Nie masz wieśniaka nad warszawiaka
Mamy wielkie przedsięwzięcia. Największe to Centralny Port Komunikacyjny, szczególnie atakowany, bo ma ogromne znaczenie gospodarcze. Ale chodzi też o inne znaczenie, o – tego pojęcia rzadko używamy – „deprowincjalizację” Polski
powiedział Jarosław Kaczyński gdzieś na prowincji.
Siłą komizmu Kaczyńskiego jest odwracanie kota ogonem. Ale jemu nikt nie wmówi, że czarne jest czarne, a białe – białe. Prawienie – wybaczcie mi językowy potworek – o deprowincjonalizacji przez kogoś, kto idealnie uosabia polskie wieśniactwo, jest samo w sobie komiczne, a może i tragikomiczne. Słabszym na rozumie objaśniam: Kaczyńskiemu chodzi o to, że dzięki planowanemu megalotnisku nie będziemy przez świat uważani za wieśniaków! Czyli jeśli prezes zajedzie tam limuzyną, chroniony przez setkę policjantów, wysiądzie w starych buciorach obsypany łupieżem i zalęknionym wzrokiem potoczy wokół, to nikt nie potraktuje go jak kmiotka.
Pojęcia wieśniactwa Kaczyński obawia się organicznie, czując, że jest jego personifikacją. Jest abnegatem nieznającym świata poza bańką, w której wygodnie wegetuje.
Nie zna języków, bo i po co, a jedyną wspólnotą jest wątpliwej jakości ferajna czekających fantów, sasinów. Jest Kaczyński klasycznym darmozjadem, a do tego reliktem XIX-wiecznej parafiańszczyzny nękanym przez własne urazy. „Chorobliwy kompleks niższości jest chyba subiektywnie najbardziej dokuczliwym znamieniem prowincji” – uważa dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholog. Do tego Kaczyński został przez wrogi mu los ubogacony kompleksem gorszości, z którym zajadle, choć nieskutecznie, walczy – jak to wariat z wiatrakiem.
– Nie ma na świecie zbyt wielu ludzi mądrzejszych ode mnie – wyznaje na parteitagu Kaczyński, a choć sensu tych słów nie sposób pojąć, to jeszcze trudniej się z nimi zgodzić. Poczucie, że wie się lepiej, jest bowiem kwintesencją wieśniactwa. Nie jest to pojęcie socjologiczne, ale i prowincja nie jest terminem geograficznym. Genetycznym wieśniakiem bywa ktoś urodzony na Żoliborzu, a wybujały plon wieśniactwa może rosnąć w sercu metropolii, na ulicy bądź co bądź Wiejskiej.
Będący w trasie – jak Zenek Martyniuk i Budka Suflera – Kaczyński tumani i straszy. Tumani, jak to źle będzie, gdy PiS przegra; straszy, co się stanie, gdy Niemiec chwyci nas za gardło. Niemiec, czyli Unia, bo dla Kaczyńskiego Unia to wróg! A jaki wróg jest najgorszy? Niemiec! Kaczyński wie, bo na wyrywki zna Klossa i czterech pancernych! I gdyby ów starszy gość mylący miasta, daty i nazwiska plótł tylko takie farmazony, Bóg z nim. Ale na skutek wieśniactwa kojarzonego z Kaczyńskim i jego rządami tracimy ogromną, należną nam kasę, co znaczy, że będzie musiał za to przed sądem odpowiedzieć! Sam czuję rosnący gniew wobec tego niedorajdy, bo z powodu jego żądzy władzy, zatrzymanych unijnych dotacji i szokujących cen likwiduje się linie tramwajowe i autobusowe, którymi moje wnuki codziennie dojeżdżają spod miasta do szkół. Gniew mój i innych będzie potężniał i rychło funta kłaków okaże się warta broniona za skandaliczną cenę koalicja z Ziobrowymi chłystkami, upiorkami prawicy.
– Musimy być państwem pierwszorzędnym i nie możemy mieć lotniska dla Polaków w Berlinie – mamrocze Kaczyński. Ale współczesny świat nie polega na dowodzeniu wyższości jednej nacji nad drugą. Poza Kaczyńskim myśli tak tylko bandyta Putin. Nasz świat oparty jest na algorytmach, innowacjach i demokracji, a nie na rasie. To wie nawet Czarnek. Już raz poniósł Kaczyński ideologiczną klęskę, zapowiadając zwycięski pochód polskiego katolicyzmu na Zachód. I wyszli z Polski prawdziwi katolicy, a w kraju rządzonym przez prawicę zostały puste kościoły, Jędraszewski i Ordo Iuris. To jest pogrom prowincjonalizmu? To pochwała wieśniactwa! Bój się Boga, Kaczyński!
Ponoć prowincjonalność jest degradująca. Nie, degradujące jest wieśniactwo, nie prowincjonalność! Nie rozumie tego Kaczyński, zachęcając do jego zwalczania wybranych partyjnych działaczy, do których przemawia na tle przejętych babin w strojach ludowych i ziewających z nudów dzieci. Czy nikt nie czuje poznawczego dysonansu, gdy w kolbergowskich dekoracjach Kaczyński snuje wizje o drugiej Japonii? Wszak zarabiamy już tyle co tam?
Cechą typową dla wiejskiego roztropka jest słabość do anegdot. Kaczyński kocha anegdotki i bawi się najlepiej, słuchając, jak je opowiada. Michał Szułdrzyński z „Rzeczpospolitej” wskazuje na fałsz rozumowania opartego na anegdocie, gdy Kaczyński na niej buduje prawdziwość tezy ogólnej. W wojnie bałkańskiej, sam widział, „trochę strzelali, trochę tańczyli”... Przejazdem w Wiedniu widział na ulicach rzeczy, o których na Żoliborzu się nie śniło, ostrzega (tu choć babiny w strojach wyczekująco się spięły, to dzieci ziewały). Z niemieckich pociągów wyrzuca się polskich eurodeputowanych... Czy w biegu? Kaczor straszy Polską w ruinie, gdzie ludzie dzikom spod pysków kartofle wybierają, zaś myśliwi i leśnicy śmieją się w kułak. Nie, nie z dzików, z Kaczyńskiego!
Albowiem całe to wieśniactwo wynika z tego, że Kaczyński nie czuje obciachu, a czasami sprawia wrażenie, że w ogóle czuje niewiele.