Rolnik zakochał się w leśniku
– Tak jak dwójka gejów we wsi nikomu nic nie robi, tak kot na smyczy wywołał poruszenie. Gdy przyjechał mechanik, to ojciec tłumaczył mu, że to bardzo drogi, wystawowy kot, który musi być wyprowadzany, by nie uciekł. A Bambino to zwykły dachowiec jest – mówi Patryk Kokociński, rolnik z wielkopolskiego Snowidowa.
Jadąc do Snowidowa, mijamy szpaler niedawno posadzonych wierzb. To dzieło Patryka i Łukasza. Jedno z drzewek jest jednak złamane. – To z kolei dzieło bobrów – śmieje się Patryk. Wskazuje na staw po drugiej stronie drogi. – Tam żyją. Już szykują się do zimy. Trudno jest być na nich złym. Zwłaszcza że to nasza wina, że nie wszystkie zabezpieczyliśmy – mówi.
Druga wierzba jest nadgryziona. Patryk już przygotowuje siatkę, by zwierzęta całego drzewka nie uszkodziły. – Bobrom nie ma co złorzeczyć, nawet gdy czasem pokrzyżują nasze plany. Dzięki ich ciężkiej pracy jest woda we wsi. One mają ważniejszą rolę do odegrania w przyrodzie – mówi.
Patryk Kokociński, rolnik z wielkopolskiego Snowidowa, to bohater nagrodzonego reportażu „Młody rolnik przejął gospodarstwo, sąsiedzi stukali się w głowę”, który ukazał się w zeszłym roku na łamach „Gazety Wyborczej”. Sam rolnik został laureatem konkursu WWF na Rolnika Roku regionu Morza Bałtyckiego 2021. Po roku trochę się na wsi zmieniło. Przed domem Patryka i Łukasza ogromna, przekwitnięta już łąka i dzieło, z którego Patryk jest szczególnie dumny – drewniana ławeczka. – Jak jej nie było, to ludzie mijali się bez słowa. Tylko „cześć” i w drogę. Teraz sama zobaczysz, ile osób zatrzymuje się, gdy tu siedzimy. Kiedyś przed każdym domem we wsi taka ławeczka była i życie towarzyskie kwitło. Ja nie tylko chcę w Snowidowie dawny krajobraz przywrócić, ale też przywrócić życie – mówi młody rolnik. – A taka łąka podoba się sąsiadom? – Sąsiadki zachwycone! W końcu ładny sposób, by trawy nie kosić!
Bez retencji i drzew pola uschną
Tegoroczne lato, które charakteryzowało się wysoką temperaturą i brakiem opadów, dało się we znaki wielkopolskim rolnikom. Od 1 maja do 30 czerwca 2022 r. średnia wartość Klimatycznego Bilansu Wodnego (KBW), na podstawie którego jest dokonywana ocena stanu zagrożenia suszą, była ujemna – wynosiła -137 mm. Suszę rolniczą potwierdzono aż w dwunastu uprawach. Sytuacja poprawiła się dopiero w sierpniu, gdy spadł upragniony deszcz.
Patryk od dwóch lat stara się przywrócić na polach wodę przez tworzenie sieci zastawek na rowach melioracyjnych oraz sadzenie drzew i krzewów. Przyznaje, że i jego gospodarstwa susza nie oszczędziła. Wraz z bratem i rodzicami uprawia 82 hektary pola, zajmują się także hodowlą setki krów mlecznych.
– Nie będę ukrywał, do dupy był ten rok. Wody nam nie brakowało, ale wysoka temperatura była problemem. W jeden dzień, gdy termometr wskazywał 38 stopni, na polach spiekło się wszystko. Kukurydza się ugotowała. Według naszych wyliczeń zbiory były o 15 proc. mniejsze niż w zeszłym roku – mówi Kokociński.
To i tak dobrze. Rolnicy z okolicznych wiosek, których wciąż Patryk nie przekonał do zmiany sposobu uprawy ziemi, odnotowali znacznie większe straty. – Dlatego na przyszły rok jeszcze bardziej odpicujemy naszą retencję. Mamy parę miejsc, gdzie woda może wylać nam na pola – liczymy się z tym i zrobiliśmy tam łąki. Ale to i tak lepiej, niż gdyby miało jej brakować. Bo lepiej nie będzie – mówi Patryk.
W Snowidowie nie ma już gospodarza, który by Patryka nie słuchał, ale w sąsiednich wsiach jest różnie.
Nie wszyscy podzielają jego zdanie. – Rozszerzyliśmy nasz zasięg budowy zastawek o kolejne miejscowości, to niektórzy nam je porozwalali. To były niewielkie cieki – parę worków z ziemią tam wrzuciłem, by woda się trochę podniosła. I naprawdę dawało to radę, bo nawet o pół metra poszła w górę. Przyjeżdżam kilka dni później, worki wyciągnięte. A potem taki jeden z drugim dzwoni do ojca i skarży się na kiepskie plony. Gdy opieprzam ich, że po co ruszali te worki, to zawsze słyszę to samo: „No wiesz, z tą wodą tak różnie”. Żadnego sensownego argumentu, tylko „no wiesz” – mówi.
Rolnicy niszczą nie tylko zastawki Patryka, ale też darmową pracę bobrów, która mogłaby im pomóc. – Jest takie miejsce, gdzie bobry mają swoje eldorado. I chcą pomóc rolnikom, stawiając swoje tamy. I co roku gospodarze im te tamy psują, a potem jęczą, że plony żadne. Nie rozumieją, że ta woda tak pięknie się wtedy rozchodzi, tworzy się zupełnie inny mikroklimat, jest bardziej wilgotno, tworzą się zamglenia, co powoduje, że stres suszy pojawi się dwa dni później niż na innych obszarach. I można mu przeciwdziałać – mówi.
Patryk przyznaje, że wielu rolników potrzebuje edukacji z zakresu dobrych praktyk. Stara się to robić poprzez stowarzyszenie, które założył wraz z bratem Karolem i Łukaszem rok temu – „Życie na Pola!”. Dzięki niemu może prowadzić warsztaty, edukować, ale także pozyskiwać środki na kolejne działania – chociażby na zakup drzewek (każda sadzonka to ok. 100 złotych, a w całym szpalerze potrzeba ich ok. 100) czy sprzętu do budowy zastawek. – Bo na spółki wodne nie ma co liczyć – nadal. Jak nie przeszkadzają, to jest dobrze. Zawsze ta sama śpiewka: „Nie ma pieniędzy”. Ale mają narzędzia, by starać się o unijne dofinansowanie na retencję. To nawet o nie nie występują – mówi rolnik.
Stowarzyszenie pomaga też w lepszej współpracy z gminą Grodzisk, która i tak układa się dobrze dzięki Romanowi Janasowi, który jest zastępcą naczelnika wydziału ds. wsi i ochrony środowiska. Gdy pojawia się oporny rolnik, który nie chce przy drodze gminnej żadnych drzew, Patryk pokazuje papier z decyzją z gminy. – Zdarza się, że i tak czuję się jak partyzant. Sadzę kolejny szpaler drzew przy drodze albo na jakimś cieku robię zastawki, a z tyłu głowy mam obawę, że nagle ktoś mi z widłami wyskoczy i pogoni. Opornie to idzie, ale idzie. Musi. Trochę się tego życia na polach w końcu robi. Kuropatwy lęgowe mieliśmy w tym roku pierwszy raz od 17 lat – mówi.
Człowiek z puszczy w mozaice leśno-polnej
Patryk nie obawia się za to, że ktoś we wsi pogoni jego partnera Łukasza. Chociaż to obcy, z daleka i na dodatek leśnik, to zadomowił się już w Snowidowie. Łukasz Ławrysz do Wielkopolski przeniósł się dwa lata temu. Dokładnie wtedy, gdy w Polsce został ogłoszony lockdown z powodu pandemii koronawirusa – Patryk z Łukaszem już pędzili z całym dobytkiem wynajętym busikiem z Białowieży.
– Poznaliśmy się przez internet jakieś siedem lat temu. Najpierw się przyjaźniliśmy, potem zostaliśmy parą – opowiada Łukasz.
W Białowieży pracował najpierw w Białowieskim Parku Narodowym, potem w nadleśnictwie. Na kilka miesięcy Patryk wprowadził się do niego. Rozpoczął nawet staż w parku, ale długo nie wytrzymał. Młody rolnik szybko zatęsknił za życiem na wielkopolskiej wsi, gospodarstwem i krowami, rodziną i sąsiadami. Chciał wracać, ale już nie sam, tylko z Łukaszem. Zwłaszcza że Białowieża okazała się zbyt przytłaczająca dla pary. – Panuje tam specyficzna, gęsta atmosfera. Pracowałem w nadleśnictwie, gdy za płotem mojej leśniczówki harwestery wycinały drzewa. I chociaż starałem się patrzeć na problem kornika jak leśnik, to nie mogłem pozbyć się poczucia, że ochrona puszczy nie tak powinna wyglądać. Przez lata oprowadzania wycieczek krajowych i zagranicznych, w tym dyplomatów i naukowców, trudno mi było zgodzić się, że puszcza to miejsce, gdzie do pracy nad utrzymaniem bezpieczeństwa publicznego w środku lasu, a nie tylko przy drogach, używa się ciężkiego sprzętu. Najprawdziwsza puszcza jest tam, gdzie nie ma człowieka – mówi.
Przyznaje, że tęskni za lasem, żubrami, rodziną, ale dla zdrowia psychicznego musiał Białowieżę opuścić. – Oczywiście porzucić rodzinne miejsce nie było łatwo, zwłaszcza przekonać do tego rodziców. To dla nich tam byłem – mówi Łukasz.
Odnaleźć się w nizinnej Wielkopolsce pomógł mu park Dezyderego Chłapowskiego, który znajduje się niedaleko Snowidowa. Mozaika leśno-polna zachwyciła człowieka z puszczy. Dziś Łukasz pracuje w Zespole Parków Krajobrazowych, które za miesiąc organizują huczne, 30. urodziny parku.
Obecnie para mieszka wspólnie w Snowidowie, w domku po starszej mieszkance wsi, który wyremontowali. Jak mieszkańcy zareagowali na parę gejów, która jeszcze się rządzi i wprowadza ekologiczne porządki? – Z jednej strony obawialiśmy się ich reakcji. Ale z drugiej – to wieś, która mnie wychowała. U jednego sąsiada za dzieciaka jadło się obiad, u drugiego podwieczorek, u trzeciego sprzątało się oborę. Oni nie skrzywdzą swojego. Trudno zburzyć taką mocną relację, nawet gdy okazuje się, że jesteś gejem. Czuję się tutaj najbezpieczniej, zwłaszcza z naszą bandą – rodzicami, bratem, bratową i przyjaciółmi. A ludzi z zewnątrz bardziej boli, że dobrze sobie radzimy w firmie, niż że jesteśmy pedałami – mówi Patryk.
Bambino – kot na smyczy sensacją we wsi
Przyznają, że w Snowidowie nigdy nie doświadczyli homofobii. – Chociaż kiedyś u was, w „Wyborczej”, przeczytałem, że w Polsce najbardziej pogardzane grupy to LGBT i rolnicy. A ja przecież należę do obydwóch, to powinienem na stosie płonąć – śmieje się rolnik i dodaje: – Zamiast tego mój ojciec od razu przedstawiał nas swoim znajomym jako parę. Większy problem miał z akceptacją Bambino.
