Monarchia na rozdrożu
W. Brytania
Królowa była niestrudzoną orędowniczką i zwolenniczką Commonwealthu, Wspólnoty Narodów, unii wyłonionej z dawnego imperium brytyjskiego. Podczas siedemdziesięciu lat panowania odwiedziła prawie wszystkie z 56 krajów grupy, chociaż tylko 14 ostatecznie uznało ją za głowę państwa. Teraz zmiana na tronie stwarza okazję, by definitywnie porzucić kolonialną przeszłość, detronizując obcego monarchę.
Elżbieta II wzbudzała szacunek nawet wśród republikanów, choćby dlatego, że większość współczesnych obywateli unii nigdy nie znała żadnej innej głowy państwa. Jednak wraz z jej śmiercią szacunek dla monarchii może osłabnąć, zwłaszcza biorąc pod uwagę mniejszą popularność Karola i oskarżenia o rasizm wobec rodziny królewskiej wysuwane przez Meghan Markle.
Pierwsze manifestują swoją niezależność Karaiby. Barbados opuściło Koronę już w ubiegłym roku. Jamajka, Saint Vincent i Grenadyny oraz Antigua i Barbuda zapowiadają referenda o zmianie ustroju na republikański. Wicepremier Saint Kitts i Nevis wyraża zamiar zrewidowania monarchicznego systemu rządów i rozpoczęcia dialogu w celu uzyskania nowego statusu. Karol nie protestuje, ma świadomość, że nie jest w stanie odwrócić biegu historii. – Uregulowanie konstytucyjne każdego członka [Wspólnoty Narodów], jako republiki lub monarchii, jest wyłącznie kwestią decyzji każdego państwa – mówił jeszcze jako następca tronu.
W Australii był środek nocy, gdy rozeszła się wieść o śmierci królowej. Rankiem dawna kolonia brytyjska zareagowała rutynowo, zgodnie z tradycją. Jednak już w ciągu następnych 24 godzin pojawiły się pęknięcia. Kiedy szok minął, jedni zaczęli kwestionować ustrój, inni go bronili. Stan Grant, dziennikarz o aborygeńskich korzeniach, pisał, że czuje się, jakby nagle otworzyła się przepaść między nim a kolegami z redakcji. Stan nie uczestniczył w żałobie z powodu cierpień, jakie jego lud znosił pod brytyjskim butem. Tymczasem inni ubierali się na czarno i relacjonowali historyczne wydarzenie. Sprzeczne uczucia miotające Australijczykami ujawniły się podczas transmitowanego w telewizji meczu piłki nożnej. Gracze oddali hołd rdzennym mieszkańcom, a zaraz potem nastąpiła minuta ciszy dla królowej. Okazywanie szacunku Aborygenom kontra hołd dla władczyni, której poprzednicy zagarnęli aborygeńską ziemię i popełnili setki masakr na tubylcach. Tego nie da się pogodzić. Sprzeczność natychmiast została zauważona i podsyciła trwającą od dawna debatę na temat oderwania się od Korony. Dziennikarz Peter FitzSimons, znany zwolennik republiki, tłumaczył, dlaczego kraj taki jak Australia, który leży 17 tys. km od Londynu, powinien to zrobić. Dojrzałe narody nie mają obcokrajowca jako głowy państwa – napisał na Twitterze. FitzSimons jest jednak w mniejszości. Poważną próbę odcięcia pępowiny łączącej ją z pałacem Buckingham Australia podjęła tylko raz, w 1999 roku. Przeprowadzone wówczas referendum okazało się porażką republikanów. Nawet teraz, ponad 20 lat później, apetyt na samodzielność nie jest zbyt duży. Niedawne badanie wykazało, że 60 proc. obywateli nadal popiera związki z monarchią. Zdaniem politolożki Michelle Grattan wynika to z australijskiego sposobu myślenia – jeśli coś działa dobrze, nie naprawiaj.
Podobnie apatycznie na możliwość ustanowienia republiki reaguje Nowa Zelandia. Dotąd nie ma tam żadnych konstruktywnych rozmów o zmianie konstytucyjnej przyszłości kraju. Wręcz przeciwnie – premier Jacinda Ardern podkreśla związki z rodziną królewską, które za panowania Karola III mogą być według niej nawet ściślejsze. Jeśli nie jest to tylko kurtuazyjny gest w nadzwyczajnej sytuacji, Nowa Zelandia znajdzie się na szczycie kolonialnej lojalności, napisał politolog prof. Richard Shaw. O ile w Australii i Nowej Zelandii może się jeszcze dużo wydarzyć, zważywszy na coraz silniejsze polityczne wpływy rdzennej ludności, to przez Kanadę Karola na pewno głowa nie zaboli. Republikanie są tam w zdecydowanej mniejszości, a szef rządu Justin Trudeau potwierdził lojalność swojego kraju i zaoferował nowemu królowi wsparcie dzień po śmierci Elżbiety II. Dla Korony jest więc jeszcze nadzieja, bo jeżeli największe państwa Commonwealthu pozostaną w unii z Wielką Brytanią, wspólnota, choćby okrojona, może przetrwać. Pod warunkiem że przetrwa Zjednoczone Królestwo. Z niezależności nie rezygnuje Szkocja, która woli stowarzyszenie z Unią Europejską niż z Londynem, a Irlandia Północna coraz częściej mówi o swojej przyszłości w towarzystwie Republiki Irlandii. Postelżbietańska Wielka Brytania stoi przed gorszą i trudną przyszłością – ostrzega słynny historyk Timothy Garton Ash.
Z kolei niemiecka badaczka Korony Barbara Stollberg-Rilinger wątpi nawet, czy przetrwa monarchia. Po pierwsze dlatego, że Karol nie ma cech swojej matki. Po drugie – pozostali członkowie rodziny królewskiej nie dorastają do swojej roli, nie prezentują się znacząco inaczej niż inni celebryci, poza tym że nie są w niczym wyjątkowo dobrzy. Dochodzą jeszcze obciążenia historyczne. – Nie zdziwiłabym się, gdyby zmieniający się pogląd na kolonializm i imperializm w niedalekiej przyszłości doprowadził do zniesienia przez Brytyjczyków monarchii. (EW)