Pożegnanie królowej
Milion ludzi na ulicach Londynu, cztery miliardy przed telewizorami, 350 tysięcy składających hołd w Westminster Hall. Takiego pogrzebu świat dotąd nie widział. Królowa Elżbieta II – ikona światowej monarchii – spoczęła w kaplicy św. Jerzego na zamku Windsor.
To prawdziwy koniec. Nic już nie będzie takie samo, przynajmniej w Wielkiej Brytanii. W poniedziałek 19 września po południu na zakończenie pogrzebowych obrządków lord szambelan – najwyższy urzędnik na dworze – zdjął koronę, berło i królewskie jabłko z trumny i łamiąc swoją laskę – symbol nadanej mu władzy – potwierdził, że świat się skończył. Panująca przez 70 lat monarchini została pochowana obok swego męża, księcia Filipa. Dla wielu obserwatorów czynności szambelana to najsmutniejszy moment 10-dniowej żałoby – boleśnie ostateczny i nieodwracalny dowód końca epoki. Były łzy, obcy ludzie obejmowali się i wzajemnie pocieszali. Wielu wciąż nie może w to uwierzyć. Brytyjska królowa wszak miała być ponad prawami natury. Jej witalność, sprawny umysł, ogólna kondycja zdawały się potwierdzać tezę o wyjątkowości władczyni wyjątkowego kraju. Dlatego gdy zmarła, praktycznie w ciągu kilku godzin od komunikatu o pogorszeniu stanu zdrowia, świat oniemiał. – To już? Tak nagle? – pytali mnie londyńscy znajomi, próbując dociekać, czy dziennikarze wiedzą coś więcej, czy prawda o królowej nie była przypadkiem ukrywana. „Guardian”, centrolewicowy dziennik, przypomniał, jak w 1936 roku, gdy umierał król Jerzy V, osobisty lekarz monarchy, niejaki lord Dawson, napisał, że „królewskie życie spokojnie zmierza ku swemu końcowi”. Niedługo później zrobił królowi zastrzyki z 750 mg morfiny i grama kokainy – co dwukrotnie przekraczało dawki śmiertelne – by ulżyć mu w cierpieniu i by zmarł on przed ostatecznym terminem zesłania dziennika „The Times” do drukarni, który upływał o północy.
Królowa Elżbieta zmarła co prawda po południu, gdy do zesłania gazet pozostało jeszcze mnóstwo czasu, ale spiskowe teorie dziejów zawsze są chętnie kolportowane, zwłaszcza gdy brakuje solidnej wiedzy. – Wszyscy wiedzieliśmy, że kiedyś ten dzień nastąpi, ale jednocześnie liczyliśmy, że to nie będzie już teraz – tłumaczy mi jedna z kobiet w Hyde Parku. Na ekranach można było tu oglądać mszę żałobną transmitowaną z opactwa Westminster. Ekrany takie rozstawiono w wielu miejscach Londynu, a także na centralnych placach największych miast Wielkiej Brytanii. Transmisje dostępne były też w salach kinowych, w internecie i oczywiście w bezpośrednich relacjach najważniejszych światowych mediów. Wstępne szacunki mówią, iż pożegnaniu królowej przyglądało się ponad cztery miliardy ludzi. Kobieta, z którą rozmawiam, trzyma w ręku chusteczkę na wypadek, gdyby „emocje wzięły górę”. Na razie trzyma się dzielnie.
Bóg na pogrzebie
Noc z niedzieli na poniedziałek była chłodna, tysiącom ludzi nie przeszkodziło to jednak ustawiać się wzdłuż trasy pogrzebowego konduktu. Okolice pałacu Buckingham i opactwa Westminster, gdzie rozpoczęły się uroczystości, odizolowano i zamknięto. Tu wstęp mieli jedynie zaproszeni goście – blisko 2000 osób, w tym niemal 500 głów państw, premierów, dyplomatów, królów i książąt z całego świata. Zgodnie z oczekiwania
mi zabrakło przedstawicieli państw pariasów światowej polityki: Rosji, Białorusi, Syrii, Wenezueli, Afganistanu i Mjanmy. Wśród zaproszonych znalazł się za to Mohamed bin Salman, następca tronu Arabii Saudyjskiej, oskarżany o zlecenie zabójstwa dziennikarza w stambulskim konsulacie królestwa. Ostatecznie jednak nie przybył zrażony zapowiadanymi protestami obrońców praw człowieka.
