Na wypadek promieniowania
Po rosyjskich groźbach użycia broni jądrowej płyn Lugola wrócił do łask, a władza zafundowała nam pigułki z jodkiem potasu
Rząd za pośrednictwem Państwowej Straży Pożarnej przekazał samorządom 57 milionów tabletek jodku potasu, mającego nas chronić przed promieniowaniem i jego skutkiem – nowotworem tarczycy. – Musimy być przygotowani na różne warianty wydarzeń, nawet najmniej prawdopodobne. Państwo jest przygotowane, a obywatele mogą czuć się bezpiecznie
– uspokaja wiceszef MSWiA Błażej Poboży. Obywatele wyciągnęli jednak inny wniosek, skądinąd logiczny – jeśli Oni się do czegoś szykują, muszą mieć poważne powody.
Jedni ruszyli więc do aptek po własne pigułki, inni, pamiętający lata 80., kupują płyn Lugola, a najbardziej dociekliwi penetrują sieć w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: co to takiego ten jodek? Związek chemiczny, którym do połowy września Polacy w ogóle się nie interesowali, nagle stał się popularnym hasłem wpisywanym w wyszukiwarce Google.
Kiedy rozum śpi...
Żłobki, przedszkola i szkoły podsuwają rodzicom do podpisu deklaracje zgody na przyjęcie przez ich dzieci jodku potasu, lokalni urzędnicy meldują gotowość do wydawania tabletek w razie potrzeby, niektórzy sugerują nawet, że trzeba je dać ludziom od razu, nie czekając na katastrofę, bo przecież liczy się każda minuta po wybuchu. Ile w tym autentycznej troski o dobro mieszkańców, a ile chęci szybkiego pozbycia się problemu z organizacją dystrybucji, trudno powiedzieć. Faktem jest, że związek działa skutecznie, jeśli zostanie przyjęty na dobę przed pojawieniem się skażenia lub w ciągu 24 godzin po nadciągnięciu promieniotwórczej chmury. Wiąże się to z funkcjonowaniem tarczycy, która potrzebuje jodu do produkcji hormonów, ale wychwytuje z powietrza, co popadnie, każdy jod, ponieważ nie odróżnia pierwiastka dobrego od złego. Jeśli więc w porę nafaszerujemy ją jodkiem potasu, jodu radioaktywnego już nie przyjmie i na raka w wyniku promieniowania nie zachoruje. Sformułowanie „w porę” jest kluczowe. Łykanie jodku potasu na zapas nas nie ochroni, przeciwnie – może mieć opłakane skutki. Następstwem lekkomyślnej nadgorliwości będą zapalenie lub nadczynność tarczycy, jak również choroby serca. – Przede wszystkim migotanie przedsionków. Zaburzenia kardiologiczne z kolei mogą prowadzić do udaru mózgu. Taki przebieg zdarzeń może wystąpić zwłaszcza u osób z obecnością guzków tarczycy i utajoną nadczynnością, a wole guzowate jest bardzo częstym i nie zawsze rozpoznanym schorzeniem wśród mieszkańców całej Europy – ostrzega w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Leszek Królicki z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Niektórzy lekarze nie zalecają podawania jodku potasu osobom po sześćdziesiątce, nawet w przypadku skażenia. Nie z powodu dyskryminacji ludzi i tak stojących już dość blisko grobu, ale ze względów praktycznych. Po pierwsze, seniorzy cierpią na wiele chorób, przy których jod może mocno zaszkodzić. Po drugie, starsze tarczyce są, mówiąc językiem medycznym, mniej jodochwytne, czyli wchłoną mniejszą ilość radioaktywnego pierwiastka. Poza tym rak tarczycy rozwija się długo, dlatego prawdopodobieństwo zachorowania na ten nowotwór w wyniku promieniowania będzie stosunkowo niewielkie u seniorów. Niestety, rozsądek ustępuje przed lękiem, więc kupujemy jod bez konsultacji z lekarzem, bez względu na wiek i stan zdrowia. A lęk to znakomita pożywka dla chciwości. Farmaceuci indagowani przez media zapewniają, że jodek potasu sprzedają na receptę, mimo to niektóre internetowe apteki przyjmują zamówienia, o wskazania lekarskie nie pytając. Swoich klientów uprzedzają tylko: Ze względu na ogromne zainteresowanie produktem, zamówienia zostaną zrealizowane w ciągu 5 do 10 dni roboczych. Inne apteki obok ostrzeżeń przed przyjmowaniem jodu na własną rękę umieszczają reklamy preparatów z jodem z alg, absolutnie nieprzydatnych w przypadku wystąpienia skażenia radiacyjnego. Biznes budowany na strachu kwitnie.
