Będziemy jeszcze lepsze, jeszcze mocniejsze!
Rozmowa z ZUZĄ GÓRECKĄ, 22-letnią przyjmującą siatkarskiej reprezentacji Polski
– Rozmawiamy niecałe dwie doby po pasjonującym, choć przegranym (2:3 z Serbią) ćwierćfinale mistrzostw świata. Czy emocje już opadły?
– Jeszcze nie... Jeszcze to wszystko jest gdzieś we mnie. Dalej śledzę, co dzieje się na turnieju. Wczoraj oglądałam półfinał i to bardzo boli, że nas w nim nie było. Byłyśmy o krok, żeby walczyć o medale. Taka porażka bardziej doskwiera, niż gdybyśmy przegrały 0:3 i przewaga rywalek byłaby bardziej widoczna. Niestety, nie udało się. Żałujemy, ale wiemy, że wszystko jest jeszcze przed nami. Mogę śmiało powiedzieć, że wprowadziłyśmy Polskę na siatkarskie salony. Na kolejnych imprezach będziemy już startować z innej pozycji.
– Wasze łzy, które widzieliśmy we wtorkowy wieczór w Gliwicach, zaczęły zamieniać się w dumę? Przecież osiągnęłyście świetny wynik i dałyście kibicom mnóstwo wrażeń niespodziewanych przed turniejem.
– Zaraz po meczu był wielki żal, że nie wyszło. Natomiast teraz uważam, że to były też łzy szczęścia. Tylko my wiemy, jaką drogę przeszłyśmy. I tak, jesteśmy z siebie dumne, nie mogę powiedzieć, że jest inaczej. Mimo tej przegranej wyszłyśmy z hali z podniesioną głową.
– Ale niedosyt, zwłaszcza po takim horrorze w tie-breaku z Serbkami, pewnie pozostał?
– Jasne. Apetyt rósł w miarę jedzenia i zobaczyłyśmy, że naprawdę jesteśmy w stanie walczyć z najlepszymi drużynami. Przecież wcześniej wygrałyśmy z USA, z mistrzyniami olimpijskimi! To najlepszy dowód, że w końcu wszystko idzie w dobrym kierunku. Nasza żeńska siatkówka zaczyna coś znaczyć na świecie.
– Myślisz, że zainteresowanie kobiecą siatkówką w naszym kraju może być podobne do tego, jakim od lat cieszy się męska? Ekscytującym mundialem skradłyście serca wielu kibicom.
– Tak! Dostałyśmy i wciąż dostajemy wiele wiadomości od fanów, którzy nas wspierali. Podkreślają, że nigdy nie przeżyli takich emocji. Niektórzy mówią, że to były ich pierwsze, ale na pewno nie ostatnie mecze. Z meczu na mecz przybywało ludzi na trybunach, co było bardzo budujące. Wierzę, że to jest moment, od którego nasza siatkówka zacznie być tak samo ważna jak męska. Widać nasz ogromny potencjał. Chcę zaznaczyć, że byłyśmy najmłodszą drużyną na tym turnieju, co może się fajnie przełożyć na przyszłość. Będziemy jeszcze lepsze, jeszcze mocniejsze. A inne drużyny, te doświadczone, wiele już wygrały i raczej nie zrobią kroku naprzód.
–
Grałyście w Gdańsku, Łodzi i Gliwicach. Gdzie czułaś się najlepiej? Atmosfera na którejś hali była wyjątkowa?
– Wszędzie kibice byli wspaniali i nie da się wyróżnić żadnego z miast. Ludzie byli naszym siódmym zawodnikiem, za co jestem im bardzo wdzięczna. Co więcej, wydaje mi się, że bez nich nie byłoby tego wyniku. Coś niesamowitego! Miałam okazję pierwszy raz grać w turnieju o takiej randze, i to jeszcze w Polsce.
– Na boisku biła od was szalenie pozytywna energia. Czasem wręcz
się śmiałyście. U rywalek nie było tego widać. Skąd aż tak euforyczne nastawienie?
– My po prostu bardzo dobrze się ze sobą czujemy. I na boisku, i poza nim. Stworzyłyśmy coś pięknego i wierzę, że taką atmosferę zawsze będziemy przywoziły na kadrę. Na przykład gdy czekałyśmy na challenge, zbierałyśmy się w kółku i zaczynałyśmy tańczyć. Nasza kapitan, Asia Wołosz, powiedziała przed mistrzostwami: Dziewczyny, niech to będzie wasz najlepszy turniej w życiu. Bawcie się tym! I te słowa się sprawdziły, bo dla większości z nas była to impreza życia.
– Zabawa zabawą, ale nie wierzę, że nie było też presji, stresu...
– To prawda, presja zaczęła się pojawiać, gdy zdałyśmy sobie sprawę, że jesteśmy naprawdę mocne. Poczułyśmy, że chcemy i możemy na mistrzostwach ugrać wiele. Nie było już wyłącznie myślenia o dobrej zabawie, ale też o wynikach.
– A ty jak sobie radzisz z nerwami na boisku?
– Ciężko powiedzieć. Podczas meczów jestem w takim transie, że czasem nawet nie słyszę tego, co dzieje się dookoła.
Najważniejsza jest kolejna piłka, kolejna akcja. Natomiast przyznam, że nigdy w życiu nie czułam takiego stresu jak w tie-breaku z Serbkami. Aż mi było niedobrze! Gigantyczne, ale jak najbardziej pozytywne emocje. Dostałam wielkiego kopa, żeby jak najlepiej trenować, dawać z siebie jak najwięcej, bo to po prostu przynosi efekty.
– Jak współpracuje ci się z trenerem Lavarinim?
– Dla mnie jest on oazą spokoju w kluczowych momentach meczów. Gdy pojawiają się błędy, stres, trener nie doprowadza do żadnych dodatkowych nerwowych sytuacji. Bierze czas, uspokaja nas. Mówi, co możemy zrobić w danym momencie, jak zachowają się przeciwniczki. Współpraca jest świetna i wiele się od niego nauczyłam. Jest bardzo wymagający, nie ma mowy o głaskaniu nas po głowach. Nawet najprostsze elementy podczas treningów muszą być wykonane perfekcyjnie. Bardzo mi to odpowiada i już czekam na kolejne zgrupowanie.
– W jakim języku się komunikujecie?
– Głównie po angielsku. Oczywiście, dziewczyny, które mówią po włosku, robią to w jego języku. Co ciekawe, trener też uczy się polskiego. Zaczął już łapać pierwsze polskie słówka. Dla nas to megafajna sprawa, trzeba to docenić. Mamy też dzięki temu sporo śmiechu.
– Mówi się, że jesteś jedną z najbardziej atrakcyjnych, najpiękniejszych siatkarek. Jak przyjmujesz takie komentarze?
– To jest strasznie miłe. Myślę, że każda kobieta lubi być doceniana w ten sposób, ale to nie jest najważniejsze. Dla mnie cenniejsze jest, gdy ktoś mi powie: Zuzka, ale zajebiście zagrałaś! Taki komplement ma większą wartość, ale te związane z urodą też doceniam.
Jesteś w związku ze Zbigniewem Bartmanem, byłym, utytułowanym siatkarzem reprezentacji. Pomagał ci w czasie turnieju, dawał rady?
–
– Wsparcie, jakie dostałam i wciąż dostaję od „Zibiego”, jest nieocenione! Bardzo się cieszę, że mam go przy sobie. Jestem szczęśliwa i szczerze wzruszona, że jest obok mnie.
–
Od przyszłego sezonu ligowego będziesz reprezentować nowy klub – ŁKS Commercecon Łódź. Na co liczysz w nowym miejscu? Myślisz już o kolejnych rozgrywkach?
– Czasu na odpoczynek właściwie nie było, bo od przyszłego tygodnia zaczynamy treningi w klubie. Ale to dobrze, bo jestem tak naładowana pozytywnymi emocjami po mistrzostwach, że dalej chcę iść po najwyższe cele! Mamy drużynę, z którą możemy mnóstwo osiągnąć i chciałabym zawiesić na szyi pierwszą „blachę” w seniorskiej siatkówce.
– Dziś jest ŁKS, a gdzie widzisz siebie dalej?
– Na razie najważniejszy jest obecny klub. Skupiam się na nadchodzących rozgrywkach, a będziemy grały też w Lidze Mistrzyń. Zapowiada się wyjątkowy sezon. Wiadomo, że każda siatkarka, która chce się dalej rozwijać i marzy o czymś wielkim, ma z tyłu głowy myśli o zagranicznym wyjeździe, do najmocniejszych klubów na świecie. Wszystko jednak musi przyjść z czasem. Sama byłam już na krótko we Włoszech, ale to nie było to. Nie to miejsce, nie ten moment.
– Czyli nie skreślasz tematu powrotu do Italii?
– Włochy na pewno pozostają na mojej liście, bo mówimy przecież o najlepszej lidze na świecie, gdzie można zbierać bezcenne doświadczenie. Silne ekipy są także w Turcji i myślę, że właśnie te dwa kraje jawią się jako wymarzone miejsca do życia w przyszłości.
–
Skoro o marzeniach... Co z tymi reprezentacyjnymi? Nasuwają się myśli o Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu w 2024 roku...
– Oczywiście! Przed nami misja zakwalifikowania się na igrzyska i... jest to do zrobienia. Mamy wysoką lokatę w światowym rankingu, wszystko jest w naszych rękach. Jesteśmy zmotywowane jak nigdy wcześniej. Czas treningów w klubach wykorzystamy na maksa, żeby wrócić na kadrę i być w jak najlepszej dyspozycji. W przyszłym roku będą też mistrzostwa Europy i odważnie mogę zapowiedzieć, że chcemy bić się o medale. Już nie mogę się doczekać!