Prosta droga do pracy
12 kilometrów pieszo chodzi do uczniów nauczycielka spod Sieradza
Przed Wiktorią stoją dwa odkręcone słoiczki, ale wzrok dziecka błądzi gdzieś wokół. – Powąchaj: to ka-wa – wyraźnie i powoli akcentuje pani Zuza, podtykając dziewczynce zapach pod nos. Potem drugi: – Powąchaj, to a-nyż. Ka-wa i a-nyż, który wybierasz? – Tak, kawa, mama i babcia piją przecież kawę! – pani Zuza od razu wyłapuje ledwie dostrzegalne skinienie dziecka.
Mama Wiktorii przygląda się lekcji w drzwiach. Już wie, że proste ćwiczenie ma głęboki sens: dzieci z głębokim upośledzeniem muszą poznawać świat wszystkimi zmysłami, a ich nozdrza zazwyczaj lubią zapachy wyraziste i ostre. Lekcja dobiega końca. Przed wyjściem z domu na wsi pod Błaszkami na pograniczu woj. łódzkiego i wielkopolskiego pani Zuza jak zwykle dzwoni do rodziców kolejnej uczennicy: „Wychodzę do was, niebawem będę”. Mama Wiktorii wie, że z tym „niebawem” to żart – przejście do domu Kingi zajmie nauczycielce ponad półtorej godziny.
Zwolnienie, sąd, teren
Zuzanna Kuran wstaje o 5 rano. Przed wyjściem szykuje obiad dla siebie i dorosłej, choć niepełnosprawnej córki (Kaja ma zespół Downa), którą musi wyszykować i zawieźć autem do domu babci. Samochód zostanie tam przed blokiem, żeby znajomi mogli zawieźć Kaję na rehabilitację, a nauczycielka truchta z torbami na dworzec autobusowy. Niemal pusty PKS do Chudoby przez Wróblew i Błaszki odjeżdża z Sieradza o 6.50, do wsi, w której mieszka Wiktoria, jedzie godzinę. Po lekcjach u Wiktorii jest jeszcze gorzej – do Kingi Zuzanna Kuran musi iść pieszo, bo między tymi wsiami autobus nie jeździ. To 8 kilometrów wzdłuż drogi, a potem między polami kukurydzy. Potem kolejne dwie lekcje i kolejne 4 km pieszo do najbliższego przystanku we Wrzącej, skąd odjeżdża najbliższy autobus do Sieradza. Czas wyliczony jest „na styk” – spóźnienie to półtorej godziny oczekiwania na kolejny PKS. Przy odrobinie szczęścia pani Zuzanna wraca do domu z Kają ok. godz. 17. – I tak dzień w dzień. Śmieję się, że mam „prostą drogę do pracy” jak w filmie Barei, ale tak naprawdę to śmiech przez łzy, bo w domu najczęściej nie mam już na nic siły i po prostu padam – mówi nauczycielka.
Jeszcze kilka lat temu było inaczej. Formalnie Zuzanna Kuran pracowała w tym samym Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym (nazwa oznacza szkołę specjalną z internatem), ale uczyła upośledzonych uczniów na miejscu – w szkole i w domach w Sieradzu. Kłopoty zaczęły się, gdy w szkole rządy objęła nowa dyrektorka. – W 2019 r. wraz z grupą nauczycielek zostałam zwolniona – opowiada pani Zuzanna. – Napisali, że to z powodu mniejszej liczby klas, ale to nieprawda, bo inni nauczyciele mieli nawet nadgodziny. Tak naprawdę chodziło o to, że pomagaliśmy uczniom i ich rodzicom. Ściślej: mówiliśmy otwarcie, jakie mają prawa, np. do dodatkowych zajęć, które powinna zapewnić szkoła, i do ograniczonej liczby uczniów w klasie. Te dzieci wymagają ciągłej uwagi pedagoga, a więcej uczniów to mniejsza skuteczność naszej pracy. I tak znaleźliśmy się na kursie kolizyjnym z dyrekcją, której na rękę były oszczędności.
Gdy zwolnione nauczycielki postanowiły walczyć i poszły do sądu, szkoła zrobiła krok w tył – pani Zuzanna podpisała ugodę i wróciła do pracy. Tyle że praca nie wyglądała tak samo. – Dostałam jeden tzw. teren, czyli nauczanie w domu dziecka poza miastem, ale nie narzekałam – nie było daleko i mogłam to pogodzić z rozkładem dnia. Potem, podczas tzw. ocen okresowych, dyrektorka wystawiła mi ocenę najniższą, czyli „poprawną”. Odwołałam się do kuratorium – specjalna komisja zmieniła ją na najwyższą. Ale to wszystko było tylko preludium i w tym roku szkolnym dyrekcja tak ułożyła plan lekcji, że każdy mój dzień w tygodniu wygląda jak u bohatera komedii „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”.
Można iść do sądu
Kilka tygodni temu sprawa cenionej nauczycielki (Brązowy Medal Oświaty, Nagroda Kuratora, Wolontariusz Roku), która całymi dniami chodzi pieszo do kolejnych uczniów, stała się głośna. Media zauważyły, że trudno, by dyr. Angelika Skrobała nie wiedziała, że pani Zuzanna ma niepełnosprawne dziecko, a droga do dwóch uczennic zajmuje jej wiele godzin. W obronie pani pedagog stanął też Związek Nauczycielstwa Polskiego. – To według nas zwykła dyskryminacja – mówi Anna Kowalczyk z sieradzkiego oddziału. – Chęć ukarania niepokornej nauczycielki i pokazania innym pedagogom, co niepokornych czeka.
Sprawa stała się polityczna. Skargi i pisma z żądaniem wskazania, „jakim środkiem lokomocji ma się przemieszczać” do uczniów Zuzanna Kuran, trafiły na biurko sieradzkiego starosty; sprawę referowano też na posiedzeniu Rady Powiatu (rządzi nim koalicja PiS z PSL).
Tradycyjnie związany z lewicą związek zawodowy to jedno, ale w obronie nauczycielki stanęli też rodzice niepełnosprawnych dzieci, których trudno w mediach zdezawuować. Mama leżącego i głęboko autystycznego 12-letniego Mateusza, z którym Zuzanna Kuran pracowała przez wiele lat, wielokrotnie prosiła o powrót terapeutki do syna. Agnieszka Wróbel z Rady Rodziców ośrodka (mama 10-letniego autystycznego Karola) mówiła wprost, że problemy p. Kuran wynikały z chęci „oszczędności pieniędzy ze strony starostwa i walki, którą podjęli rodzice wraz z grupą nauczycieli”.
Sieradz huczy, ale w 8-piętrowym, klockowatym i szpecącym centrum miasta gmaszysku starostwa przyjęto modną ostatnio strategię „przeczekania”. Innymi słowy: udajemy, że świeci słońce, choć leje. Józef Jura, naczelnik wydziału oświaty, mówi mi, że „całą sprawę zna z doniesień medialnych i tyle”. Gdy przypominam, że raptem dzień wcześniej badano w starostwie skargę na postępowanie dyrektorki w sprawie nauczycielki, pamięć naczelnika wraca. – Nie zapoznałem się jeszcze z ustaleniami komisji, robiłem inne rzeczy. Oczekujemy na szczegółowe wyjaśnienia od dyrektorki, bo w szkole rządzi dyrektor. Jeśli ktoś się z nim nie zgadza, może iść do sądu. – Znowu ma tam iść? Ile razy? – dopytuję. – Rozumiem pana, ale za organizację pracy szkoły odpowiada dyrektor i powinien dojść do porozumienia z panią Kuran. – A jeśli nie umie? – To trzeba będzie wkroczyć, ale ja nadal nie wiem, co się dzieje między obiema paniami.
Dyrektorkę ośrodka ciężko zastać dziś w szkole, sekretarka nie wiedziała, gdzie jest, a sama Angelika Skrobała nie odbiera telefonu. Jej zastępczyni Barbara Madalińska jest na miejscu, ale o sprawie pani Kuran nie chce rozmawiać i zamyka się w gabinecie. Gdy dyrektor Skrobała rozmawiała jeszcze z dziennikarzami, zapewniała, że między nią a nauczycielką „nie ma żadnego konfliktu”, a do tych samych miejscowości co pani Zuzanna „dojeżdżali wcześniej inni nauczyciele i żaden z nich się nie skarżył, bo taka jest specyfika tej pracy”. Mówiła też, że najpierw pedagog dostała delegację na dojazdy do uczniów samochodem, ale później nauczycielka „poprosiła o zmianę środka i delegacji na autobus”, na co ona, dyrektorka, przystała. – Byłam zdziwiona, że chce dojeżdżać autobusem, ale każdy nauczyciel sam wybiera dla siebie środek lokomocji, a służbowych samochodów w ośrodku nie mamy. O niepełnosprawnej Kai, córce Zuzanny Kuran, która przez lata uczyła się w tym samym ośrodku, i o konieczności dowozu dziewczynki na zajęcia w Sieradzu ani słowa.
Zajęcia dla Kingi
Zanim pani Zuzanna rozpocznie lekcję w domu Kingi, wyciąga z torby pomoce, które znalazła przy drodze podczas długiego marszu: gałązkę ze złotym liściem i włoski orzech.
Kinga ściska rączką skorupę orzecha. – Szorstki, szorstki – instruuje nauczycielka, ale dziewczynka próbuje wsadzić orzech do ust. – Buzia sprawdza, ale połykać nie wolno. Jeśli mama pozwoli, później rozłupiemy – tłumaczy cierpliwie.
Mówi, że dalej „robi swoje”. – Mamie Kingi pomagam teraz w staraniach o dodatkowe zajęcia zespołowe, które dziewczynce po prostu się należą i są konieczne dla jej terapii, a także o darmowy na nie przewóz. Będzie miała kontakt z innymi dziećmi, a nie – jak do tej pory – zamknięta wciąż w domu, na wsi. Z samotną mamą, której też przecież należy się chwila oddechu.
Na koniec rozmowy Zuzanna Kuran przyznaje, że szuka już innej pracy. Bo choć w Sieradzu rozpoznają ją na ulicy przechodnie, a nawet kierowca porannego autobusu o 6.50, to w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym „nie ma już dla niej miejsca”.
Tekst i fot.: PIOTR KRASKA