„Mogilizacja”. Na razie częściowa
Jedni wychodzą protestować na ulice, a inni uciekają za granicę. Mobilizacja, którą Władimir Putin chciał przerazić Ukrainę i Zachód, wywołała panikę wśród samych Rosjan. Pomysł Kremla na wysłanie na wojnę z Ukrainą dodatkowych 300 tysięcy żołnierzy natychmiast ochrzczono „mogilizacją”. Od słowa mogiła...
To, że coś wisi w powietrzu, było jasne od 21 września. Na wieczór zapowiedziano telewizyjne orędzie prezydenta. Oczekiwano, że Władimir Putin wyjaśni w nim, dlaczego władze w Moskwie nagle wróciły do zarzuconego pomysłu jak najszybszego przeprowadzenia „referendów” o przyłączeniu do Rosji powołanych w 2014 roku samozwańczych republik ludowych w Donbasie oraz ukraińskich terytoriów, zajętych już podczas tegorocznej tzw. specjalnej operacji wojskowej. Zdawało się, że pomysł ten upadł w obliczu niedawnej ukraińskiej kontrofensywy, ale teraz do niego powrócono.
Okazało się, że Putin ma inny plan. A może ten nagły zwrot był skutkiem ścierania się różnych sił w jego otoczeniu? I to do ostatniej chwili, bo wieczorem zrobiło się naprawdę nerwowo. Zapowiedzianego orędzia nie pokazano. Zostało wyemitowane dopiero nazajutrz rano. Ponoć dlatego, żeby ze względu na mnogość stref czasowych mogli zobaczyć je też mieszkańcy Dalekiego Wschodu Rosji. Tylko dlatego? Jak twierdzi General SVR – dobrze poinformowany insiderski kanał w Telegramie – nie. Przywódca państwa po prostu bał się powiedzieć to, co musiał powiedzieć. Zasymulował więc bóle w klatce piersiowej i silny kaszel, żeby odwlec swoje wystąpienie. Miały to zdradzić osoby „znające patologiczne niezdecydowanie Putina w podejmowaniu decyzji”. I nawet nie chodzi o to, że Zachodowi, którego celem jest rzekomo „osłabienie, podzielenie i zniszczenie Rosji” Putin miał zagrozić użyciem broni jądrowej. Co zresztą zrobił w swoim stylu, najpierw oskarżając Zachód o atomowy szantaż. – W przypadku zagrożenia dla naszego państwa, naszej ziemi i narodu wykorzystamy wszystkie niezbędne środki do obrony. To nie jest blef – ostrzegł przed rosyjską odpowiedzią.
Większym problemem miał być przekaz skierowany do rodaków... Chociaż gospodarz Kremla przybierał marsowe miny, to nie udało mu się ukryć, że prowadzona od ponad 200 dni tzw. operacja specjalna zakończyła się klęską. Musiał przyznać, że trzeba ogłosić w kraju mobilizację nie tylko, by pokonać „nacjonalistów z Ukrainy”, ale żeby zagwarantować integralność terytorialną samej Rosji i zapewnić bezpieczeństwo jej obywatelom.
Obywatele odebrali te słowa na swój sposób. Nagle zrozumieli, że muszą zadbać o siebie sami. I to zaraz, jeśli nie chcą trafić na pierwszą linię frontu gdzieś pod Chersoń. Są przecież atrakcyjniejsze kierunki... Dosłownie w kilka minut po orędziu Putina na stronach rezerwacji biletów lotniczych wykupiono wszystkie miejsca na najbliższe loty do stolic państw, do których Rosjanie mogą jeszcze latać bez wiz – Erywania, Tbilisi, Baku i Stambułu. Ceny niebotycznie wzrosły. W czwartek za bilet do Stambułu trzeba było zapłacić ponad 9200 euro. W kolejnych dniach internet obiegły zdjęcia z obleganej przez tłumy mężczyzn w wieku poborowym hali odlotów moskiewskiego lotniska Szeremietiewo. – Czyżby urządzono tam komisję wojskową, a to były niezliczone rzesze chętnych do obrony ojczyzny? – kpili bezlitośnie ukraińscy internauci. Skojarzenie poprzez kontrast z Ukraińcami, wracającymi z zagranicy, aby walczyć z okupantem, było oczywiste. Oni wracali do ojczyzny na wieść o wojnie, Rosjanie na wieść, że w wojnie sami mogą wziąć udział, zaczęli z ojczyzny uciekać. Również przez przejścia drogowe: do Finlandii, Gruzji i Mongolii. Wykupiono bilety na wszystkie pociągi, nawet do białoruskiego Mińska...
Nagłaśniana od ponad pół roku patriotyczna ekstaza w błyskawicznym tempie zaczęła gasnąć. Czy z oczu Rosjan zaczęła spadać zasłona, czy zadziałał instynkt samozachowawczy? Odpowiedzi na to pytanie nie przyniosły nawet dawno niewidziane protesty uliczne. W wieczór po wygłoszeniu orędzia odbyły się one w prawie 40 miastach i tradycyjnie zostały spacyfikowane przez siły bezpieczeństwa. Zatrzymano ponad 1300 osób, które wystąpiły przeciwko „mogilizacji”. I chociaż demonstranci występowali nie tyle przeciwko wojnie jako takiej, ale bardziej przeciwko perspektywie zostania powołanym do służby, mogą doświadczyć i wojny, i powołania. Zatrzymani na protestach w Woroneżu i Moskwie mężczyźni dostali wezwania do wojska bezpośrednio w komisariatach policji – poinformowali obrońcy praw człowieka z organizacji OWD-Info.
Do wojska może teraz trafić każdy, mimo że Putin zapewniał, iż mobilizacja będzie „częściowa”. Co to znaczy, nie wie nikt, bo częściowej mobilizacji rosyjskie ustawodawstwo nie przewiduje, a jak zauważają dziennikarze niezależnego portalu Meduza, prezydencki dekret jest tak nieprecyzyjny, że trudno konkretnie wskazać, kto może dostać wezwanie. Minister obrony Siergiej Szojgu zapewniał co prawda, że zmobilizowanych zostanie „tylko” 300 tysięcy osób, jednak w praktyce może się okazać, że to dopiero początek. Docelowo może chodzić nawet o 1,2 miliona. – Ponieważ w dekrecie nie doprecyzowano, że wymagane jest doświadczenie udziału w działaniach bojowych lub chociażby służby w armii, to teoretycznie w ramach tej grupy można zmobilizować miliony Rosjan – przypomina Meduza.
Niektórzy starają się już teraz zapobiec takiemu scenariuszowi. 21 września o godzinie 11 czasu moskiewskiego, czyli w chwili gdy Putin skończył orędzie, w wyszukiwarce Google gwałtownie wzrosła liczba rosyjskojęzycznych zapytań: „Jak złamać rękę”... A już następnego dnia na popularnych portalach ogłoszeniowych można było wyszukać oferty fachowego, podobno bezbolesnego, a przy tym niedrogiego złamania kończyny. Jednak nawet takie zabiegi mogą tylko odwlec obucie w kamasze. Jak bowiem oznajmiła pochodząca z Krymu deputowana do Rady Federacji Olga Kowtidi, dobrym pomysłem byłoby np. wcielanie do armii poborowych ze skoliozą i płaskostopiem. – Rosja potrzebuje teraz nie tylko ochotniczej profesjonalnej armii, ale też zwiększenia rezerwy zdolnych do służby młodych ludzi – zacytował argumenty deputowanej dziennik „Kommiersant”.
Są jednak równi i równiejsi. Jak syn rzecznika prasowego Kremla Dmitrija Pieskowa Nikołaj, do którego zadzwonił bloger podszywający się pod funkcjonariusza z komendy uzupełnień i poprosił o stawiennictwo. – Jeśli wie pan, że nazywam się Pieskow, to powinien pan zdawać sobie sprawę, na ile jest to nie do końca odpowiednie, bym tam się znajdował – odparł młody człowiek, sugerując, że załatwi tę sprawę „na innym szczeblu”. A satrapa z Groznego Ramzan Kadyrow oświadczył wprost, że w jego republice mobilizacji nie będzie, bo w działaniach zbrojnych w Ukrainie wzięło już udział 20 tysięcy Czeczenów, „wykonując plan na 254 procent”. W regionach, gdzie komisje wojskowe zaczęły przyjmować poborowych, płonęły ich siedziby. 23 września było już wiadomo co najmniej o ośmiu takich atakach. Od Petersburga po obwód amurski.
Co na to Ukraińcy? – Zniszczymy wszystkich, którzy przyjdą na naszą ziemię z bronią w ręku. Czy to dobrowolnie, czy w ramach mobilizacji – oznajmił naczelny dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy generał Walerij Załużny. Nieco więcej empatii wyraziła wicepremier Iryna Wereszczuk. Przypomniała, że mobilizowani i wysyłani do Ukrainy Rosjanie mogą po prostu oddać się do niewoli. – W ten sposób ocalicie dla siebie i waszych bliskich to co najcenniejsze – swoje życie. To lepsze niż haniebna śmierć na obczyźnie – napisała w Telegramie. Po rosyjsku.