SZUKAMY CIĄGU DALSZEGO Trubadur nigdy nie zwalnia!
Marian Lichtman wciąż podejmuje nowe muzyczne wyzwania
Od ponad pół wieku obecny jest na polskiej scenie muzycznej. W swoim dorobku ma blisko 30 płyt. Jest jednym z założycieli grupy Trubadurzy, z którą cały czas występuje.
Marian Lichtman od wielu lat mógłby już być na emeryturze. Ale oburza się na taką sugestię. – Nie myślę o odpoczynku i nie mam na to czasu. Nigdy nie wiadomo, co się urodzi, kiedy rano wstanę. Być może pojawi się jakaś nowa przestrzeń artystyczna? Wszak na świecie wiele się dzieje. Cały czas obserwuję, nie żyję tylko przeszłością, ale patrzę do przodu. Jestem wścibski, ciekawy i ciągle nienasycony. Ma w tym duże wsparcie ukochanej rodziny.
– Zarówno żony, dzieci, jak i wnuków. Te ostatnie są w wieku od kilkunastu do dwudziestu lat. I są najsurowszymi recenzentami mojej twórczości. Wcale mnie nie oszczędzają. Cała rodzina mieszka w Danii, obserwują mnie poprzez media społecznościowe i szybko reagują. Jest to dla mnie wielka motywacja, że warto grać. Trubadurzy doskonale dają sobie radę w trudnym, skomercjalizowanym świecie. – Cały czas występujemy i ciągle mamy rzeszę wiernych fanów. Nie robię nic na siłę. Gram różne style muzyki i w każdym dobrze się czuję. Robię to dlatego, że publiczność, która obserwuje mnie i moje muzyczne eksperymenty, akceptuje to i mnie wspiera. Ma wspaniałą rodzinę i wspaniałą publiczność. A do tego trzy ojczyzny. Polskę, Danię i Izrael. Urodził się w Łodzi w rodzinie żydowskiej. Wyjechał z tego miasta i z Polski w wieku 27 lat. – Rodzice wyjechali wcześniej w ramach antysemickiej polityki w 1968 r. i wymuszonej emigracji polskich Żydów. Zamieszkali w Kopenhadze i ja do nich później dojechałem. Mimo ciężkich czasów wcale nie miał ochoty wyjeżdżać z Polski.
– Komuniści nie tylko gnębili Polaków pochodzenia żydowskiego, ale wszystkich swoich obywateli, a dodatkowo tępiono muzykę rockową, młodzieżową. Rodzice dokonali pewnego podstępu. Zaprosili do Danii moją żonę z dopiero co narodzoną córką. I jak moja żona zobaczyła różnicę między Wschodem i Zachodem, to przyjechała do mnie, do Łodzi, i powiedziała: „Jeśli chcesz, to ty sobie w tej Polsce zostań, ja na stałe wyjeżdżam do Kopenhagi. Cóż było robić? Nie miałem wyjścia.
Jego muzyczna przygoda rozpoczęła się podczas kolonii na Wybrzeżu. – Każdy z nas prezentował się tam artystycznie. Ja z moim kolegą Adamem Hauptmanem, późniejszym kompozytorem, nie mieliśmy na czym grać, więc graliśmy na... krzesłach. Jednego dnia uciekliśmy do Sopotu i wzięliśmy udział w Konkursie Młodych Talentów w kategorii juniorów. Adam wygrał, ja byłem drugi. I od razu napisali o tym w łódzkiej gazecie, że chłopcy pochodzą z łódzkiej szkoły Pereza. Jako młodzieniec uczęszczał w Łodzi do szkoły muzycznej, do której chodzili też Krzysztof Krawczyk i Sławomir Kowalewski. – Lubiliśmy się, razem graliśmy, ale szybko w szkole się z nami rozprawili, bo chałturzyliśmy. Namierzyli nas, że gramy koncerty. Już wcześniej założyliśmy Trubadurów i – co tu ukrywać – robiliśmy w Łodzi za gwiazdy. Byłem takim Elvisem Presleyem, bowiem od rodziny z Izraela dostałem skórzane spodnie i kurtkę.
Świetnie się bawili. – Każdy z nas był takim Presleyem. To miejsce, gdzie się teraz spotykamy, czyli przy Piotrkowskiej 77, to dla nas miejsce święte... Mieliśmy tu bowiem pierwsze koncerty, a ja z Krzysztofem Krawczykiem w bramie okazaliśmy sobie braterstwo krwi na indiański wzór. I po tym zostaliśmy z Krzyśkiem nie tylko muzyczną rodziną.
