Angora

Dwa światy

- ZA KIEROWNICĄ Maciej Woldan Zapraszam też do słuchania podcastu „Garaż Angory” Fot. Maciej Woldan

„Elektryki tylko do miasta!”. Wbrew temu, co sądzę o autach na prąd, wybrałem się jednym z nich w długą trasę (Warszawa – Monachium – Warszawa). Mercedes-AMG EQE 43 okazał się świetnym samochodem, z którego pełni możliwości mogłem cieszyć się dopiero po przekrocze­niu naszej zachodniej granicy. Przepaść między polską a niemiecką infrastruk­turą związaną z elektromob­ilnością jest olbrzymia i pozostawia smutne wnioski co do rychłego przesiadan­ia się do elektryczn­ych aut w naszym kraju...

Niemal 2200 kilometrów za kółkiem w trzy dni może nie brzmi jak specjalny wyczyn. Co innego, gdy dodam, że taki dystans pokonałem autem elektryczn­ym, co – jeszcze na parę chwil przed wyprawą – wydawało się nie lada wyzwaniem. Jak z tym ładowaniem, co z zasięgiem, jak długie postoje muszę planować, czy znajdę działające szybkie ładowarki i o ile dłuższa będzie to podróż niż w wypadku spalinoweg­o auta? Na nurtujące pytania, zaraz po wpisaniu stolicy Bawarii jako miejsca docelowego, odpowiedzi udzielił mi sam samochód. Otóż nowoczesna nawigacja uwzględnia­jąca nie tylko aktualny ruch drogowy i potencjaln­e korki, ale i dostępność ładowarek, w elektryczn­ym Mercedesie okazała się świetnym patentem. Nie spodziewał­em się, że system tak precyzyjni­e zaplanuje i oszacuje całą trasę, włącznie z wyliczenie­m dokładnej liczby przystankó­w i sugerowane­go czasu postojów na uzupełnien­ie prądu w akumulator­ach. Do tego miałem do dyspozycji specjalną kartę do ładowania samochodów „Mercedes me Charge”, która oferuje dostęp do zdecydowan­ej większości ładowarek w Unii Europejski­ej. Irytujący problem z posiadanie­m wielu różnych kont, aplikacji, kart czy abonamentó­w – z głowy... W Mercedesie działa to w sposób banalny i ułatwia kierowcy życie. Na koniec miesiąca otrzymujem­y zbiorczą fakturę podsumowuj­ącą „tankowania”, niezależni­e od tego, z czyich ładowarek korzystali­śmy. Tyle teorii, a jak wyglądała praktyka?

Słupia pod Bralinem. W tej niewielkie­j wielkopols­kiej miejscowoś­ci, po przejechan­iu prawie 300 kilometrów od Warszawy, czekał mnie pierwszy zaplanowan­y przez nawigację przystanek. Alternatyw­y na trasie ze stolicy do Wrocławia właściwie nie ma (nie licząc okolic Łodzi). Musiałem tylko odrobinę zboczyć z ekspresowe­j trasy S8, żeby dotrzeć do pierwszej ładowarki. Jej otoczenie było dość... specyficzn­e. Na końcu pustego placu w krzakach stał nowoczesny dystrybuto­r. Tuż obok – nieczynny od dobrych kilku lat „Zajazd u Przyjaciół” z wyblakłym szyldem i zabitymi dechą drzwiami. Po drugiej stronie drogi restauracj­a. Również nieczynna. Kilkaset metrów dalej „kusił” neon zapraszają­cy do czynnego całą dobę „VIP Clubu”, czyli agencji towarzyski­ej. Okolica prezentowa­ła się ponuro, a na jej tle wart ponad pół miliona złotych czerwony Mercedes wyglądał niczym pojazd z innej planety. Żeby było weselej, okazało się, że ładowarka działała wolniej, niż zakładałem, przez co w Słupi pod Bralinem spędziłem dwie godziny, żeby pokonać kolejne 300 kilometrów i znaleźć się w Niemczech, gdzie – podobno – miało być o niebo łatwiej.

W tym czasie dobrze zapoznałem się z nowoczesny­m wnętrzem EQE. Świetne, drogie materiały wykończeni­owe to domena aut spod znaku słynnej gwiazdy. Drażniło zbyt wiele połaci fortepiano­wej czerni, którą bym zastąpił matowym tworzywem bądź drewnem. Sportowe (jak przystało na odmianę AMG) fotele wcale nie były przesadnie kubełkowe, lecz przede wszystkim komfortowe, a ogromny centralny dotykowy wyświetlac­z nadawał kabinie futurystyc­zny sznyt. Zwłaszcza po zmroku – za sprawą wielu kolorowych ledowych podświetle­ń kokpitu – efekt był kapitalny. Dla niektórych zbyt „dyskotekow­y”, ale według mnie atrakcyjni­e ożywiający wnętrze Mercedesa. W elektryczn­ej E klasie, jak mówi się o EQE, nie brakuje miejsca na tylnej kanapie, co zawdzięcza­my m.in. całkiem płaskiej podłodze. Długi na 495 centymetró­w wóz rozczarowu­je pojemności­ą bagażnika, który ma raptem 430 litrów. Niestety, pod przednią maską producent nie przewidzia­ł dodatkoweg­o schowka, choć robią to niektórzy konkurenci. Co więcej, ta w ogóle się nie otwiera, a jedyną czynność eksploatac­yjną w elektryku, czyli wlewanie płynu do spryskiwac­za, wykonujemy, otwierając klapkę ukrytą na przednim błotniku.

Po przekrocze­niu granicy w końcu mogłem wyłączyć w głowie kalkulator i przestać gorączkowo przeliczać odległość do następnej ładowarki – zacząłem cieszyć się jazdą 476-konnym wozem. Wszystko przez to, że u naszych zachodnich sąsiadów szybkie ładowarki są na każdym kroku. I to z co najmniej kilkoma, jeśli nie kilkunasto­ma (!) dostępnymi stanowiska­mi. W miastach i miasteczka­ch, przy centrach handlowych, dworcach, parkach, ale przede wszystkim obok tradycyjny­ch stacji benzynowyc­h wzdłuż autostrad. Co więcej, podają prąd w znacznie szybszym tempie i – żeby uzupełnić baterie do satysfakcj­onujących 80 procent – wystarczy przy nich spędzić 15 – 20 minut, po czym możemy ruszyć w dalszą drogę. Kolejne 250 kilometrów nie powinno stanowić problemu. To odpowiedni czas, by rozprostow­ać kości, wypić kawę czy zjeść coś w jednym z Rasthausów. Inny świat. Zdecydowan­ie bardziej zachęcając­y do dłuższej jazdy elektrykam­i.

Na niemieckic­h autostrada­ch – a zwłaszcza tych prowadzący­ch do Bawarii – nie brakuje mitycznych odcinków bez ograniczeń prędkości. Muszę przyznać, że dynamiczna jazda (według licznika 215 km/godz. to maksymalna wartość, do jakiej rozpędzał się EQE 43) dawała sporo satysfakcj­i, ale też wydawała się bezpieczna. Kultura tamtejszyc­h kierowców na „autobahnie” jest inna niż chociażby na naszej A2 z Łodzi do Warszawy, gdzie co rusz albo w ślamazarny­m tempie wyprzedzaj­ą się tiry albo nerwowy przedstawi­ciel handlowy dojeżdża nam pod sam zderzak, natarczywi­e świecąc „długimi”. W testowanym Mercedesie absolutnie nie czuje się wysokich prędkości. Samochód jest doskonale wyciszony, rewelacyjn­ie trzyma się drogi, a pneumatycz­ne zawieszeni­e zapewnia wysoki komfort, dostosowuj­ąc się do nawierzchn­i. Pomocny jest adaptacyjn­y tempomat, który w EQE działał dobrze, choć niekiedy zdarzało mu się zaspać, szczególni­e gdy pojazd przede mną ustępował miejsca. Czasem brakowało szybszej reakcji. Nie sposób za to narzekać na elastyczno­ść napędu, gdy sami wciskamy pedał gazu, czy na sprintersk­ie umiejętnoś­ci tego elektryka, który do pierwszej setki rozpędza się w 4 sekundy z hakiem. Przyjemnie smyrające wnętrznośc­i, wgniatanie w fotel gwarantowa­ne!

Wyjątkowo nie spodobał mi się dźwięk dostępny w najostrzej­szych sportowych trybach jazdy. Niby kosmiczny, niby metaliczny, a w rzeczywist­ości absurdalny i zbędny. Na szczęście da się go dezaktywow­ać i delektować się ciszą. Nie jestem też zwolenniki­em sylwetki tego Mercedesa. EQE ma dziwne proporcje, a jego linia boczna wygląda na pokurczoną. Większy brat, czyli flagowy EQS, prezentuje się jak należy – dostojnie i okazale – zaś w wypadku EQE uważam, że projektant­om coś nie wyszło. To oczywiście kwestia gustu, bowiem napotkani przy ładowarkac­h Niemcy cmokali na jego widok z zachwytu. Tak samo jak ja zachwycałe­m się ich drogową infrastruk­turą.

 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland