Ludzie bez mieszkań
Bezdomność to określenie piętnujące. Dlatego poprawnie politycznie jest mówić nie „bezdomny”, lecz „osoba w kryzysie bezdomności”. Po odwołaniu pandemii takich osób gwałtownie przybywa, a właściciele, w tym samorządy, spieszą się z wyrzucaniem na ulice, bo od 1 listopada będzie obowiązywał okres ochronny i eksmisja na bruk nie będzie możliwa aż do 1 kwietnia przyszłego roku.
Pan Jacek jest artystą. Ma 900 zł emerytury, z czego 500 zł wydaje na wynajem pokoju w podwarszawskiej wsi. Urodził się w Warszawie, ale w wyniku rozstania z partnerką znalazł się na bruku. Jest eleganckim mężczyzną o nienagannych manierach. Przyszedł po pomoc, ale nie narzeka. Jest pełen wdzięku i pogody ducha. Znam wielu takich ludzi, którzy wolą nie dojadać, niż trafić na ulicę. Osoby te szczególnie dbają o swój wygląd, żeby uniknąć upokorzeń, na jakie narażeni są bezdomni. A jednak osoba, która tuła się po wynajętych pokojach, odejmując sobie od ust, to osoba bezdomna.
Większość znanych mi bezdomnych gdzieś pracuje. Mimo że nocują na strychach, w piwnicach, ogródkach działkowych lub śpią w samochodach, starają się wyglądać normalnie. Więc kiedy mijacie ich na ulicy, nawet do głowy wam nie przyjdzie, że są bez domu. Moja przyjaciółka Agnieszka, złapana przez kanara w tramwaju bez biletu, ani rusz nie mogła go przekonać, że nie ma adresu zamieszkania. „Pani nie wygląda jak bezdomna”, oponował kontroler. „A co? Może mam śmierdzieć denaturatem, żeby pan uwierzył?”.
Dzieje się tak, bo chcemy wierzyć, że bezdomność „to styl życia”, że ci ludzie trafili na ulicę „na własną prośbę”, więc ich obraz musi być odpowiedni do tego wyobrażenia. Bezdomny w powszechnym przekonaniu to ktoś, od kogo się odsuwamy w autobusie z powodu zapachu, jaki wydziela; często z powodu gangreny. Tymczasem maszyna eksmisyjna i licytacyjna masowo wtrąca w „kryzys bezdomności” kolejne osoby, rodziny. Przyczyniają się do tego rosnące ceny mieszkań, czynsze, raty kredytu, koszty ogrzania mieszkania. Miasto Warszawa wydaje nieporównanie więcej na pomoc bezdomnym zwierzętom niż bezdomnym ludziom.
Kiedy przychodzą po pomoc, zaczynają od opowieści o swoim życiu sprzed katastrofy. Tłumaczą nam, choć to nie jest konieczne, że przez większość czasu żyli normalnie, pracowali, wychowywali dzieci, płacili rachunki. Że są ludźmi takimi jak my. Wreszcie – że są w stanie wrócić do normalnego życia. Trzeba im tylko podać rękę. Więc podajemy. Zwykle z sukcesem.