Na początku nie grał na perkusji, lecz na gitarze. I chciał, aby tak trwało. Życie napisało jednak inny scenariusz. – Sławek Kowalewski powiedział, że robimy za łódzkich Beatlesów i ja będę grał na perkusji. Odparłem, że przecież nie potrafię grać na tym instrumencie, że jestem wokalistą i gitarzystą. Obraziłem się na chłopaków. Ale koledzy użyli podstępu, aby wrócił i grał na perkusji. – Poszli do mojego taty, który marzył, abym został lekarzem. Przekonali go, że powinienem być muzykiem i że należy kupić mi perkusję. No i tak się stało. Pierwszy raz zagrałem na perkusji właśnie tutaj, przy Piotrkowskiej, „Pod Siódemkami”. Pierwszy raz siedziałem przy tym instrumencie, ale jakoś dałem radę. I tak zostało, i nigdy tego nie żałowałem. Tak właśnie rozpoczęła się jego i kolegów długa muzyczna droga i pasmo sukcesów. – Pierwszy sukces to zwycięstwo podczas koncertu „Debiuty” na 3. Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu w 1965 r. ex aequo ze Skaldami. Polska scena muzyczna zaczęła się wtedy zmieniać. Od tego momentu stali się bardzo popularni. W Opolu występowali później wielokrotnie. Zachwycali publiczność, ale także innych artystów. Mieli swój styl i oryginalne stroje. Czuł się w tym wszystkim znakomicie. I wcale nie żałuje, że nie ukończył szkoły muzycznej. Wtedy zapewne wylądowałby w orkiestrze symfonicznej, a nie w zespole rhythmandbluesowym. Z Trubadurami występował do czasu, kiedy w 1974 r. wyjechał do Danii. – Ta przerwa trwała do 1994 r. Oczywiście bywałem w Polsce i czasem razem coś graliśmy, ale generalnie ten okres spędziłem na Zachodzie. W Danii rozwijał się artystycznie. – Poszedłem do szkoły muzycznej Eda Thigpena i Elli Fitzgerald. Sporo się nauczyłem. Zacząłem też występować z najlepszymi i najważniejszymi miejscowymi kapelami – Mosala Dosa u boku Randy’ego Castillo i Marilyn Mazur, współtworzyłem również grupę Red Square. Po narodzinach syna ograniczył swoją muzyczną karierę i wyjazdy. – Ale tęskniłem, brakowało mi grania. Po jakimś czasie uległem namowom, aby spróbować występów w jednej z najpopularniejszych później grup w Skandynawii – Red Square. Duńscy muzycy budowali skład, organizując casting. Był zatem jednym z wielu chętnych.
– Żona mówiła, że jestem bez szans. A ja się uparłem i pokonałem kilkuset rywali. Czułem, że wygram, bo niewielu kandydatów potrafiło i śpiewać, i grać. Już w czasie przesłuchania poczuliśmy z muzykami z zespołu takie magiczne flow, zatem byłem pewny, że to mnie wybiorą. I tak się stało. Grali muzykę pop. – Lata 80. i początek 90. to był bardzo owocny muzycznie okres mojego życia. A kiedy Polska się zmieniła i padła żelazna kurtyna, poczułem wielką tęsknotę. I byłem w stanie poświęcić osiągnięcia w Skandynawii, by grać z ukochanym zespołem i z przyjaciółmi. Nigdy jednak nie wrócił do Polski na stałe. – Tak naprawdę mam trzy ojczyzny. Polskę – matkę, Danię – bezpieczny zakątek i wspaniałe życie oraz Izrael – moją duchowość i miejsce, gdzie zawsze mogę się schronić i zamieszkać.
Po powrocie do Polski na początku lat 90. występował z Trubadurami. W 2007 r. z zespołu odszedł Ryszard Poznakowski. – Poróżniła nas nasza przyszłość. Nie mieszaliśmy się do polityki, jak wielokrotnie to sugerowano. Bo to, że graliśmy dla Andrzeja Leppera, nie oznaczało, iż uczestniczymy w polityce. Rysiek miał inne zdanie i nas opuścił.
Wciąż koncertowali, ale on zawsze sympatyzował z jazzem i lubił scatować. – Pojawiła się propozycja zagrania młodzieżowego koncertu w Polskim Radiu. Kamil Jasiński zainspirował mnie w nowym kierunku. Po tym występie w radiu na żywo zaczęła się moja muzyczna era.
Moje projekty spotkały się z dużym zainteresowaniem. Wszedłem w hip-hop i muzykę dance, ale – co ważne – nigdy nie było to disco polo. Zacząłem pisać muzykę, słowa i występowałem razem z DJ Jepejem. Ostatnio dzieli czas między Polskę a Danię, nagrywa nowe kompozycje i realizuje nowe projekty, które nazywa muzycznym snem.
– Wciąż mam jeszcze coś do powiedzenia. Uważam, iż jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa. Sam jestem ciekawy swojej przyszłości.
Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.