Operacja wielka i zbędna
Poza jodkiem potasu powodzeniem cieszy się słynny kiedyś płyn Lugola. Brązowa, paskudna w smaku substancja, stworzona prawie 200 lat temu przez francuskiego lekarza Jeana Lugola, była podawana w kwietniu 1986 roku. Miała być wtedy antidotum na skażenie nadciągające znad Czarnobyla. Trzy dni po wybuchu w elektrowni w Ukrainie płyn wypiło kilkanaście milionów Polaków, w większości dzieci i młodzież. Nazywano go prześmiewczo radziecką coca-colą. Inicjator akcji jodowania, nieżyjący już radiolog prof. Zbigniew Jaworowski, był wówczas przekonany o konieczności jej zastosowania, po latach uznał jednak, że przecenił zagrożenie. – Gdybym 29 kwietnia 1986 roku miał w ręku te informacje o dawkach [radioaktywnego jodu] na tarczycę, które mam obecnie, nie proponowałbym rządowi przeprowadzenia na tak ogromną skalę profilaktyki jodowej w Polsce – mówił w 2002 roku w wywiadzie dla Onetu. Zaprzeczał też twierdzeniom o olbrzymiej liczbie zmarłych i chorych z powodu skażenia. – Zamiast masowych zgonów radiacyjnych, po Czarnobylu wystąpiła epidemia chorób psychosomatycznych (choroby serca, przewodu pokarmowego, psychiczne itp.), niemających nic wspólnego z promieniowaniem, a wywołanych stresem po katastrofie, błędami władz oraz sztucznym stworzeniem masowego syndromu 5 milionów „ofiar
Czarnobyla”, tj. ludzi żyjących na tzw. silnie skażonych terenach i otrzymujących za to stałą rekompensatę pieniężną. Ale o lekarskiej pomyłce nie można mówić w sytuacji, kiedy Związek Radziecki ukrywał zarówno samą katastrofę, jak i jej rozmiar oraz skutki. Przy braku wiarygodnych informacji decyzja o podawaniu płynu Lugola wydawała się jedynym sensownym rozwiązaniem. Prof. Jaworowski twierdził, że Polska dokonała czegoś niewiarygodnego i bezprecedensowego. – Podaliśmy wtedy ludziom 18,5 miliona profilaktycznych dawek jodu, co było największą akcją profilaktyczną w historii medycyny w tak krótkim czasie. Nasi krytycy powinni sobie uświadomić, że nikomu poza Polską nie udało się przeprowadzić takiej akcji. Żaden kraj europejski tego nie uczynił. W ZSRR rozpoczęto akcję profilaktyki jodowej 27 maja. W Ukrainie jod otrzymało około 1,6 mln osób, na Białorusi 46 tys., a w Rosji 55 tys. Czy bylibyśmy w stanie powtórzyć dzisiaj ten organizacyjny majstersztyk? Lepiej, żebyśmy nie musieli się o tym przekonywać. Nie próbujmy również eksperymentów z płynem Lugola na własnym organizmie. To, co sprzedaje się w aptekach, służy do odkażania ran i płukania gardła, nie do zapobiegania skutkom radiacji. W najlepszym razie, zażywając francuski wynalazek, zafundujemy sobie ból brzucha i biegunkę, a u osób nadwrażliwych na jod, kobiet w ciąży, cierpiących na nadczynność tarczycy, niewydolność nerek czy gruźlicę płuc efekty mogą być dużo poważniejsze.
Malutka bombka
Dawkowanie jodku potasu w przypadku zagrożenia skażeniem radiacyjnym:
Kupując jodek potasu, wierzymy w możliwość ataku nuklearnego. Żeby sprawdzić, jak bardzo zagrożenie jest realne, trzeba posłuchać Rosjan. Portal dziennika „Komsomolskaja Prawda” zadaje pytanie: Co by się stało, gdyby Moskwa została zmuszona do użycia broni jądrowej w Ukrainie? Były członek Komisji Rozbrojeniowej ONZ i były doradca sekretarza generalnego ONZ Igor Nikulin odpowiada: – Jeśli sytuacja stanie się krytyczna, użycie broni jądrowej nie jest wykluczone. Prawdopodobieństwo jej wykorzystania ocenia wysoko – na 50 proc. – choć, jego zdaniem, Rosja nie zaatakuje najgroźniejszą bombą strategiczną, lecz niewielką taktyczną o mocy 1 – 2 kiloton TNT. – Mamy ich dość – podkreśla z dumą Nikulin. I według niego broń taktyczna to błahostka. – Kiedy byłem młodym porucznikiem, uczono nas, że taktyczna bomba nuklearna wywołuje małą falę uderzeniową. A skażenie radioaktywne jest również stosunkowo niewielkie. Jej główny efekt to promieniowanie jonizujące, które spala całą elektronikę. Amerykański sprzęt dostarczony do Kijowa przestanie działać. Będziemy mogli użyć naszych środków i skutecznie zaatakować. Ekspert zapewnia, że ludność cywilna prawie nie odczuje ataku. – Prosty przykład. Jeśli wysadzisz taką amunicję w moskiewskim Południowym Butowie, to w Północnym Butowie nawet szyby nie wylecą (...). Z punktu widzenia skażenia radiacyjnego wypadek w elektrowni jądrowej w Czarnobylu miał większy negatywny wpływ niż prawdopodobny rezultat użycia broni jądrowej, o którym teraz mówimy. Jednak w dalszej części wywiadu, gdy rozważane jest hipotetyczne uderzenie taktyczną bronią na Chersoń, Nikulin wreszcie potwierdza: – Ludzie giną w promieniu kilku kilometrów. Z Chersonia do polskiej granicy
Noworodki i niemowlęta – jednorazowo 12,5 mg – 1/4 tabletki Dzieci od miesiąca do 3 lat – jednorazowo 25 mg – 1/2 tabletki Dzieci od 3 do 12 lat – jednorazowo 50 mg – 1 tabletka Dzieci powyżej 12 lat i dorośli – jednorazowo 100 mg – 2 tabletki jest około 1000 kilometrów. Możemy odetchnąć z ulgą? Niekoniecznie. Tuż po inwazji na Ukrainę dr Stephen Herzog ze szwajcarskiego Centrum Studiów nad Bezpieczeństwem wyjaśniał w rozmowie z Onetem: – Gdyby faktycznie doszło do użycia broni nuklearnej, nawet bomb „słabszych”, skutki będą katastrofalne. Nie byłby to armagedon znany nam z hollywoodzkich filmów, ale i tak mowa tu o tysiącach ofiar oraz przeniknięciu materiałów radioaktywnych do atmosfery, a następnie ich przelocie nad Europą. Również „Komsomolskaja Prawda” przyznaje: Możesz mówić, ile chcesz, że konsekwencje użycia taktycznej broni jądrowej nie są tak katastrofalne, jak w wyniku eksplozji jej starszego brata – strategicznej broni jądrowej, lecz to i tak mało pocieszające. Co więcej, logika eskalacji wskazuje, że po pierwszym kroku następuje drugi. Drugiego nie będzie, Zachód nie odważy się zareagować, twierdzi Nikulin. – Oczywiście nadal będzie nam groził. Ale musimy zrozumieć, że nikt na Zachodzie nie chce walczyć z Rosją. Zwłaszcza przy użyciu broni jądrowej. Nasze 6000 głowic nuklearnych to zbyt poważny czynnik. Wciąż pamiętają prawdopodobieństwo zniszczenia wszelkiego życia na Ziemi. Waszyngton i Bruksela nie podejmą ryzyka.