Złodziejski biznes
Czterej Polacy mieli zorganizować międzynarodowy handel skradzionymi częściami samochodowymi.
17 650 euro – na taką kwotę biegły wynajęty przez prokuraturę w Berlinie wyliczył na początku sierpnia czarnorynkową wartość silnika wysokoprężnego o mocy 250 koni mechanicznych do mercedesa wyprodukowanego rok wcześniej. Właściciel samochodu – inżynier pracujący w stolicy Niemiec – przejechał mniej niż 30 tysięcy kilometrów. Zapewne jeździłby dłużej, gdyby jego autem nie zainteresowali się złodzieje.
Typowa kradzież
W lipcu 2022 roku kierowca mercedesa podjechał pod popularne centrum handlowe w Berlinie, aby zrobić zakupy. Gdy wrócił, samochodu już nie zastał. Współrzędne miejsca parkingowego zapamiętał dobrze; nie mogło więc być mowy o pomyłce, tym bardziej że bezskutecznie próbował aktywować alarm mercedesa. Zadzwonił więc na policję i jeszcze tego samego dnia zgłosił kradzież. Przyjęto od niego zawiadomienie według normalnej procedury: wylegitymowano go, przesłuchano, a potem ściągnięto dane identyfikacyjne mercedesa, wśród nich numer nadwozia i numer silnika. Chwilę później dane trafiły do bazy samochodów poszukiwanych. Od tej pory każdy policjant, który sprawdziłby je, zorientowałby się, że auto jest kradzione, i miał obowiązek je zatrzymać. Tyle tylko, że po mercedesie ślad zaginął. Okradziony Niemiec udał się więc do firmy ubezpieczeniowej, aby rozpocząć procedurę uzyskiwania odszkodowania.
Dziwna wpadka
We wtorek 2 sierpnia, nad ranem, policjanci patrolujący autostradę miedzy Berlinem a Frankfurtem nad Odrą zwrócili uwagę na furgonetkę na polskich numerach rejestracyjnych. Jechała przepisowo, prawym pasem, niewiele poniżej limitu dopuszczalnej prędkości. Kierowcy kazano zjechać na najbliższy parking. Skrupulatnie sprawdzono dokumenty jego samego, auta i towaru, a potem poproszono o otwarcie luku bagażowego. I tu zaczęły się nieprzyjemności. Z dokumentów wynikało, że kierowca przewozi do Polski worki z pelletem, zgranulowanym paliwem służącym do spalania w instalacjach grzewczych. Odbiorcą miała być firma zarejestrowana w pobliżu Bydgoszczy. Jednak w samym końcu części ładunkowej policjanci odkryli silnik samochodowy. Zwrócili uwagę, iż numer identyfikacyjny został profesjonalnie usunięty. Na miejsce przyjechali technicy, kierowcę zatrzymano do wyjaśnienia, silnik oddano do ekspertyzy. Gdy biegły z użyciem specjalnego sprzętu odczytał ślady po numerze, okazało się, że był to motor mercedesa skradzionego wcześniej w Berlinie.
Kierowca – Polak – został zatrzymany do wyjaśnienia. Zadeklarował współpracę z prokuraturą, ale jego informacje niewiele wniosły do sprawy. Opowiedział on, że pracuje jako zawodowy kierowca i wziął pieniądze za kurs z pelletem z Niemiec do Polski. Nie wiedział, w jakich okolicznościach wśród worków z tym produktem znalazł się silnik skradzionego samochodu. Mężczyzna trafił do aresztu.
Głównym śladem była firma, której nazwa widniała w dokumentach jako odbiorca towaru. Niemieccy policjanci poinformowali o sprawie polskich kolegów. Jak się okazało, pod adresem dostawy, na przedmieściach Bydgoszczy, znajdowała się posesja, a na niej budynek przypominający halę lub magazyn. Centralne Biuro Śledcze postanowiło przyjrzeć się tej parceli. Objęto ją obserwacją. Tajniacy sfotografowali cały obiekt, zamontowali również niedaleko wjazdu kamerę, która filmowała pojazdy wjeżdżające na posesję. Dzięki temu można było ustalić ich numery rejestracyjne.
Tych aut, jak się okazało, nie było dużo. Pod koniec sierpnia policjanci zatrzymali kilka samochodów wyjeżdżających z posesji. W jednym z nich znaleziono drogie urządzenia do samochodów: pompy, turbosprężarki. Analiza wykazała, że pochodziły z aut ukradzionych wcześniej w kilku krajach zachodniej Europy.
