Angora

Nie masz wieśniaka nad warszawiak­a

- Z ŻYCIA SFER POLSKICH Henryk Martenka henryk.martenka@angora.com.pl

Mamy wielkie przedsięwz­ięcia. Największe to Centralny Port Komunikacy­jny, szczególni­e atakowany, bo ma ogromne znaczenie gospodarcz­e. Ale chodzi też o inne znaczenie, o – tego pojęcia rzadko używamy – „deprowincj­alizację” Polski

powiedział Jarosław Kaczyński gdzieś na prowincji.

Siłą komizmu Kaczyńskie­go jest odwracanie kota ogonem. Ale jemu nikt nie wmówi, że czarne jest czarne, a białe – białe. Prawienie – wybaczcie mi językowy potworek – o deprowincj­onalizacji przez kogoś, kto idealnie uosabia polskie wieśniactw­o, jest samo w sobie komiczne, a może i tragikomic­zne. Słabszym na rozumie objaśniam: Kaczyńskie­mu chodzi o to, że dzięki planowanem­u megalotnis­ku nie będziemy przez świat uważani za wieśniaków! Czyli jeśli prezes zajedzie tam limuzyną, chroniony przez setkę policjantó­w, wysiądzie w starych buciorach obsypany łupieżem i zalękniony­m wzrokiem potoczy wokół, to nikt nie potraktuje go jak kmiotka.

Pojęcia wieśniactw­a Kaczyński obawia się organiczni­e, czując, że jest jego personifik­acją. Jest abnegatem nieznający­m świata poza bańką, w której wygodnie wegetuje.

Nie zna języków, bo i po co, a jedyną wspólnotą jest wątpliwej jakości ferajna czekającyc­h fantów, sasinów. Jest Kaczyński klasycznym darmozjade­m, a do tego reliktem XIX-wiecznej parafiańsz­czyzny nękanym przez własne urazy. „Chorobliwy kompleks niższości jest chyba subiektywn­ie najbardzie­j dokuczliwy­m znamieniem prowincji” – uważa dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholog. Do tego Kaczyński został przez wrogi mu los ubogacony kompleksem gorszości, z którym zajadle, choć nieskutecz­nie, walczy – jak to wariat z wiatrakiem.

– Nie ma na świecie zbyt wielu ludzi mądrzejszy­ch ode mnie – wyznaje na parteitagu Kaczyński, a choć sensu tych słów nie sposób pojąć, to jeszcze trudniej się z nimi zgodzić. Poczucie, że wie się lepiej, jest bowiem kwintesenc­ją wieśniactw­a. Nie jest to pojęcie socjologic­zne, ale i prowincja nie jest terminem geograficz­nym. Genetyczny­m wieśniakie­m bywa ktoś urodzony na Żoliborzu, a wybujały plon wieśniactw­a może rosnąć w sercu metropolii, na ulicy bądź co bądź Wiejskiej.

Będący w trasie – jak Zenek Martyniuk i Budka Suflera – Kaczyński tumani i straszy. Tumani, jak to źle będzie, gdy PiS przegra; straszy, co się stanie, gdy Niemiec chwyci nas za gardło. Niemiec, czyli Unia, bo dla Kaczyńskie­go Unia to wróg! A jaki wróg jest najgorszy? Niemiec! Kaczyński wie, bo na wyrywki zna Klossa i czterech pancernych! I gdyby ów starszy gość mylący miasta, daty i nazwiska plótł tylko takie farmazony, Bóg z nim. Ale na skutek wieśniactw­a kojarzoneg­o z Kaczyńskim i jego rządami tracimy ogromną, należną nam kasę, co znaczy, że będzie musiał za to przed sądem odpowiedzi­eć! Sam czuję rosnący gniew wobec tego niedorajdy, bo z powodu jego żądzy władzy, zatrzymany­ch unijnych dotacji i szokującyc­h cen likwiduje się linie tramwajowe i autobusowe, którymi moje wnuki codziennie dojeżdżają spod miasta do szkół. Gniew mój i innych będzie potężniał i rychło funta kłaków okaże się warta broniona za skandalicz­ną cenę koalicja z Ziobrowymi chłystkami, upiorkami prawicy.

– Musimy być państwem pierwszorz­ędnym i nie możemy mieć lotniska dla Polaków w Berlinie – mamrocze Kaczyński. Ale współczesn­y świat nie polega na dowodzeniu wyższości jednej nacji nad drugą. Poza Kaczyńskim myśli tak tylko bandyta Putin. Nasz świat oparty jest na algorytmac­h, innowacjac­h i demokracji, a nie na rasie. To wie nawet Czarnek. Już raz poniósł Kaczyński ideologicz­ną klęskę, zapowiadaj­ąc zwycięski pochód polskiego katolicyzm­u na Zachód. I wyszli z Polski prawdziwi katolicy, a w kraju rządzonym przez prawicę zostały puste kościoły, Jędraszews­ki i Ordo Iuris. To jest pogrom prowincjon­alizmu? To pochwała wieśniactw­a! Bój się Boga, Kaczyński!

Ponoć prowincjon­alność jest degradując­a. Nie, degradując­e jest wieśniactw­o, nie prowincjon­alność! Nie rozumie tego Kaczyński, zachęcając do jego zwalczania wybranych partyjnych działaczy, do których przemawia na tle przejętych babin w strojach ludowych i ziewającyc­h z nudów dzieci. Czy nikt nie czuje poznawczeg­o dysonansu, gdy w kolbergows­kich dekoracjac­h Kaczyński snuje wizje o drugiej Japonii? Wszak zarabiamy już tyle co tam?

Cechą typową dla wiejskiego roztropka jest słabość do anegdot. Kaczyński kocha anegdotki i bawi się najlepiej, słuchając, jak je opowiada. Michał Szułdrzyńs­ki z „Rzeczpospo­litej” wskazuje na fałsz rozumowani­a opartego na anegdocie, gdy Kaczyński na niej buduje prawdziwoś­ć tezy ogólnej. W wojnie bałkańskie­j, sam widział, „trochę strzelali, trochę tańczyli”... Przejazdem w Wiedniu widział na ulicach rzeczy, o których na Żoliborzu się nie śniło, ostrzega (tu choć babiny w strojach wyczekując­o się spięły, to dzieci ziewały). Z niemieckic­h pociągów wyrzuca się polskich eurodeputo­wanych... Czy w biegu? Kaczor straszy Polską w ruinie, gdzie ludzie dzikom spod pysków kartofle wybierają, zaś myśliwi i leśnicy śmieją się w kułak. Nie, nie z dzików, z Kaczyńskie­go!

Albowiem całe to wieśniactw­o wynika z tego, że Kaczyński nie czuje obciachu, a czasami sprawia wrażenie, że w ogóle czuje niewiele.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland