Ostatni film Woody’ego Allena?!
Po 50 nakręconych filmach, czterech Oscarach i czterech Złotych Globach amerykański reżyser i scenarzysta zamierzał definitywnie pożegnać się z kinem, a jego branżowym testamentem miał być Wasp 22, który nakręci jesienią. Tymczasem Woody Allen nieoczekiwanie zdementował pogłoski o emeryturze.
Z wywiadu dla hiszpańskiego dziennika La Vanguardia wynikało, że historia życia artysty zatoczyła koło i wraca on do początków, czyli do pisania, żegnając się z kamerą. Oczywiście rozmowa z taką deklaracją błyskawicznie obiegła świat (tym bardziej że kilka miesięcy wcześniej w podobnym tonie konwersował z Alekiem Baldwinem, a jego celem była wówczas promocja zbioru opowiadań Zero Gravity zbagatelizowanego w USA). Wtedy nagle opublikowano oficjalne oświadczenie, zaprzeczając, jakoby słowa „W zasadzie moim pomysłem jest zaprzestanie robienia filmów i skupienie się na pisaniu” miały oznaczać finał przygody z Dziesiątą Muzą...
Na gorąco różnie komentowano przekomarzania filmowca: być może wczesna demencja, bo 87. urodziny już w listopadzie; a może zagrywki promocyjne przy okrągłym, 50. z kolei filmie, a może po prostu nerwy twórcy praktycznie ignorowanego w swojej ojczyźnie po serii skandali rodzinnych, które złamały mu popularność (oskarżenia o przemoc seksualną wobec przysposobionej córki Dylan Farrow). Liczni aktorzy – wśród nich Rebecca Hall, Timothée Chalamet i Colin Firth – publicznie się od niego odsunęli. Nie ma wątpliwości, że – jak oceniła La Repubblica – „teraźniejszość przyćmiewa błyskotliwą karierę Allena”, a jego zmierzch jest „smutny i patetyczny”. Najlepsi powinni zatrzymywać się w momencie, kiedy są jeszcze w doskonałej formie. Jak Georges
Simenon, ten od komisarza Maigreta, który udał się do urzędu i poprosił o wykreślenie z dokumentu tożsamości zawodu „pisarz”, a wpisanie „emeryt”, albo Philip Roth, który stanowczo ogłosił odejście w wywiadzie, kiedy był już wyczerpany spędzaniem dnia na wymyślaniu zdań, przerabianiu ich, chodzeniu na lunch, wracaniu do biurka i kasowaniu tego, co napisał.
O szczegółach najnowszej produkcji, w klimacie egzystencjalnego thrillera, Woody Allen nie chce za dużo opowiadać. Zdradził jedynie, że będzie to „coś ekscytującego, dramatycznego, a także bardzo złowieszczego, na wzór, ogólnie rzecz biorąc, Wszystko gra. Pomysł, który sprawdzi się w europejskim mieście, takim jak Paryż. Mam nadzieję, że publiczność to doceni”. Podobno w głównej roli ma wystąpić Isabelle Huppert. Reżyser od dawna kocha Paryż, lecz także Nowy Jork, w którym urodził się, zawsze mieszkał i gdzie rozgrywa się wiele jego filmów, oraz Wenecję. Przyczynił się finansowo do odbudowy zniszczonego w pożarze Gran Teatro La Fenice, natomiast w pałacu Cavalli-Franchetti ożenił się z Soon-Yi Previn, adoptowaną córką swojej byłej partnerki Mii Farrow – w tym roku obchodzą 25. rocznicę ślubu.
Bez względu na to, czy 50. obraz Allena, licząc od Jak się masz, koteczku?, faktycznie zwieńczy jego filmowy dorobek z sześciu dekad, na pewno jest to okazja do podsumowań i spekulacji. Odwrót reżysera, deklarowany czy nie, staje się coraz bardziej prawdopodobny i nieuchronny po kłopotach ostatnich lat. Allen ma trudności w przygotowywaniu nowych projektów, które często realizował w Europie, między Francją, Hiszpanią i Włochami, a rynek amerykański odwrócił się od niego: sale kinowe w Stanach wzgardziły W deszczowy dzień w Nowym Jorku i Hiszpańskim romansem. Doskwiera mu też brak entuzjazmu, bo jego filmy trafiają na wielki ekran na kilka tygodni, a potem kończą na streamingu lub pay-per-view. Te nowe kanały dystrybucji nie przynoszą mu tyle samo satysfakcji, co prawdziwe kino.
Nawiązując do tytułu jego komedii, chociaż Allenowi nie Wszyscy mówią: kocham cię, to – według krytyków – publiczność mocno odczuje jego nieobecność, ponieważ nie pozostawia on spadkobierców ze zbliżonym poczuciem humoru i intelektualnym zacięciem. (ANS)