Silnik przez internet
Kierowca, którego zatrzymano, w zamian za złagodzenie kary, zgodził się na współpracę z prokuraturą. Jego zeznania ujawniły następujący przestępczy schemat:
Mieszkaniec Bydgoszczy (jak się okazało, był znany wcześniej policji z kradzieży samochodów) stworzył w internecie kilka grup dyskusyjnych dla kierowców, w których wymieniali się oni informacjami o tym, jakich części potrzebują. Równolegle założył konta na popularnych portalach transakcyjnych i oferował sprzedaż części samochodowych po atrakcyjnych cenach. Sam współpracował blisko z polskimi złodziejami grasującymi w Niemczech, Szwecji, Holandii i Danii. Mechanizm był następujący: złodzieje kradli samochody, potem wymontowywali z nich potrzebne części i wysyłali do magazynu pod Bydgoszczą. Silniki, pompy, elementy karoserii i nadwozia, amortyzatory, elegancko opakowane w pudła kartonowe, były transportowane jako normalne przesyłki przez nieświadomych niczego kurierów. Potem odbiorca, wspomniany Polak, sprzedawał je zainteresowanym z dużym zyskiem. Ze śledztwa wynika, że ci ostatni ludzie nie byli związani z półświatkiem. – Były to najczęściej osoby, które chciały wyremontować auto jak najtaniej – mówi oficer CBŚP znający kulisy sprawy. Zaznacza też, że biznes się kręcił, bo ostateczni nabywcy nie wiedzieli o złodziejach i odwrotnie. Była więc mała szansa, że jeden drugiego wsypie. – Ostateczny kupiec też będzie miał poważny problem, gdy wyjdzie na jaw, że kupił przedmiot pochodzący z kradzieży, czyli dopuścił się przestępstwa paserstwa – mówi Krystyna Kuźmicz – emerytowana oficer policji, dziś prywatny detektyw. – Radziłabym uważać na wszelkie ogłoszenia w internecie z ofertą sprzedaży części samochodowych po atrakcyjnej cenie.
Wielka „pralka”
Nasz rozmówca zwraca uwagę, że tak skonstruowany mechanizm pozwalał skutecznie wyprać pieniądze pochodzące z innych przestępstw. – Główny organizator procederu płacił gotówką za skradzione części aut Tymczasem od swoich klientów otrzymywał przelewy na rachunek firmowy, a więc nie musiał się już przejmować legalizacją zdobytych w ten sposób środków.
Gdy uzbierała się większa suma, poprzez kantor internetowy zamieniał złotówki na walutę i przelewał na konto zagraniczne. Teraz zabezpieczenie tych pieniędzy będzie zadaniem dla speców od walki z białymi kołnierzykami.
Jakie zyski przynosił taki biznes? Ekspert niemieckiej policji oszacował czarnorynkową wartość skradzionego silnika do luksusowego mercedesa niemal na 18 tysięcy euro. – Zapłata dla złodzieja i mechanika, który silnik usunął z auta, oraz transport do Polski oszacowałbym na nie więcej niż 25 tysięcy złotych – mówi Zbigniew Wróblewski – emerytowany oficer CBŚP.
Realny zarobek szefa bandy to około 60 tysięcy złotych tylko na tym jednym silniku.
W pierwszych dniach września do magazynu pod Bydgoszczą wpadli policjanci. Znaleźli części samochodowe, m.in. silniki i elementy karoserii, które skradziono w krajach zachodniej Europy, między innymi w Niemczech i Szwecji. Do badań zabezpieczono także mazdę CX5. Jej wartość specjalista oszacował na około 80 tys. zł. – Podczas akcji zatrzymano cztery osoby, którym w Dolnośląskim Wydziale Zamiejscowym Departamentu do spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej we Wrocławiu przedstawiono zarzuty – mówi podinsp. Iwona Jurkiewicz – rzeczniczka prasowa CBŚP. – Trzem osobom grozi odpowiedzialność za udział w zorganizowanej grupie przestępczej i popełnienie paserstwa. Dodatkowo jednej z nich przedstawiono zarzut założenia i kierowania zorganizowaną grupą przestępczą. Czwarta osoba będzie odpowiadać za paserstwo. Na podstawie zebranego materiału dowodowego wobec trzech podejrzanych sąd zastosował środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania.
I choć złodzieje najbliższe lata życia spędzą w więzieniu, okradzeni przez nich kierowcy aut już nie odzyskają.
LESZEK SZYMOWSKI