SZUKAMY CIĄGU DALSZEGO Kocham bawić ludzi
Andrzej Saramonowicz, twórca filmowych hitów, po dłuższej nieobecności, wraca do kin komedią „Bejbis”
Scenarzysta i reżyser, producent filmowy, pisarz, dramaturg i dziennikarz. Na ekrany polskich kin wchodzi właśnie jego najnowsza komedia „Bejbis”, nawiązująca stylem i poczuciem humoru do poprzednich wielkich hitów: „Testosteronu”, „Lejdis” czy „Ciała”. Jest też jednym z najchętniej czytanych niezależnych publicystów – jego facebookowy profil odwiedza codziennie tysiące ludzi. Poprzedni jego film gościł na ekranach ponad dekadę temu. Co robił w tym czasie?
– Żyłem! Miałem jedenaście lat przerwy, ale robienie filmów nie jest najważniejszą rzeczą. Ważniejszą jest samo życie – wszak najpierw jestem człowiekiem, a dopiero potem filmowcem. Mam dwie córki, dziś już dorosłe, ale zależało mi, by być codziennie obecnym w ich życiu w trudnym momencie dojrzewania. Ostatnie lata spędzał głównie w domu.
– Miniona dekada to także czas, który spędziłem na rozwoju. Intelektualnym i duchowym. Bardzo dużo czytałem, starałem się poznawać rzeczy, na które wcześniej nie miałem czasu, mam wrażenie, jakbym w tym czasie studiował na kilku kierunkach i zrobił ze dwa doktoraty. No i zawodowo też się nie obijałem. Napisał dwie powieści: „Chłopców” w 2015 roku i „Pokraj” w 2018 roku. – Napisałem też w 2019 roku sztukę „Noc zatracenia” dla Teatru Polonia Krystyny Jandy. Wyreżyserowałem ją w przedstawieniu, na które składa się jeszcze sztuka „Policja” Sławomira Mrożka. „Noc zatracenia” wchodzi w dialog ze sztuką Mrożka z 1958 roku, pokazując, że dzieła wielkich twórców zawsze budzą żywe refleksje, bo są ponadczasowe. To przedstawienie, pokazujące państwo groteskowej dyktatury, jest opisem Polski, w której dziś żyjemy.
Zrealizował także swój teatralny „Testosteron” na scenie Teatru im. Adama Mickiewicza w Częstochowie. Premiera spektaklu odbyła się 3 listopada 2019 roku. – Ja naprawdę w ostatnich dziesięciu latach się nie nudziłem. Dużo czasu poświęciłem też działalności obywatelskiej, zwłaszcza po 2015 roku, kiedy PiS doszedł do władzy i zaczął niszczyć fundamenty państwa demokratycznego i łamać Konstytucję RP. Chcąc nie chcąc, stałem się aktywistą obywatelskim, protestującym przeciw niszczeniu sądownictwa, wolności mediów, polityzacji polskiej kultury, dewastacji przyrody, niekonstytucyjnemu prześladowaniu mniejszości seksualnych, łamaniu praw kobiet i wielu, wielu innym destrukcyjnym działaniom partii Jarosława Kaczyńskiego. Został uznany za wroga partii rządzącej. – To wszystko bardzo wpłynęło na moje życie, bo ludzie PiS są mściwi, więc zostałem odcięty od jakichkolwiek możliwości działania, które wiążą się z publicznymi funduszami. Od jednego z wysokich rangą urzędników związanych z władzą usłyszałem, że w „ich Polsce” nie ma dla mnie żadnej przyszłości.
Urodził się w Warszawie. I całe życie spędził w tym mieście. Po maturze zaczął studiować historię na Uniwersytecie Warszawskim. W tamtym czasie nie miał nawet śmiałości, aby pomyśleć o pisaniu scenariuszy czy reżyserowaniu. – Dla mnie świat filmu czy teatru to był wówczas całkiem niedostępny kosmos. Jeszcze w trakcie studiów rozpoczął pracę w „Gazecie Wyborczej”. – To były początki przemian ustrojowych po roku 1989. Poszedłem do „Gazety” na miesiąc, żeby sobie dorobić na wakacje, i wsiąkłem na siedem lat.
Bardzo szybko awansowałem, po pół roku pracowałem już w sekretariacie redakcji, czyli trzonie ludzi, którzy wydawali ten tytuł. To było potężne doświadczenie zawodowe. Nagle stałem się redaktorem prowadzącym gazety, która sprzedawała się w ogromnej liczbie egzemplarzy i miała wielki wpływ na sposób myślenia milionów ludzi. Przez zaangażowanie w pracę nie ukończył studiów. – Nie potrafiłem tego połączyć z dziesiątkami godzin spędzanymi w redakcji. Później pisał także dla „Przekroju” i „Vivy!” – zajmował się m.in. recenzjami filmowymi. Zaczął też pracować w Telewizji Polskiej.
Przygotowywał m.in. dość nowatorskie jak na tamten czas programy filmowe. I jeden z nich – „Pół serio” (realizowany w latach 1998 – 1999) – posłużył mu potem do stworzenia fabuły o tym samym tytule. I tak powstał pierwszy film sygnowany charakterystycznym stylem i poczuciem humoru Saramonowicza. – Był na tyle śmieszny, że zaniosłem go do Radosława Piwowarskiego, ówczesnego dyrektora Jedynki, i powiedziałem: „Zobacz, Sławek, jaki film wyprodukowałeś”. Piwowarski popatrzył na mnie jak na wariata, ale już następnego dnia zadzwonił, że wysyła „Pół serio” na festiwal w Gdyni. To była jesień 2000 roku. Film „Pół serio” okazał się rewelacją festiwalu, a jury pod przewodnictwem Juliusza Machulskiego dało mu najwięcej nagród. Nieco wcześniej napisał scenariusz komedii „Ciało” dla Canal+. – Przedtem redaktorzy z Canal+ nie wiedzieli, co z „Ciałem” zrobić, bo różni reżyserzy, którym proponowali ten scenariusz, chcieli wprowadzać jakieś idiotyczne zmiany w historii, na co ja się nie zgadzałem. Ale kiedy dostaliśmy te gdyńskie nagrody, machnęli ręką i zgodzili się, by „Ciało” zrobiła ekipa, która stała za „Pół serio”.
Film wszedł do kin w 2003 roku i osiągnął wielki sukces. Otrzymał również Złotą Kaczkę – nagrodę dla najlepszego polskiego filmu. Saramonowicz jest jednym z niewielu polskich filmowców, którzy dostali tę nagrodę dwukrotnie (po kilku latach również za „Lejdis”). Kiedy „Ciało” zachwycało polskich kinomanów, był już po debiucie teatralnym, bo w 2002 roku odbyła się premiera jego sztuki „Testosteron”, napisanej dla Teatru Montownia. Przedstawienie wyreżyserowane przez Agnieszkę Glińską okazało się wielkim hitem – w Warszawie wystawiano je kilkaset razy, a nieznani wcześniej aktorzy jak Tomasz Karolak czy Robert Więckiewicz w krótkim czasie stali się rozpoznawalnymi gwiazdami. „Testosteron” opowiada o rzeczywistości całkiem poważnej, ale w komediowej formie. – Ta sztuka to przede wszystkim wielka dekonstrukcja mężczyzny. By ją przeprowadzić, naprawdę dużo na ten temat czytałem. Dużo też rozmyślałem, rozmawiałem z naukowcami itd. Mogłem to napisać „na poważnie”, ale uznałem, że forma komediowa będzie lepsza dla przekazania prawd zgoła niekomediowych. I trafiłem w dziesiątkę. Było dla niego oczywiste, że po „Testosteronie” musi opowiedzieć historię o kobietach i dla kobiet. I tak powstał pierwszy polski film komercyjny – „Lejdis” (2008 r.) – w którym kobiety są naprawdę podmiotem swoich aktywności, a nie dopełnieniem świata mężczyzn. Film osiągnął jeszcze większy sukces frekwencyjny niż „Testosteron”. Obejrzało go prawie 2,6 miliona widzów i do dziś ta komedia ma status filmu kultowego. Rok później napisał i wyprodukował film „Idealny facet dla mojej dziewczyny”. W 2010 roku podpisał kontrakt z Warner Bros. Jego efektem była komedia z 2011 roku „Jak się pozbyć cellulitu”. Po tym filmie zdecydował się na dłuższy rozbrat z kinem. – Kręcenie filmów rok po roku to ogromny wysiłek, nie tylko fizyczny, ale przede wszystkim psychiczny. Potrzebowałem przerwy, choć nie sądziłem, że potrwa ona aż jedenaście lat. Ale nie nad wszystkim da się zapanować. Przewlekła choroba mojej żony Małgosi zmieniła losy mojej rodziny. Trzeba było zaakceptować nowe warunki, jakie postawiło życie. W 2021 roku zadzwonił do niego włoski producent Alessandro Leone z propozycją nakręcenia polskiego remake’u filmu „Figli”, czyli „Dzieci”. Początkowo odmówił. – Powiedziałem mu, że nie interesuje mnie przeklejanie tych samych kadrów jedynie przy zmianie aktorów i języka, bo ja uprawiam kino autorskie. Alessandro nalegał, bym przynajmniej obejrzał film. I szczerze mówiąc, sam temat wydał mi się ciekawy: w Polsce istnieje silny przymus kulturowy, by o rodzicielstwie mówić jako o człowieczej powinności i rozpatrywać ją wyłącznie w kategoriach obywatelskiego obowiązku. A to bywa często okropna męka, która zmienia życie na zawsze. Jest wdzięczny producentowi, że pozwolił mu na realizację jego autorskiego filmu. – Włoski pierwowzór był wyłącznie punktem wyjścia. „Bejbis” to mój film autorski, moja własna wizja świata, tak samo odrębna jak wcześniejsze „Testosteron” czy „Lejdis”. Ma wszystkie elementy, jakie powodowały, że widzowie kochali tamte produkcje: jest bardzo śmieszny, ma chwytliwe dialogi, szybkie tempo i zaskakujące zwroty akcji. Ale jest też filmem dojrzalszym, bo i ja jestem teraz pełniejszym człowiekiem niż kilkanaście lat temu. Główne role w tym filmie kreują Marta Żmuda Trzebiatowska i Grzegorz Małecki. Premiera „Bejbis” zaplanowana jest na 21 października.