Poznałem pana U
Kilka lat temu miałem wątpliwą przyjemność spotkania z redaktorem naczelnym antyklerykalnego tygodnika „Nie”. Do tej rozmowy doszło na zaproszenie pana U, który w trakcie mojej wizyty zaproponował mi współpracę w sprawach, na których się znałem chociażby ze względu na moją przeszłość, kiedy byłem czynnym pracownikiem Winnicy Pańskiej, czyli katolickiego Kościoła.
Nasze spotkanie przebiegało w miłej atmosferze aż do chwili, gdy gospodarz zapytał mnie wprost, czy jestem gotowy do kreowania czarnego PR Kościoła, bez oglądania się na prawdę. To zakończyło naszą rozmowę. Odpowiedziałem wprost, że nie zamierzam się babrać w moralnym bagnie dla kilku złotych nagrody.
Właściciel tygodnika zapalił kolejnego papierosa i z cynicznym uśmiechem podsumował nasze spotkanie: „Widzę, że obaj zmarnowaliśmy czas, choć ja nie żałuję tych chwil, bo za tymi drzwiami jest aż nadto chętnych, którym są obce moralne dylematy, którymi pan karmi swoją naiwność”.
Nic nie trwa wiecznie i długie życie pana U zakończyło się kilka dni temu. Jego gwardia przyboczna, która przez lata kreowała historię Kościoła, przedstawiając go nieustannie w oparach mniej lub bardziej prawdopodobnych skandali, doznała syndromu opuszczonego dziecka i otwarcie zaczęła się zastanawiać nad tym, co będzie dalej z dziełem założyciela.
Pewnie tygodnik przetrwa, bo przecież już od jakiegoś czasu pan U był honorowym naczelnym i pozostało mu tylko cieszyć się, że przez lata wyćwiczył równych sobie łowców sensacji, ludzi pozbawionych jakichkolwiek skrupułów, dla których liczył się tylko efekt ubabrania przeciwnika.
Antykościelne pismo przetrwa także dlatego, że przez lata wyhodowało sobie wierne grono czytelników, którzy swoje rzeczywiste lub subiektywne żale do Kościoła chętnie potwierdzali, czytając „rewelacje” o swoich proboszczach żyjących z biednych staruszków czy o hierarchach opływających w zbytki, kiedy wszystkim doskwierał niedostatek. A że przy tej okazji nabijali kieszeń panu U, to nic, i nikogo nie zgorszyło to, że błyskotliwy cynik już w 2004 roku zagościł na liście 100 najbogatszych naszych rodaków, a jego majątek oszacowano na 120 milionów złotych.
Tygodnik przetrwa także dlatego, że sam Kościół przez lata dostarczał mu sensacyjnego paliwa, gdy co rusz wychodziły na jaw kolejne skandale. Hierarchowie, proboszczowie i szeregowi kapłani nadal zdają się żyć w błogim przekonaniu, że jedno pismo, nawet tak zjadliwe jak tygodnik antyklerykałów, nie będzie w stanie naruszyć potęgi tej instytucji, bo kilkadziesiąt tysięcy nawiedzonych żalem czytelników takiego czytadła to przecież margines, którym nie warto się przejmować.
Trochę racji w tym jest, jeżeli po drugiej stronie można się posiłkować danymi statystycznymi, które nieustannie zaliczają nas do narodów twardo stających przy wierze, ale? Pospolitość jednak skrzeczy i jeżeli spojrzeć chociażby na religijne praktyki Polaków, to coraz bardziej puste kościelne ławy w czasie niedzielnych nabożeństw, spadająca liczba dzieciaków uczestniczących w zajęciach z religii czy moda na niesakramentalne związki młodych, którzy otwarcie deklarują, że do szczęścia sakrament w kościele jest im niepotrzebny, muszą niepokoić.
Pan U w rozmowie ze mną proponował mi tworzenie czarnego PR Kościoła bez względu na prawdę i to było wstrętne.
Ubolewam jednak, że sam Kościół robi zbyt wiele, aby autokreować ten czarny PR swoim oderwaniem od prawdy, zastępując ją co najwyżej milczeniem o sprawach, które nie przynoszą mu chluby.
Jedynie droga prawdy, nawet tej niewygodnej, daje szansę na oczyszczenie i otwiera nadzieję.