Największą dyplomatyczną sensacją stał się oczywiście przyjazd japońskiego cesarza Naruhito z małżonką, cesarzową Masako. Jest to pierwsza zagraniczna wizyta monarchy od czasu wstąpienia na tron w 2019 roku. Cesarz podejmuje jedynie gości u siebie, sam zazwyczaj nie zniża się do odwiedzania kogokolwiek. Jego dziadek – Hirohito – nie był równy bogom, lecz sam był bogiem. Gdy w 1945 roku po przegranej wojnie rezygnował z tego tytułu, jego mowa przeszła do historii jako „orędzie kryształowego głosu”, a poddani mogli się przekonać, jak brzmi prawdziwy Stwórca. Jego wnuk, który w poniedziałek zaszczycił swoją osobą Wielką Brytanię, bogiem z pewnością nie jest, ale i tak wyjątkowy ceremoniał powitania, ochrony i traktowania cesarza rodził pytania, kto jest w Londynie bohaterem dnia.
Mnogość światowych przywódców tworzyła problemy związane z precedencją. Jak stwierdzić, czy król Hiszpanii jest ważniejszy od króla Niderlandów? A prezydent Czech od prezydenta Szwajcarii? Przyjęto więc kryterium długości stażu na zajmowanym stanowisku. Taki sposób usadzenia gości zapewne długo jeszcze będzie przedmiotem analiz prasy, specjalistów od protokołu dyplomatycznego, a pewnie także powodem bezsennych nocy co bardziej zakompleksionych polityków, dla których możność pokazania się z królem bądź ważnym prezydentem byłaby największym dokonaniem ich kadencji. Jednym z beneficjentów takiego rozkładu miejsc okazał się Andrzej Duda, siedzący tuż przed Joe Bidenem i zgrabnie wraz z nim mieszczący się w dużym kadrze.
Londyńska ulica światowych przywódców z reguły nie rozpoznawała, natomiast z wielką uwagą śledziła poczynania królewskiej rodziny. Sposób potraktowania księcia Harry’ego i jego małżonki nie wzbudził zadowolenia poddanych. – Małostkowe to i zwyczajnie nie licuje z powagą królewskiego tronu – mówił mi zniesmaczony mężczyzna owinięty brytyjską flagą. – Poza tym, że Karol jest królem, jest też ojcem Harry’ego, a potraktował go na oczach całego świata jak przybłędę – mówił wzburzony.
Książę od początku żałoby otrzymuje od dworu serię upokorzeń. Najpierw nie pozwolono mu założyć paradnego munduru i wraz z księciem Andrzejem oskarżonym o seksualne nadużycia musiał maszerować w garniturze. Gdy wreszcie – na czas czuwania przy trumnie w Westminster Hall – pozwolono mu założyć mundur, zerwano z jego pagonów inicjały zmarłej królowej ER. Jako jedynemu z członków królewskiej rodziny. Apogeum wstydu i publicznego ośmieszenia nastąpiło jednak w niedzielę, tuż przed pogrzebem. Na „kolacji stulecia” wydanej przez króla Karola III na cześć zaproszonych gości zasiadło blisko tysiąc osób – w tym cała królewska rodzina z wyjątkiem właśnie księcia i jego małżonki. Decyzję taką miał wydać osobiście król, czyli ojciec Harry’ego. Nic dziwnego, że sympatia narodu zwróciła się ku niemu, a ostrze sarkazmu skierowano przeciwko Karolowi. Tym bardziej że nowy król sam dostarcza paliwa do krytyki, przyłapany kilkakrotnie w ostatnim czasie na wielkopańskich i pozbawionych jakiejkolwiek empatii manierach. – To, co uchodzi następcy tronu, nie przystoi królowi – jasno wyłuszczył sprawę słuchacz dzwoniący do audycji radia Heart.
Szacunek ulicy
Na ulicy tymczasem pełny ceremoniał. Trumnę na lawecie armatniej ciągnęło niemal stu marynarzy, z tyłu kolejna czterdziestka pilnowała, by armata zbytnio się nie rozpędziła. Do tego królewska straż w pstrokatych strojach i grenadierzy w charakterystycznych bermycach. Połączenie tradycji, szacunku i majestatu podkreślane na każdym kroku – prawdziwy spektakl wyreżyserowany w najmniejszym szczególe. Gdy zapowiedziano dwuminutową ciszę, w Hyde Parku słychać było wyłącznie ćwierkanie ptaków i szum wiatru. Nie latał żaden samolot, bo na pół godziny wstrzymano loty, nie było helikopterów policji czy mediów. Nikt się nie wyłamał, nie zaczął śmiać czy krzyczeć. A stały tam tysiące ludzi. Magia symboli: oto opactwo Westminster, gdzie Elżbieta składała królewską przysięgę, a potem brała ślub. Oto zamek Windsor, ulubiona rezydencja królowej, gdzie spoczywają już jej rodzice i mąż. Historia zatoczyła koło.
Organizatorzy przypilnowali nawet, by ulubione dwa psy oraz kucyk znalazły się w pobliżu trumny złożonej na zamku. – Często sami się śmiejemy z tej przesadnej pompatyczności nieprzystającej do naszych czasów – mówi mi Kate, która w Londynie jest od kilku dni. Najpierw w sobotę 11 godzin odstała w kolejce do Westminster Hall, a w poniedziałek obserwowała żałobny kondukt. – Ale przecież ta właśnie inność decyduje, że jesteśmy Brytyjczykami. Podkreśla naszą narodową dumę. I chyba też przyciąga turystów, którzy chcą to wszystko zobaczyć na własne oczy.
Wśród tysięcy ludzi mnóstwo Polaków. Część mieszka w Wielkiej Brytanii na stałe, część przyjechała specjalnie na pogrzeb. – Gigantyczne wydarzenie – mówi Marta Zaczyk. – Nie spodziewałam się takich tłumów i takich emocji. Pani Marta przyleciała z Gdańska specjalnie na tę okazję. – Musiałam tu być, w końcu chowają jedną z najważniejszych osób na świecie – przekonuje. – Ukształtowała ich, pokazała, czym jest współczesna monarchia, ustanowiła standardy zachowań, których trudno będzie jej następcy dochować – mówi Adam Pokrożny, który w Londynie mieszka od 20 lat. – To była prawdziwa ikona nie tylko Wielkiej Brytanii, lecz także ustroju monarchistycznego na całym świecie.
W wielobarwnym tłumie dostrzec można przedstawicieli wszystkich ludzkich ras i grup etnicznych. Swoimi turbanami wyróżniali się Sikhowie, uwagę przyciągały eleganckie sari hinduskich kobiet, zwiewne szale z ogromną ilością ozdób. Azjatyckie kobiety w skromnych garsonkach. Żydzi w jarmułkach obok brodatych muzułmanów. Panowie w rozciągniętych bluzach i wytwornych frakach, inni w garniturach i podkoszulkach. Śmierć królowej zatarła różnice polityczne i majątkowe, połączyła wszystkich w jednym celu: oddania hołdu osobie niezwykłej, którą zastąpić łatwo nie będzie. – To przywilej, że mogę tu być – mówi mi młoda kobieta. – Taki dzień już się w moim życiu nie powtórzy.
– Nigdy nie miałam jakiegoś nabożnego stosunku do królowej – opowiada Joanne z Birmingham. – W zasadzie jestem republikanką, ale na pogrzebie musiałam być, bo to tu, a nie przed telewizorem w moim mieście dzieje się historia.
To też stały argument wielu moich rozmówców. Wyrażenie szacunku to jedno, a przekonanie, że współtworzy się historię, to coś zupełnie innego. Coś, co jednoczy ludzi do wspólnej celebry, do czego można bez końca wracać i o czym opowiadać wnukom.
Zdjęcie lorda szambelana, najwyższego urzędnika na dworze łamiącego swoją laskę – symbol nadanej mu władzy – staje się obrazem dnia. Przygnębiającym faktem, że już nie ma odwrotu. To koniec służby narodowi przez królową i służby lorda na rzecz królowej. Wszystko, co wydarzy się później, będzie nieznane, zostanie zapisane jako otwarcie nowej epoki. – Elżbieta była ikoną matriarchatu, mądrej i empatycznej władzy sprawowanej przez kobiety – tłumaczy Steve Cormack, mieszkaniec południowego Londynu. – A przecież jeśli linia sukcesji się utrzyma, prawdopodobnie w tym stuleciu nie zobaczymy już królowej na brytyjskim tronie – zauważa.
Gdy w dniu śmierci monarchini były piłkarz Trevor Sinclair opublikował tweeta, w którym przekonywał, że „czarni i brązowi nie powinni żałować królowej”, wylała się na niego fala hejtu, a on sam stracił pracę. Kilkanaście dni później krytyka rządów Elżbiety stała się jednak głośniejsza. Byłe kolonie żądają odszkodowań i zwrotu dóbr zagrabionych przez Brytyjczyków. Zapowiadają zmiany ustrojów na republikańskie. Niewykluczone, że obraz ciepłej, mądrej i cierpliwej kobiety, tak sumiennie pielęgnowany przez samych Brytyjczyków, runie i za kilkanaście lat ocena jej panowania będzie znacznie surowsza. Ale to już zadanie dla historyków. Obecni na pogrzebie nie dopuszczają do siebie nawet takich myśli. – Mam nadzieję, że nie dożyję czasów, gdy okaże się, że płakałam na pogrzebie tyrana – mówi dobitnie jedna z kobiet. Czas pokaże.
MAREK BEROWSKI, Londyn