„Bielmo” Kardynała
Dosłownie wczorajszego ranka odebrałem mail od czytelnika, który – nie kryjąc niepokoju – zachęcał mnie, abym obejrzał kolejny (czwarty) felieton śledczy emitowany w jednej ze stacji komercyjnych pod zagadkowym tytułem: „Bielmo”.
Przyznam, że byłem pełen sceptycyzmu co do niezwykłości tego programu, bo jak nadmienił mój mailowy rozmówca, poruszane w nim były sprawy pedofilii w Kościele. Uznałem, że może już dosyć rozważań nad tą „trumną”, kiedy wiele ciekawszych tematów zasługuje na uwagę.
Ale co tam, w końcu uległem ciekawości i włączyłem o wyznaczonej godzinie telewizor, by samemu ocenić, czy felieton wart był mojego czasu. No i okazało się, że warto było poświęcić część wieczoru, aby chociaż wsłuchać się w relacje świadków tych ciemnych spraw, które w efekcie doprowadziły jedną z diecezji amerykańskich do bankructwa.
Indagowani uczestnicy wydarzeń w sposób wiarygodny przedstawiali bagno pochłaniające tamtejszy Kościół, bo w pedofilskie afery, i to nie tylko w ich tuszowanie, zaangażowani byli najwyżsi dostojnicy hierarchicznego gremium. I na tym można by zakończyć, gdyby nie nachalna narracja prowadzących, którzy zmierzali do tego, by tym smrodkiem ubabrać także legendę Jana Pawła II.
Skrzętnie eksponowali jego wizyty w rzeczonej diecezji i z niedomówieniem pozostawili fakt, że do grona honorowych członków doradczego gremium zaprosił późniejszego bohatera pedofilskich ekscesów. I nic to, że Papież mógł być zwyczajnie nieświadomy jego mrocznych sekretów, podobnie jak nie musiał mieć pojęcia o wyczynach hierarchów pełniących wtedy rolę gospodarzy, skoro dopiero w 2016 roku pojawiły się pierwsze przesłanki o ich niechlubnych poczynaniach.
Mając to wszystko na względzie, odniosłem wrażenie, że sprawa ofiar księżowskiej chuci tak naprawdę miała być tylko tłem do otwartego ataku na pamięć Papieża Polaka. Logicznie rzecz ujmując, należałoby nadmienić, że Jan Paweł II zwyczajnie był odcinany od szemranej wokół prawdy i w tym wszystkim rodzi się pytanie, kto stał za tym bielmem, które roztoczono wokół niego.
Odpowiedź jest oczywista – tym rozsiewającym mgłę uniemożliwiającą trzeźwy osąd był nie kto inny, jak tylko najbliższy współpracownik, ksiądz Dziwisz, wtedy jeszcze w randze prałata.
Jaki miał w tym cel? I tu odpowiedź jest prosta. Do legendy już należą dwie skłonności późniejszego krakowskiego hierarchy. Pierwsza z nich to niezaspokojona żądza pieniędzy. Dlatego wszem wobec było wiadomo, że przychylność Papieża wiodła przez kieszeń jego pomagiera. Wobec takiego nastawienia taka „niedoskonałość” jak pedofilskie skłonności nijak nie przeszkadzała w załatwieniu sobie krzesełka w pobliżu Papieża. I tak sam Następca Świętego Piotra dawał się wpuszczać w tę ohydną grę.
Tego mi zabrakło w rzeczonym felietonie, ale przecież osobom realizującym to dziennikarskie śledztwo nie chodziło o złapanie „króliczka”, kiedy można było poranić o wiele grubszego zwierza.
Może przy tej okazji warto by było wspomnieć o drugiej pasji emerytowanego już kardynała, ale w tym wypadku trzeba by cofnąć się w latach, kiedy załatwił sobie godność z kardynalskim kapeluszem.
Publiczną tajemnicą jest także to, że wymógł ją, grożąc Benedyktowi XVI, iż może ujawnić kłopotliwe sprawy Kościoła, przy których pedofilia to tylko zabawa niegrzecznych chłopców w sutannach. Że nie żartował, dowiódł już wcześniej, łamiąc wolę umierającego Jana Pawła II o niepublikowaniu jego prywatnych zapisków, które opublikował krótko po jego śmierci. O tych sprawach także zapomnieli redaktorzy „Bielma”.
Ciągle mam nadzieję, może naiwną, że Kościół oczyści się w prawdzie, niezależnie od tego, ilu jeszcze takich kardynałów będzie musiało odejść do historii.