a nie aranżację popołudniowych imienin u cioci w cukierni lub na kanapie, według zasady – ja tobie, a ty mnie.
Kupując programy teatralne, czytamy w nich biogramy występujących artystów. Wymieniane są tam sążniste liczby odbytych (czasem tylko w marzeniach) tournée w krajach i miastach, liczne festiwale, a nawet występy w całkiem małych teatrach, filharmoniach i miejscowościach. Natomiast w ogóle nie ma cytatów z pozytywnych krytyk i nagród. A powinno być odwrotnie. Nieznośnym – niedawnym na szczęście – obyczajem jest nagminne fotografowanie się na widowni, aby później móc się pochwalić, jakim to się jest bywalcem teatralnym. Ze wstydu nie wspomnę o nader częstym zajadaniu kanapek w rzędach i popijaniu z butelki prosto z gwinta.
Aby nie ograniczać się tylko do zachowań teatralnych godnych zabronienia, przytoczę kilka zjawisk drażniących i niedopuszczalnych w życiu codziennym. Oto one: głośne śmianie się (zwłaszcza kobiet) i hałasowanie w restauracjach, pociągach czy samolotach, jak również przewożenie w nich małych dzieci, które – mimo że latają za darmo – to jeszcze krzyczą wniebogłosy, zwłaszcza przy startach i lądowaniach, bo je uszy bolą bardziej niż pasażerów dorosłych.
Puszczanie muzyki, nieraz na cały regulator, w lokalach publicznych i miejscach ogólnych zgromadzeń pod pretekstem, że bywalcy to lubią. Wcale nie. Tego potrzebują organizatorzy, funkcjonariusze i obsługa tych miejsc znudzona codziennym tu ślęczeniem.
Inną pretensjonalną, tym razem językową aberracją jest nagminne zdrabnianie imion. Bożusia (Bożena), Grażusia (Grażyna), Gosia (Małgorzata), Aniuta (Anna), Sebuś (Sebastian), Tunio (Wojciech),
Zbynio (Zbigniew) i – nie daj Boże – Sławuś zamiast Sławomir – oto pierwsze z brzegu przykłady.
Nie chcę się komukolwiek narazić, ale jestem przeciwnikiem publicznego demonstrowania pieszczot. Pół biedy, jeśli czynią to ludzie młodzi, ale wzajemne obślinianie się i obmacywanie starych pryków przyprawia mnie o mdłości. Również gdy Pan Prezydent, często przemawiając, jeszcze częściej informuje nas, że z czegoś tam „się cieszy”! Śpiewanie hymnu dla umocnienia patriotyzmu (?) odbywające się w trybie aż czterozwrotkowym po prostu nie ma sensu. Natomiast wykonywanie „sto lat”... tylko jednokrotnie ma sens, zwłaszcza że zaraz potem dajemy jeszcze „niech im gwiazda pomyślności” i... „jak szybko mijają chwile”...
Potrzebę zabronienia promocji w publikatorach takich indywiduów jak Zenek, Grodzka, Pawłowicz, Kempa, Terlecki pozostawiam do dalszych rozważań, rozumiejąc, że nie wszyscy w tych sprawach są zgodni z moimi poglądami. Dotyczy to również selekcji reklam telewizyjnych (np. „Konar zapłonie” przed wieczorynką), podawania się za kogo innego podczas rozmów w przedziałach kolejowych, opowiadania niekończących się własnych życiorysów na spotkaniach towarzyskich, na wczasach lub podróżach turystycznych.
Ale proszę raczej sprawy te przemyśleć, niż pośpiesznie pisać protesty do mojej ukochanej Redakcji.