Bambino to kotka, która z Łukaszem przyjechała z Białowieży. W przeciwieństwie do innych wiejskich kotów nie jest samopas wypuszczana na dwór. – Koty to najwięksi drapieżcy na wsiach. Na stu mieszkańców Snowidowa jest aż 50 kotów wolno wychodzących. Dla okolicznego ptactwa to zagłada – mówią.
Dlatego Bambino wychodzi na spacer, ale na smyczy. – Tak jak dwójka gejów we wsi nikomu nic nie robi, tak kot na smyczy wywołał poruszenie. Gdy przyjechał mechanik, to ojciec tłumaczył mu, że to bardzo drogi, wystawowy kot, który musi być wyprowadzany, by nie uciekł. A Bambino to zwykły dachowiec jest – mówi Patryk.
Patryk i Łukasz nie chcą nikogo nawracać, ale mimochodem zmieniają otoczenie oraz myślenie mieszkańców Snowidowa i okolic. Nie jest jednak tak, że unikają konfrontacji z innymi rolnikami, którzy nie do końca rozumieją, co w tej wielkopolskiej wsi się dzieje. Często są to jednak dyskusje trudne. Wciąż bowiem dominuje myślenie, że drzewa zabierają wodę i że najważniejsze to więcej ziemi uprawiać, a nie oddawać ją przyrodzie. – I że Unia to samo zło, a nowy Zielony Ład chce nam ziemię odebrać. Tym rolnikom zmieni się myślenie, gdy ich gospodarstwa zaczną upadać – mówi Kokociński.
Przywołuje wyniki badań przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii, gdzie stworzono gospodarstwo doświadczalne należące do Korony. W nim tereny słabe, nieprzynoszące dużych plonów oddano całkowicie przyrodzie. Zrobiono tam strefy buforowe, pasy zakrzewień. Łącznie ok. 10 proc. terenów pola dziko porosła natura. – Po 10 latach okazało się, że w tym samym gospodarstwie, które zostało w ten sposób okrojone, plony były większe, a co za tym idzie – większy był zysk. Do tego na obszarach, które zostały porzucone, zwiększyła się bioróżnorodność. Pojawiło się więcej gatunków roślin, zwierząt – przywołuje rolnik. – A u nas jest tak, że jak nie skosiliśmy poboczy, to wuj za nas to zrobił, bo myślał, że nie wyrabiamy się z robotą. Nie mógł zrozumieć, że specjalnie nie kosimy. W tym wielkopolskim „porzundku” to było nie do pomyślenia.
Kokociński jednak nie uważa, by gospodarstwo, które prowadzi z rodzicami i bratem Karolem oraz jego żoną, było ekologiczne. – Ludzie myślą, że jak ekologiczne, to od razu pedał prowadzi, a z drugiej jak konwencjonalne, że topimy zwierzęta w glifosacie. A my jesteśmy środkiem. Łączymy gospodarstwo ekologiczne z konwencjonalnym. I pokazujemy, że można, że to nie stoi w opozycji. Najważniejsze to działać w pełnej transparentności, korzystać z rad mądrych, przyjmować krytykę i uczyć się.
Z kolei dzieciakom na wsi Bambino bardzo się podoba. Gdy siedzimy na ławce, podbiegają pogłaskać kota. Przybiegają też wiejskie burki zrobić tradycyjny obchód po wsi, które domagają się głaskania. I faktycznie, jak Patryk mówił, zatrzymują się przy nas kolejne osoby. Mieszkańcy wsi, przyjezdni. – Obok sąsiedzi teraz też remontują ławeczkę i niedługo druga stanie. Mówię ci, Snowidowo kwitnie.
MARTA DANIELEWICZ
Tytuł oryginalny: Rolnik z partnerem, który szuka wody i oddaje ziemię przyrodzie. Ale jak on może prowadzać kota na smyczy?