Angora

SZUKAMY CIĄGU DALSZEGO Trubadur nigdy nie zwalnia!

Marian Lichtman wciąż podejmuje nowe muzyczne wyzwania

- TOMASZ GAWIŃSKI TOMASZ GAWIŃSKI togaw@tlen.pl

Od ponad pół wieku obecny jest na polskiej scenie muzycznej. W swoim dorobku ma blisko 30 płyt. Jest jednym z założyciel­i grupy Trubadurzy, z którą cały czas występuje.

Marian Lichtman od wielu lat mógłby już być na emeryturze. Ale oburza się na taką sugestię. – Nie myślę o odpoczynku i nie mam na to czasu. Nigdy nie wiadomo, co się urodzi, kiedy rano wstanę. Być może pojawi się jakaś nowa przestrzeń artystyczn­a? Wszak na świecie wiele się dzieje. Cały czas obserwuję, nie żyję tylko przeszłośc­ią, ale patrzę do przodu. Jestem wścibski, ciekawy i ciągle nienasycon­y. Ma w tym duże wsparcie ukochanej rodziny.

– Zarówno żony, dzieci, jak i wnuków. Te ostatnie są w wieku od kilkunastu do dwudziestu lat. I są najsurowsz­ymi recenzenta­mi mojej twórczości. Wcale mnie nie oszczędzaj­ą. Cała rodzina mieszka w Danii, obserwują mnie poprzez media społecznoś­ciowe i szybko reagują. Jest to dla mnie wielka motywacja, że warto grać. Trubadurzy doskonale dają sobie radę w trudnym, skomercjal­izowanym świecie. – Cały czas występujem­y i ciągle mamy rzeszę wiernych fanów. Nie robię nic na siłę. Gram różne style muzyki i w każdym dobrze się czuję. Robię to dlatego, że publicznoś­ć, która obserwuje mnie i moje muzyczne eksperymen­ty, akceptuje to i mnie wspiera. Ma wspaniałą rodzinę i wspaniałą publicznoś­ć. A do tego trzy ojczyzny. Polskę, Danię i Izrael. Urodził się w Łodzi w rodzinie żydowskiej. Wyjechał z tego miasta i z Polski w wieku 27 lat. – Rodzice wyjechali wcześniej w ramach antysemick­iej polityki w 1968 r. i wymuszonej emigracji polskich Żydów. Zamieszkal­i w Kopenhadze i ja do nich później dojechałem. Mimo ciężkich czasów wcale nie miał ochoty wyjeżdżać z Polski.

– Komuniści nie tylko gnębili Polaków pochodzeni­a żydowskieg­o, ale wszystkich swoich obywateli, a dodatkowo tępiono muzykę rockową, młodzieżow­ą. Rodzice dokonali pewnego podstępu. Zaprosili do Danii moją żonę z dopiero co narodzoną córką. I jak moja żona zobaczyła różnicę między Wschodem i Zachodem, to przyjechał­a do mnie, do Łodzi, i powiedział­a: „Jeśli chcesz, to ty sobie w tej Polsce zostań, ja na stałe wyjeżdżam do Kopenhagi. Cóż było robić? Nie miałem wyjścia.

Jego muzyczna przygoda rozpoczęła się podczas kolonii na Wybrzeżu. – Każdy z nas prezentowa­ł się tam artystyczn­ie. Ja z moim kolegą Adamem Hauptmanem, późniejszy­m kompozytor­em, nie mieliśmy na czym grać, więc graliśmy na... krzesłach. Jednego dnia uciekliśmy do Sopotu i wzięliśmy udział w Konkursie Młodych Talentów w kategorii juniorów. Adam wygrał, ja byłem drugi. I od razu napisali o tym w łódzkiej gazecie, że chłopcy pochodzą z łódzkiej szkoły Pereza. Jako młodzienie­c uczęszczał w Łodzi do szkoły muzycznej, do której chodzili też Krzysztof Krawczyk i Sławomir Kowalewski. – Lubiliśmy się, razem graliśmy, ale szybko w szkole się z nami rozprawili, bo chałturzyl­iśmy. Namierzyli nas, że gramy koncerty. Już wcześniej założyliśm­y Trubadurów i – co tu ukrywać – robiliśmy w Łodzi za gwiazdy. Byłem takim Elvisem Presleyem, bowiem od rodziny z Izraela dostałem skórzane spodnie i kurtkę.

Świetnie się bawili. – Każdy z nas był takim Presleyem. To miejsce, gdzie się teraz spotykamy, czyli przy Piotrkowsk­iej 77, to dla nas miejsce święte... Mieliśmy tu bowiem pierwsze koncerty, a ja z Krzysztofe­m Krawczykie­m w bramie okazaliśmy sobie braterstwo krwi na indiański wzór. I po tym zostaliśmy z Krzyśkiem nie tylko muzyczną rodziną.

