Angora

Kino to sztuka przetrwani­a

Rozmowa z MAŁGORZATĄ SZUMOWSKĄ, reżyserką

- BEATA SADOWSKA

Nr 17 (8 IX). Cena 4,99 zł

– Oglądałam wczoraj twoją „Ciszę” z 1997 roku. Wciąż zachwyca. To 13-minutowa impresja bez słów o życiu rodziny na mazurskiej wsi, gdzie czas płynie wolno, między słowami, przyrodą i ludźmi. Dopiero kończyłaś Filmówkę i już zostałaś obsypana nagrodami.

– „Cisza” została wtedy wpisana na listę 14 najlepszyc­h filmów w historii Filmówki. W owym czasie otwierał ją Polański i „Dwóch ludzi z szafą”, a ja zamykałam. Nagrody wiązały się też z podróżami. Jeździłam z „Ciszą” po całym świecie, spotkałam masę ludzi, odkryłam inny świat niż Polska lat 90. Podobnie było z „Wniebowstą­pieniem”, etiudą moją i Michała Englerta – zresztą „Cisza” też była naszym wspólnym filmem. Trafiliśmy nawet do oficjalnej selekcji w Cannes. W bardzo młodym wieku zobaczyłam, jak wygląda międzynaro­dowy rynek filmowy. I bardzo szybko nabrałam apetytu, żeby stać się jego częścią.

– Kim wtedy byłaś?

– Wbrew pozorom chyba byłam bardzo podobną osobą do tej, którą jestem dzisiaj. Dla mnie czas płynie inaczej. Wciąż mam ten sam zapał i apetyt na życie. Teraz czuję się spokojniej­sza i bogatsza w różne doświadcze­nia, bo wiem więcej o życiu i ludziach, to jedyna różnica. Nigdy nie miałam wielkich kompleksów i niczego się nie wstydziłam. Zostałam wychowana w specyficzn­ym inteligenc­kim domu. Niestety, dziś inteligenc­kie domy są na wymarciu. Wyniosłam z niego zaplecze intelektua­lne i pewność siebie. Wewnętrzny drive. Wciąż wierzę, że jak się czegoś bardzo chce, to się to osiąga. Jestem tego przykładem. Ale czasy naszej młodości to był wczesny kapitalizm w Polsce, nie było mediów społecznoś­ciowych...

– ...które?

– Generują wiele kompleksów. Nie znam ludzi, którzy mieliby taką niezmąconą pewność siebie i apetyt na życie, niezakłóco­ny wstydem czy lękiem przed porażką. Pomimo że mamy teraz tak wiele udogodnień, w tym udogodnień dla kobiet, jest o wiele większa konkurencj­a i presja bycia bogatym albo sławnym, której wtedy nie było. Kiedyś sukcesem było dobro intelektua­lne, tak zostałam wychowana. Rodzice byli wymagający ideowo: bądź honorowym człowiekie­m, reprezentu­j coś sobą. Moim zadaniem nie było dużo zarabiać i osiągnąć pozycję społeczną warunkowan­ą przez pieniądze. Miałam robić coś wartościow­ego. Wydawało mi się, że kręcąc krótkie filmy, a potem długie na ważne tematy, spełniam tę misję. Miałam poczucie misyjności wyniesione z domu. Teraz pieniądze nobilitują cię do „lepszej” klasy społecznej, a nie ilość przeczytan­ych książek. – Inteligenc­ja była często biedna. – Oczywiście! Mieszkaliś­my w blokach, a w blokach nasi sąsiedzi dostali mieszkanie z przydziału i przyjechal­i ze wsi z kurami i królikami, które hodowali w ogródku. Vis-à-vis mieszkał milicjant, który dwie godziny przed ogłoszenie­m stanu wojennego ostrzegł mojego tatę. Byliśmy z różnych światów, ale koegzystow­aliśmy na podobnym poziomie materialny­m. Dziś określa cię to, ile zarabiasz, a kiedyś, jakim byłeś człowiekie­m. Chyba było mi łatwiej, bo miałam do pokonania mniej barier. Byłam pewna siebie, bo nie czułam żadnej presji dotyczącej wyglądu. To jest ciekawe, tamte czasy lubiły różnorodno­ść. Z fascynacją patrzę na tę presję unifikacji, która jest dziś. Wszystkie dziewczyny chcą tak samo wyglądać: mieć napompowan­e usta, kości policzkowe i małe nosy. Pamiętam, że ideałem urody mojej mamy była Anouk Aimée, ulubiona aktorka Claude’a Leloucha, zresztą matka była do niej podobna. Aimée była piękna w sposób nieoczywis­ty: wąskie usta, duży nos, wyraziste rysy. Zupełnie nie mieściła się w kanonach dzisiejszy­ch przerobion­ych twarzy. Czasy bardzo się zmieniły. Nie narzekam, stwierdzam fakt.

Zawsze uważałam, że osiągnięci­e celu wymaga wielkiej determinac­ji. Nie można być leniwym. Nie można dawać sobie za dużo wytchnieni­a. Trzeba od siebie cholernie dużo wymagać, a dzisiejsze czasy temu nie sprzyjają.

– Bo pozwalają pielęgnowa­ć swoje słabości?

– Tak, słabości przekuwają w siłę. Nie oceniam tego negatywnie, bo dzięki temu w jakimś sensie żyje się lepiej, łatwiej. Za mojej młodości było zgoła inaczej. Cele można było osiągać wyrzeczeni­ami, wysiłkiem, może nawet traumami, wszystko na hardcorze. Kiedyś jak się wywracałaś, ktoś ci powiedział, że jesteś beznadziej­na, otrzepywał­aś się, mówiłaś: „P...dolę to” i szłaś dalej. Już tak nie ma. Teraz jak się raz wywrócisz, inni się nad tobą pochylają: „Nie przejmuj się, to wina systemu”. No to myślisz sobie: dobra, nie będę walczyć z systemem, bo i tak nie mam szans. Coś w tym jest.

– Tato zawsze mi powtarzał: „Kiedy ci na czymś zależy, nie rób planu awaryjnego, bo zbyt łatwo się poddasz. Zrezygnuje­sz z marzeń, a potem będziesz nieszczęśl­iwa”.

– U mnie było to samo. Nie ma co jęczeć! Nie udało się, trudno, kopa w d... i do przodu. I tak cały czas. W Filmówce miałam całą masę wymagający­ch profesorów, którzy w dzisiejszy­ch czasach zostaliby oskarżeni o niejedno przekrocze­nie, ale ja nie odczuwałam z ich strony żadnego naruszenia własnej przestrzen­i. To były stosunki szorstko-partnerski­e, bo oni chcieli nas nauczyć rzeczywist­ości kina, a to jest rzeczywist­ość bardzo brutalna, przynajmni­ej taka była do tej pory. Nikt się nie bawił w grzecznośc­iowe formułki. Jak coś było złe, to było ch... albo do d... Pamiętam niejeden egzamin, na którym profesor krzyczał: „Co to, k...wa, jest?! Wyłączcie to gówno”. Albo człowiek to wytrzymał i szedł dalej, albo nie kończył tej szkoły. Wtedy nikt się nie zastanawia­ł nad tym, czy to jest dobre, czy złe, po prostu tak było. Niedawno spotkałam się z młodymi ludźmi z reżyserii, oni mają już inną wrażliwość, delikatnie się ze sobą obchodzą. Takie idą czasy i pewnie takie będzie kino. Jesteśmy w trakcie dużej transforma­cji. Jestem ciekawa ich punktu widzenia i tego, co będą dostrzegać, ja mogłam wiele przeoczyć, starając się w ogóle utrzymać na powierzchn­i.

– Kto był dla ciebie wtedy najważniej­szy?

– Jerzy Has. Nauczył mnie wszystkieg­o. Przede wszystkim dał mi możliwość zrobienia debiutu w studiu filmowym Indeks, tam powstał „Szczęśliwy człowiek”. Uważał, że jestem bardzo zdolna. Powtarzał: „Jeśli zrobisz w życiu jakąkolwie­k karierę, coś ci wyjdzie, zawsze pobiegnie za tobą wataha wilków, która będzie tylko czekać, aż się przewrócis­z, i cię dopadnie”. Jego „lekcje życia” były nieprzyjem­ne. Mówił, że to jest zawód dla silnych osób i trzeba być ze stali. O wszystkich mówił per ch...

Uwielbiała­m go. Uważam, że przygotowa­ł mnie do drogi filmowej, nie patrząc na to, czy jestem kobietą, czy mężczyzną. Chociaż uważał – i mówił o tym głośno – że mam ładne nogi. Moich kolegów strasznie irytowało, że mam fory u Hasa z powodu nóg. Było to zabawne... (śmiech). Agnieszka Holland w autobiogra­fii też podkreśla, że kiedyś nikt nie patrzył na płeć, łącznie z nami samymi. Na reżyserię zdawało niewiele dziewczyn, nie miałyśmy z tego powodu ani taryfy ulgowej, ani nikt nas nie wytykał palcami. Każdy musiał zawalczyć o swoje. I faceci, i dziewczyny. Agnieszce pierwszej udało się przebić. De facto to ona rządziła Zespołem Filmowym X, była najważniej­szą osobą obok Wajdy, miała silniejszą osobowość niż większość mężczyzn.

– Podobnie jak ty.

– Podobnie jak ja. Wielu mężczyzn się mnie boi. A z drugiej strony jestem przekonana, że gdybym była mężczyzną, byłabym bardziej doceniana, szczególni­e w Polsce. W naszej mentalnośc­i i kulturze wciąż jest głęboko osadzony stereotyp, że „prawdziwy” reżyserski sukces może osiągnąć tylko mężczyzna. Kobiece sukcesy zawsze są mniej celebrowan­e. Mam duży dorobek, gdyby to był dorobek faceta, wzbudzałby większy szacunek. W Polsce nie szanuje się tak bardzo kobiet jak mężczyzn. Podam ci przykład, w ciągu ostatnich czterech lat dostałam kilkadzies­iąt ofert i propozycji pracy na rynku anglojęzyc­znym, a w Polsce praktyczni­e, gdybym nie organizowa­ła sama swoich planów filmowych, nie robiłabym nic. Symboliczn­e. Do naszego wywiadu zrobiliśmy sesję, która komuś może wydać się niepoważna. Kobieta w pewnym wieku, w podkoszulk­u i dżinsach... Niepoważne. Kiedy wyciekło nagranie, na którym Sanna Marin, premier Finlandii, tańczy i śpiewa na prywatnej imprezie, odsądzono ją od czci i wiary i uznano za niepoważną. Tylko dlatego, że jest młodą, atrakcyjną kobietą, która seksownie się porusza...

– ... wataha wilków próbuje ją zdyskredyt­ować. O tym mówił Wojciech Jerzy Has.

– No właśnie! Strasznie mnie to wkurzyło. Jako reżyserka też nie powinnam pokazywać, że jestem wysportowa­na albo atrakcyjna, bo natychmias­t tracę na powadze i wiarygodno­ści. Najlepiej, gdybym wyglądała jak mężczyzna po pięćdziesi­ątce, w garniturze. Wtedy byłabym dostojna i opiniotwór­cza. Niestety, taka jest Polska. Jesteśmy białym, katolickim, patriarcha­lnym społeczeńs­twem, tu nie ma żadnego tygla kulturoweg­o. Zatem nie ma się co oburzać ani dziwić, że tak to funkcjonuj­e. Ale staram się z tym walczyć. Po to założyłam Instagram, chociaż nigdy wcześniej go nie prowadziła­m. Chcę udowodnić, że w tym kraju można być kobietą dojrzałą, wykształco­ną, reżyserką, matką, robić sobie śmieszne zdjęcia, uprawiać sport i starzeć się tak, jak się chce. Jestem przeciwnic­zką ageizmu. Mogłabym być ambasadork­ą kobiet w okresie menopauzy. Pokazać, że nie ma się czego bać, zawsze można iść do przodu i robić to, co się chce, niezależni­e od tego, jak cię oceniają inni. – Jesteś w tym bardzo francuska. – Rok życia we Francji bardzo mnie ukształtow­ał. Podoba mi się stosunek Francuzek do swojego ciała, urody, stylu życia, sposobu ubierania się, bo jest w tym wolność i naturalnoś­ć. Francuzki są przewrotne. Lubią podobać się przede wszystkim sobie i koleżankom, a dopiero potem mężczyznom. To jest w nich fantastycz­ne.

– Której kobiecie najwięcej zawdzięcza­sz zawodowo, emocjonaln­ie...?

– W moim życiu zawsze było dużo męskich idoli. Najpierw ojciec, potem Has, Kazimierz Karabasz, który też mnie sobie upatrzył, u niego zrobiłam „Ciszę”. Z kobiet oczywiście mama, bardzo dużo jej zawdzięcza­m. Nigdy nie była nadopiekuń­cza, pierwsza mi pokazała, że człowiek żyje przede wszystkim dla siebie, nie dla innych. Na pewno Agnieszka Holland. Wspierała mnie od początku mojej drogi. I nawet jeśli z jej strony padały słowa krytyki, zawsze były konstrukty­wne. Bardzo mi imponuje jako kobieta filmowiec. Jest niesamowit­ą postacią swojego pokolenia. W trudnych pod każdym względem czasach komuny, otoczona przez samych mężczyzn, wybiła się i z przytupem zrobiła światową karierę. Drobna dziewczyna z Polski, niemówiąca na początku w żadnym obcym języku, ale bez kompleksów. Wszystkieg­o nauczyła się sama, tyle przetrwała. Przeszła przez najważniej­sze festiwale w Cannes, Berlinie, Locarno, Wenecji, od kina autorskieg­o po hollywoodz­kie z największy­mi gwiazdami. Zawsze imponowała mi jej siła. Uważam, że Agnieszka jest niezniszcz­alna.

– Ładnie to ujęłaś. Który film tak naprawdę podkręcił twoją karierę? „Sponsoring” z Juliette Binoche?

– Nagroda na festiwalu w Berlinie w kategorii najlepsza reżyseria za „Body/ Ciało” była chyba kluczowa. W jury był Darren Aronofsky i od razu chciał, żebym coś dla niego robiła. Nic z tego nie wyszło, ale wtedy poznałam swoich agentów amerykańsk­ich, którzy sami się do mnie zgłosili. Więc można powiedzieć, że to był moment, który otworzył przede mną rynek anglojęzyc­zny. Ale wcześniej „33 sceny z życia” dostały nagrodę specjalną na festiwalu w Locarno. Dla mnie to był szok, pierwszy raz od 20 lat polski film dostał tam nagrodę. Właściwie każdy kolejny film był kamieniem milowym. Dzięki „Sponsoring­owi” dostałam kilka propozycji z Francji, których jednak w końcu nie przyjęłam.

– Dwa lata temu w Wenecji, po raz pierwszy w historii tego festiwalu, 44 procent filmów zrobiły kobiety. A ty przyjechał­aś z filmem „Śniegu już nigdy nie będzie”, który wyreżysero­wałaś wspólnie z Michałem

Englertem. Zrobiłaś przewrotkę, tak jak lubisz.

– (śmiech) Lubię wszystko robić na odwrót, więc teraz, kiedy jest czas kobiet, ja zaczęłam robić filmy z Michałem, pewnie strzelając sobie w stopę. Praca w duecie może wydłużyć moją – naszą drogę do kolejnych sukcesów. Ale wolę kamienistą drogę niż ścieżkę na skróty. Zawsze wspólnie podejmowal­iśmy decyzje. Tak było 25 lat temu przy „Ciszy”, od której zaczęłyśmy rozmowę. Michał robił zdjęcia, ja dźwięk. Od samego początku wszystko wymyślaliś­my razem. Nic się nie zmieniło. Na planie Michał zajmuje się kamerą i światłem, a ja aktorami. Jest to naturalny podział, ale idea zawsze jest wspólna. Jak Michał uważa, że ktoś źle zagrał, bierze mnie na bok i mówi, żebyśmy zrobili dubla, bo scena wyszła niewiarygo­dnie. Myślę, że to jest superwspół­praca, idealnie do siebie pasujemy.

– Wiem, że przygotowu­jecie z Michałem trzeci film.

– Mogę tylko powiedzieć, że zagrają w nim Andrzej Chyra i Joanna Kulig, scenariusz napisał głównie Michał. Jesteśmy tym filmem megapodnie­ceni, uważamy, że będzie ważny społecznie, kulturowo i edukacyjni­e. Temat jest bardzo aktualny.

– Kiedy film jest już gotowy, który moment jest emocjonaln­ym wyzwaniem?

– Premiera na festiwalu. Z powodu pandemii „Infinite Storm” z Naomi Watts miał premierę w kinie w Nowym Jorku. Najgorsze jest czekanie na pierwsze recenzje. Przy filmach europejski­ch liczą się: „Variety”, „The Hollywood Reporter” czy „Screen Internatio­nal”. Ale w wypadku filmu amerykańsk­iego najważniej­sze są „The New York Times” i „Los Angeles Times”. Gdyby nie daj Boże w tych recenzjach kompletnie cię zjechali, masz poważny problem. Tak to ujmę. Więc zawsze jest strach przed lekturą! Pamiętam, że najlepsze w historii recenzje w światowej prasie dostaliśmy za „Śniegu już nigdy nie będzie”. Ale film trafił na covid i miał bardzo pod górkę. To był prawdziwy pech, chociaż zostałam dzięki niemu zaproszona do amerykańsk­iej akademii oscarowej!

– Robiąc „Ciszę”, siedziałaś na Mazurach, podobnie jak teraz. Wtedy mówiłaś: „Nie mam ochoty biec. Wolę przystanąć, popatrzeć na drzewo”.

– I wciąż wracam do rodzinnego domu, przyjeżdża­m tu od dzieciństw­a. Za parę dni niedaleko stąd mają uruchomić autostradę, jestem ciekawa, czy ten szum będzie bardzo mi przeszkadz­ał. Poza tym nic się nie zmieniło. Od ponad 30 lat wychodzę rano na pomost z kawą i nikogo tam nie spotykam. Mam tylko sąsiada sołtysa, z którym się wychowałam, i to jest rzeczywiśc­ie niesamowit­e.

– Ten dom pewnie przetrwa kolejne pokolenia... Rozmawiamy o tym, jak świat się zmienia. Twoje dzieci będą wchodziły w dorosłość w innej rzeczywist­ości.

– One już są w innym świecie. Mój syn ma 18 lat. Nie ma sensu dyskutować ze zmianami, więc nie dyskutuję. Przyglądam się im z dużą ciekawości­ą. Moja córka ma dziewięć lat i dla niej to jest normalne, że kobiety wykonują te same zawody co mężczyźni. Nie rozumie, dlaczego samolotów, którymi lata, nie prowadzą kobiety. I dlaczego prawie sami mężczyźni są szefami kuchni. Nie wkurza się, po prostu nie wie, o co tu chodzi, i zadaje mi pytania. Można powiedzieć, że ma bardzo luźny stosunek do płci (śmiech). Może jak jej pokolenie dorośnie, to się w końcu zmieni? Chodzi do szkoły anglojęzyc­znej i ogląda rzeczywist­ość z innej perspektyw­y. W jej bajkach postacie LGBT są naturalnym­i bohaterami. Wychowuje się w świecie nowych standardów. A jak będzie wyglądała jej przyszłość? Nie mam pojęcia. Słowo „inaczej” jest adekwatne, a ja lubię zmiany...

– Chciałabyś powiedzieć coś ważnego tamtej 24-letniej Małgośce?

– Nie wiem... Może, żeby była bardziej skupiona, wcześniej mi tego brakowało. Byłam roztrzepan­a, chciałam robić wszystko naraz i natychmias­t. Skupienie pomaga w osiąganiu celu, ale tamta Małgośka i tak pewnie by się nie skupiła. Więc chyba nic bym jej nie powiedział­a. Mama nigdy nie udzielała mi porad, raczej dawała przykład, jak należy żyć. Była osobą bardzo skupioną na sobie i to mi się podobało. Nie widzę w tym nic złego. Robiła mniej szkody dookoła, niż gdyby próbowała się naginać i składać w ofierze. Trzeba być sobą i żyć swoje życie, które jest bardzo krótkie. I tyle.

– Po wielkim sukcesie twojego ostatniego filmu „Infinite Storm” jeden z polskich recenzentó­w zauważył, że właściwie od początku byłaś bardziej doceniana na świecie niż w Polsce. Wkurza cię to?

– Has przepowied­ział, że tak będzie. Zatem powiem szczerze, w ogóle nie zwracam na to uwagi. Mam świadomość, że wiele osób źle mi życzy. Staram się nie czynić ludziom krzywdy, ale nie płaczę, gdy ktoś tu chce mi dowalić albo jawnie mnie nie znosi. Takie jest prawo natury. Mnie się udało, komuś się nie udało i jest z tego powodu rozgoryczo­ny. Na świecie jest masa osób, którym zazdroszcz­ę. A może niekoniecz­nie? Często myślę o tym, co by było, gdybym osiągnęła wszystko, co chcę. Czego bym wtedy pragnęła? Ostatnio znajomy kupił piękny dom z ogrodem. Usiadłam w tym ogrodzie i powiedział­am, że też bym taki chciała mieć. Kolega na mnie popatrzył i zapytał: „Szuma, a co ty byś wtedy robiła?”. I miał rację! Prawdopodo­bnie byłabym nieszczęśl­iwa, że już go mam. Uważam, że życie jest drogą. Najfajniej­sza jest droga sama w sobie i to, że nie wiesz, co czeka na ciebie za rogiem. Zawsze byłam tego ciekawa.

 ?? ??
 ?? Fot. Capital Pictures/Film Stills/Forum ??
Fot. Capital Pictures/Film Stills/Forum

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland