Mają dość reżimu
Gwałtowne protesty ogarnęły Iran. Kobiety demonstracyjnie palą swe hidżaby – tradycyjne chusty zakrywające włosy. Mężczyźni z samobójczą zaciekłością atakują komisariaty, zamieniają policyjne pojazdy w płonące wraki.
Rozgniewani ludzie wyszli na ulice 80 miast. Doszło do zaciętych walk z siłami bezpieczeństwa. Są zabici i ranni. Niektóre miejscowości przypominają pole bitwy. Do 23 września napłynęły doniesienia o ponad 30 ofiarach śmiertelnych. Czterech członków prorządowej formacji paramilitarnej Basidż zostało zasztyletowanych lub zatłuczonych kamieniami. Według komunikatu władz tylko w północnej prowincji Mazandaran podpalono lub zniszczono ponad 40 obiektów rządowych, 76 policjantów zostało rannych. W prowincji Kurdystan zginęło, przeważnie od kul, co najmniej 17 demonstrantów, a ponad 730 odniosło obrażenia. To największe protesty w Republice Islamskiej od 2019 roku.
Powodem tej społecznej rebelii stała się tragiczna śmierć młodej kobiety. 22-letnia Kurdyjka Mahsa Amini przyjechała z rodzicami do Teheranu z miasta Sanandadż, które jest stolicą irańskiej prowincji Kurdystan. Została zatrzymana przez policję obyczajową za to, że w niewłaściwy sposób miała nałożony hidżab. Podobno spod chusty widać było włosy, co rozwścieczyło funkcjonariuszy.
Zgodnie z irańską interpretacją islamskiego prawa, szariatu, kobiety zobowiązane są zakrywać włosy i nosić luźne ubrania. Mahsa Amini zapadła w śpiączkę, w której pozostawała przez trzy dni. Zmarła 16 września w stołecznym szpitalu. Władze twierdzą, że na komisariacie kobieta nagle doznała ataku serca. Świadkowie widzieli jednak, jak mundurowi biją zatrzymaną pałką i uderzają jej głową w karoserię policyjnego samochodu. Na przemyconych ze szpitala zdjęciach można dostrzec uszkodzenia czaszki. Rodzice Amini zapewniają, że ich córka nie miała żadnych problemów z sercem, była zdrowa.
Pierwsze protesty wybuchły podczas jej pogrzebu w Sanandadż. Wznoszono hasło: „Kobieta, wolność, życie!”. Rewolta szybko objęła uniwersytety w Teheranie i tereny zamieszkane przez Kurdów, aż ogarnęła niemal cały kraj. Demonstracje wstrząsają historycznymi miastami Isfahan i Sziraz, a nawet ulubioną przez turystów wyspą
Kisz w Zatoce Perskiej. Jak podkreślają komentatorzy, początkowo protesty zwrócone były przeciw policji obyczajowej i prześladowaniu kobiet, obecnie jednak zagrażają istnieniu samej Republiki Islamskiej. Protestujący wznoszą hasła: „Śmierć dyktatorowi!”. Ten dyktator to najwyższy przywódca Iranu, 83-letni ajatollah Ali Chamenei. Niszczone
są portrety ajatollaha i innych dygnitarzy. W mieście Kerman podpalony został gigantyczny wizerunek generała Ghasema Solejmaniego, który zginął w 2020 roku w amerykańskim ataku i został uznany przez władze za bohatera narodowego.
Obecny społeczny zryw jest bardzo niebezpieczny dla reżimu. Wielu Irańczyków ma dość panującej w kraju atmosfery strachu, brutalności sił bezpieczeństwa, a także powszechnej nędzy, będącej skutkiem nałożonych na Teheran międzynarodowych sankcji. W wielkich protestach, do których doszło w Iranie w 2009 roku, nazwanych Zielonym Ruchem, wzięli udział przede wszystkim obywatele z klasy średniej oburzeni wyborczymi manipulacjami i oszustwami ze strony władz. Rewolta z 2019 przeciwko drastycznym podwyżkom cen paliw była dziełem ludzi uboższych. Wiele wskazuje na to, że w obecnych wystąpieniach zjednoczyli się przedstawiciele wszystkich warstw i klas społecznych, kobiety i mężczyźni, którzy stracili nadzieję, że reżim ajatollahów zdolny jest do jakichkolwiek reform.
Władze nie zamierzają pójść na znaczące ustępstwa. Ograniczyły dostęp do telefonii komórkowej i internetu. Potężny Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej wezwał do „ścigania tych, którzy rozpowszechniają fałszywe wiadomości i pogłoski” i „zdecydowanego rozprawienia się z nimi”.
Istnieją obawy, że reżim, podobnie jak w roku 2019, utopi społeczny zryw we krwi.