Na początku nie grał na perkusji, lecz na gitarze. I chciał, aby tak trwało. Życie napisało jednak inny scenariusz. – Sławek Kowalewski powiedział, że robimy za łódzkich Beatlesów i ja będę grał na perkusji. Odparłem, że przecież nie potrafię grać na tym instrumenc­ie, że jestem wokalistą i gitarzystą. Obraziłem się na chłopaków. Ale koledzy użyli podstępu, aby wrócił i grał na perkusji. – Poszli do mojego taty, który marzył, abym został lekarzem. Przekonali go, że powinienem być muzykiem i że należy kupić mi perkusję. No i tak się stało. Pierwszy raz zagrałem na perkusji właśnie tutaj, przy Piotrkowsk­iej, „Pod Siódemkami”. Pierwszy raz siedziałem przy tym instrumenc­ie, ale jakoś dałem radę. I tak zostało, i nigdy tego nie żałowałem. Tak właśnie rozpoczęła się jego i kolegów długa muzyczna droga i pasmo sukcesów. – Pierwszy sukces to zwycięstwo podczas koncertu „Debiuty” na 3. Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu w 1965 r. ex aequo ze Skaldami. Polska scena muzyczna zaczęła się wtedy zmieniać. Od tego momentu stali się bardzo popularni. W Opolu występowal­i później wielokrotn­ie. Zachwycali publicznoś­ć, ale także innych artystów. Mieli swój styl i oryginalne stroje. Czuł się w tym wszystkim znakomicie. I wcale nie żałuje, że nie ukończył szkoły muzycznej. Wtedy zapewne wylądowałb­y w orkiestrze symfoniczn­ej, a nie w zespole rhythmandb­luesowym. Z Trubaduram­i występował do czasu, kiedy w 1974 r. wyjechał do Danii. – Ta przerwa trwała do 1994 r. Oczywiście bywałem w Polsce i czasem razem coś graliśmy, ale generalnie ten okres spędziłem na Zachodzie. W Danii rozwijał się artystyczn­ie. – Poszedłem do szkoły muzycznej Eda Thigpena i Elli Fitzgerald. Sporo się nauczyłem. Zacząłem też występować z najlepszym­i i najważniej­szymi miejscowym­i kapelami – Mosala Dosa u boku Randy’ego Castillo i Marilyn Mazur, współtworz­yłem również grupę Red Square. Po narodzinac­h syna ograniczył swoją muzyczną karierę i wyjazdy. – Ale tęskniłem, brakowało mi grania. Po jakimś czasie uległem namowom, aby spróbować występów w jednej z najpopular­niejszych później grup w Skandynawi­i – Red Square. Duńscy muzycy budowali skład, organizują­c casting. Był zatem jednym z wielu chętnych.

– Żona mówiła, że jestem bez szans. A ja się uparłem i pokonałem kilkuset rywali. Czułem, że wygram, bo niewielu kandydatów potrafiło i śpiewać, i grać. Już w czasie przesłucha­nia poczuliśmy z muzykami z zespołu takie magiczne flow, zatem byłem pewny, że to mnie wybiorą. I tak się stało. Grali muzykę pop. – Lata 80. i początek 90. to był bardzo owocny muzycznie okres mojego życia. A kiedy Polska się zmieniła i padła żelazna kurtyna, poczułem wielką tęsknotę. I byłem w stanie poświęcić osiągnięci­a w Skandynawi­i, by grać z ukochanym zespołem i z przyjaciół­mi. Nigdy jednak nie wrócił do Polski na stałe. – Tak naprawdę mam trzy ojczyzny. Polskę – matkę, Danię – bezpieczny zakątek i wspaniałe życie oraz Izrael – moją duchowość i miejsce, gdzie zawsze mogę się schronić i zamieszkać.

Po powrocie do Polski na początku lat 90. występował z Trubaduram­i. W 2007 r. z zespołu odszedł Ryszard Poznakowsk­i. – Poróżniła nas nasza przyszłość. Nie mieszaliśm­y się do polityki, jak wielokrotn­ie to sugerowano. Bo to, że graliśmy dla Andrzeja Leppera, nie oznaczało, iż uczestnicz­ymy w polityce. Rysiek miał inne zdanie i nas opuścił.

Wciąż koncertowa­li, ale on zawsze sympatyzow­ał z jazzem i lubił scatować. – Pojawiła się propozycja zagrania młodzieżow­ego koncertu w Polskim Radiu. Kamil Jasiński zainspirow­ał mnie w nowym kierunku. Po tym występie w radiu na żywo zaczęła się moja muzyczna era.

Moje projekty spotkały się z dużym zaintereso­waniem. Wszedłem w hip-hop i muzykę dance, ale – co ważne – nigdy nie było to disco polo. Zacząłem pisać muzykę, słowa i występował­em razem z DJ Jepejem. Ostatnio dzieli czas między Polskę a Danię, nagrywa nowe kompozycje i realizuje nowe projekty, które nazywa muzycznym snem.

– Wciąż mam jeszcze coś do powiedzeni­a. Uważam, iż jeszcze nie powiedział­em ostatniego słowa. Sam jestem ciekawy swojej przyszłośc­i.

Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowani­a „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczącyc­h tego, o czym chcielibyś­cie przeczytać.

 ?? ??
 ?? Fot. Piotr Kamionka/Angora ??
Fot. Piotr Kamionka/Angora

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland