Propag(r)anda
Jasna i czytelna różnica pomiędzy informacją a propagandą jest taka, że ta pierwsza podaje, jak jest, a druga – jak być powinno. Apel o więcej propagandy, szczegółową jej instrukcję, a nawet – zważywszy na miejsce – żarliwą modlitwę o jej zesłanie przynosi tygodnik Sieci.
„W dzisiejszych czasach, gdy statystycznie w skali kraju rozpada się co trzecie małżeństwo, powinniśmy raczej czytać o wyjątkowych przykładach wierności i miłości, o rodzinie jako miejscu szczególnego bezpieczeństwa i dobrej inwestycji na przyszłość” – czytamy mimo tej deklaracji w Sieciach, ale nie wiadomo, czy robimy dobrze, właśnie dowiadując się z lektury, że nie powinniśmy wiedzieć o tym, że rozpada się co trzecie małżeństwo. Wbrew swym własnym apelom, pismo każe nam czytać, że „co trzeci młody człowiek nie zamierza brać ślubu ani świeckiego, ani kościelnego, prawie 31 proc. kobiet i mężczyzn deklaruje, że na pewno nie weźmie ślubu kościelnego, a kolejne 16,5 proc. nie jest tego jeszcze pewne”. Przytaczając te dane, które są jak podcinanie gałęzi, na której te małżeństwa wiszą, pismo jednocześnie zaklina, aby je przed rozpadającymi się małżeństwami ukryć i aby nie uświadamiać im, że się rozpadły, to może się nie zorientują.
Propaganda zawsze była i będzie zaklinaniem rzeczywistości, ale pomysł, aby oszukiwani mieli jeszcze zabiegać o nią – to już kolejny szczebel drabiny, która się przyśniła Jakubowi, a którą mamy wspinać się – koniecznie całymi rozpadającymi się rodzinami – do nieba.
Z czego małżeństwo (fałszywie) wnosi, że się rozpada? Z gazety. Małżonkowie „z góry zakładają, że to nie przetrwa. A dlaczego? Bo taki obraz wyłania się z mediów”. Jeśli rozpadająca się rodzina nie przeczyta o tym w mediach, to wcale może się nie dowiedzieć, że się rozpada. Najlepiej, aby rozwody – jeśli już w ogóle muszą być – utajnić przed rozwodnikami, a oni sami by mieli zakaz ujawniania się, a szczególnie pisania o tym.
Wprost mówi to Marek Grabowski, prezes Fundacji Mamy i Taty. „Środowisko dziennikarskie, proponujące takie treści (czyli piszące, jak jest – przyp. MO), to pewnie ludzie pokrzywdzeni, którzy sami niezbyt dobrze czują się w rodzinach”. Postulat, aby w mediach pisali wyłącznie ci, co się dobrze czują, i o tych, co się dobrze czują, wyeliminuje całą tematykę medyczną i wszystkie choroby zostaną usunięte, przynajmniej z gazet. Problemem zaczną być osoby, które się za dobrze czują i to je trzeba będzie zacząć leczyć.
Sieci mają za złe, że „pod pozorem informowania i przekazywania ciekawostek” opowiada się o rozpadzie rodzin, co akurat istotnie jest zupełnie niezrozumiałe, albowiem co to za ciekawostka, jeśli typowa jest i masowa: do działu ciekawostek należą takie małżeństwa, które chcą się pobrać.
Najdziwniejsze jest jednak to, w jaki sposób ludzie dowiadują się jednak o tym, co naprawdę robią i myślą, skoro w sposób niemal doskonały próbuje się to przed nimi ukryć. Na ogromnych połaciach kraju można teraz oglądać w telewizorach wyłącznie programy stacji rządowych, ponieważ wszystkie inne – akurat poza nimi – wyłączono.
Newsweek podaje, że „1,2 miliona gospodarstw nie może odbierać telewizji naziemnej w nowym formacie” – jego wprowadzenie zadekretowano w tym roku, nie oglądając się na telewizje, ani nie oglądając telewizji, których właśnie nie można wobec tego oglądać. Okazało się, że to świetna okazja do ich odcięcia od widzów i całkowitego ich zastąpienia przez telewizję rządową.
„Kilka dni przed rozpoczęciem transformacji szef MSWiA Mariusz Kamiński złożył do Urzędu Komunikacji Elektronicznej wniosek o wydłużenie nadawania w starym systemie”, ale tylko „dla multipleksu, z którego emitowana jest większość kanałów TVP”, który to wniosek urząd „w końcu państwowy”, uwzględnił „bez zmrużenia oka”.
Mimo wszystko wydaje się, że urząd jednak nie tylko mrugnął, ale i puścił oko, wykonując grubą manipulację, polegającą na urzędowym wkroczeniu do naszych prywatnych telewizorów i na powyłączaniu nam wszystkich programów poza tymi urzędowymi. Można powiedzieć, że w telewizorach zostawił jedynie sam siebie.
Sytuacja pokrótce wygląda więc tak, że zaistniała natychmiastowa konieczność wymiany starego systemu nadawania na nowy, którego nie mogą odbierać ze 2 miliony Polaków, ale można go nie wymieniać, jeśli ktoś zdecyduje się mieć w telewizorze wyłącznie oficjałki nadawane po staremu.
Ta niezwłoczna konieczność przerobienia wszystkich stacji na co innego została – dla programów rządowych – przełożona aż na koniec roku 2023.
„Chodziło po prostu o to, aby przed jesiennymi wyborami w 2023 roku tzw. publiczna telewizja mogła docierać z propagandą do wszystkich domów, a stacje komercyjne ze swym przekazem nie” – wykłada aż zanadto czytelną intencję
Okazuje się tym samym, że wszyscy, którzy są skazani wyłącznie na jeden i ten sam przekaz rządowy, chcą tego, albowiem w przeciwnym wypadku kupiliby sobie przecież nowy telewizor. Właściwie powinniśmy być wdzięczni, że w ogóle są jeszcze takie telewizory, gdzie obowiązkowej propagandy nie ma.
Propaganda stała się jedyną łącznością masy ludzi w Polsce ze światem. W tej sytuacji należy się dziwić, że są jeszcze tacy, którzy nie wierzą w jedyne rzeczy, jakie widzą i słyszą.
Są jak małżonkowie, którzy na bezludnej wyspie nie chcą się pobrać.