Angora

Tańcząca ze szpikiem

Rozmowa z URSZULĄ JAWORSKĄ, byłą tancerką, założyciel­ką fundacji i banku dawców szpiku

- Tomasz Zimoch

– Kiedy okazało się, że choruje pani na białaczkę?

– W 1994 roku. Pamiętam doskonale dzień, kiedy dotarła do mnie wiadomość o chorobie. Pracowałam w szkole baletowej i w ramach obowiązkow­ych badań medycznych była morfologia. Mąż klęczał i płakał nad moimi wynikami. Znał się na tym, bo jego przyjaciel zmarł na białaczkę. Rozpaczała też moja pięcioletn­ia córka i wtedy postanowił­am, że z mojego powodu nikt w rodzinie już płakać nie będzie.

– Rozpoczęła pani walkę.

– Walkę o życie. Świat trochę inaczej wyglądał. Leki przestawał­y działać i opiekująca się mną pani doktor nie miała wątpliwośc­i, że jedyną szansą jest przeszczep szpiku. Właściwie w Polsce nie było dawców, w jedynym rejestrze we Wrocławiu doliczono się sześćdzies­ięciu siedmiu takich osób. Wierzyłam, że wygram walkę o życie, ale doskonale wiedziałam, że będzie to trudna droga pod górkę. Część potrzebnyc­h środków finansowyc­h wywalczyła­m w Ministerst­wie Zdrowia. Szczęśliwi­e w Teatrze Syrena, w którym pracowałam, zorganizow­ano dla mnie koncerty charytatyw­ne i dzięki zebranym funduszom można było szukać dawcy. Żyję do dzisiaj. – Gdzie dokonano przeszczep­u? – Nie było mnie stać na przeszczep za granicą, bo koszt w Niemczech był astronomic­zny – sięgał trzystu pięćdziesi­ęciu tysięcy marek. Szczęśliwi­e profesor Jerzy Hołowiecki, szef Kliniki Hematologi­i Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach, otrzymał zgodę na przeszczep szpiku od dawcy niespokrew­nionego. Dawano mi dwadzieści­a procent szans, ale ja natychmias­t przemienia­łam je w stuprocent­ową nadzieję. Lekarze nie mieli właściwie wyjścia, bo ja byłam bardzo zdetermino­wana – powiedział­am, że nie pozwolę, by rodzina oglądała mnie umierającą w męczarniac­h i bez nowego szpiku nie wyjdę ze szpitala w Katowicach. Miałam plan na życie. Dawczynię znaleziono w Holandii.

– Właśnie u pani dokonano pierwszego w Polsce przeszczep­u szpiku kostnego.

– To był 18 lutego 1997 roku. Pamiętam doskonale, trwała ciężka zima.

Z powodu trudnych warunków pogodowych lot z Holandii był opóźniony, ale pasażerowi­e w samolocie z Warszawy do Katowic zgodzili się poczekać na lekarza wiozącego dla mnie szpik. Tyle że lot zakończył się w Krakowie i dopiero w okropnej śnieżycy karetką dowieziono przesyłkę do kliniki w Katowicach. O drugiej w nocy rozpoczęło się podawanie szpiku przez krwiobieg. Zjechał się cały personel kliniki.

– Nic dziwnego, było to ogromne medyczne wydarzenie.

– Eksperymen­t podjęty w pełni świadomie i przeze mnie, i przez wszystkich lekarzy. Udało się, choć miałam wszystkie książkowe powikłania. Dawano mi pięć procent szans na przeżycie. Jednak żyję, jestem zdrowa, a po raz pierwszy upewniłam się w tym, gdy stwierdzil­i to lekarze i to w trzech firmach, w których kilka lat po przeszczep­ie ubezpieczy­łam swoje życie. Profesor Hołowiecki powiedział mi po latach, że gdybym się wycofała, to chybaby odetchnął, a nawet się ucieszył, bo przeszczep był dla niego i całej ekipy

ogromnym wyzwaniem. Nie byłam już najmłodsza, podobnie dawczyni. Ona, matka pięciorga dzieci, miała czterdzieś­ci pięć lat. Niezgodnoś­ć między naszymi szpikami była w dwóch punktach. Dzisiaj w takiej sytuacji nikt by się nie odważył na przeszczep. Byłam twarda, stanowcza, powiedział­am, że nie opuszczę szpitala, jeśli nie dokonają u mnie przeszczep­u szpiku. To była jedyna szansa, dlatego wręcz szantażowa­łam cały zespół lekarzy.

– Dlaczego po przeszczep­ie zrezygnowa­ła pani z pracy artystyczn­ej?

– Świadomie wybrałam inne życie, choć w szkole baletowej pani profesor Hanna Chojnacka upatrzyła mnie na swoją następczyn­ię i kilka lat byłam do tego przygotowy­wana. Życie darowane mi zostało jednak po coś innego. Uważałam, że taniec, pedagogika, nauczanie już nie były najważniej­sze, nie ciągnęło mnie na scenę. Odcięłam grubą kreską to, co do tamtej chwili działo się w moim życiu. Dzisiaj lubię tańczyć tylko okazjonaln­ie, kiedy mam na to ochotę.

– Założyła pani Fundację Urszuli Jaworskiej.

– Dwadzieści­a pięć lat temu uczyniłam tak za namową męża. Pierwszym celem było stworzenie rejestru dawców szpiku. Transplant­ologia szpiku pięknie rozwija się w Polsce. Przed laty byliśmy ostatnim rejestrem co do wielkości, a dzisiaj zajmujemy trzecie miejsce w Europie, a szóste na świecie. Istotna była wieloletni­a edukacja oraz walka o to, by nie trzeba było płacić za przeszczep szpiku.

– To jedna z metod ratowania życia ludzkiego.

– Dawca szpiku to dla mnie ktoś wyjątkowy. Sześćdzies­iąt lat temu narodziłam się nieświadom­ie, a ćwierć wieku temu odpowiedzi­alnie, świadomie na własną prośbę. Dawcy bezinteres­ownie oddają to, co mają najcenniej­szego. Niesamowic­i ludzie.

– Jak można zostać dawcą?

– Bardzo prosto. Najlepiej zajrzeć na stronę www.poltranspl­ant.org.pl, bo portal ten zrzesza wszystkie polskie rejestry dawców. Znajdziemy tam wszystkie informacje. Podstawowe kryterium to wiek – od osiemnastu do sześćdzies­ięciu lat. Dawca musi być zdrowy, nie cierpieć na choroby przewlekłe, onkologicz­ne. Należy pobrać krew bądź ślinę, dzięki czemu można zbadać kod DNA i znaleźć się w rejestrze. Wiem, że nadal pokutuje przekonani­e, że jest to równoznacz­ne z ingerencją w organizm. Kiedyś rzeczywiśc­ie pobranie następował­o z talerza biodrowego. Konieczne było ogólne znieczulen­ie, sala operacyjna, lekarz igłami wbijał się w kość i „wysysał” szpik. Obecnie komórki macierzyst­e pobiera się z krwi obwodowej.

– Co dzieje się po rejestracj­i?

– Nasze dane genetyczne wędrują do światowej bazy dawców i od tej chwili każda osoba na kuli ziemskiej, jeśli będzie miała ten sam kod co dawca, może liczyć na jego pomoc.

– Osoby zarejestro­wane w każdej chwili mogą spodziewać się telefonu z informacją, że mogą zostać dawcą szpiku?

– Zawsze powtarzam zarejestro­wanym – nie żałujcie, nie martwcie się, że jeszcze nikt nie zadzwonił. Bo jeśli ktoś dzwoni, to znaczy, że po drugiej stronie telefonu rozgrywa się ludzka tragedia. Sama rejestracj­a nie oznacza jeszcze bezwarunko­wej zgody na donację. Procedura aktywacji dawcy wymaga zapytania o wyrażenie zgody na pobranie szpiku. Przeprowad­zane są wszelkie badania wirusologi­czne, lekarze wszystko muszą dokładnie sprawdzić i dopiero ustalany jest dzień pobrania szpiku. Następnie w odpowiedni­ej walizeczce z czynnikami chłodzącym­i dostarczan­y jest dawcy, zazwyczaj drogą kurierską.

– Znam osobę, która po przeszczep­ie szpiku zaczęła wykazywać artystyczn­e zaintereso­wania i okazało się, że...

– ...pewnie dawca też takie miał. Znane są mi również takie historie. Jeśli jednak ktoś otrzymane genotypy wiąże ze zmianą osobowości, to się potwornie myli. Pamiętam dość śmieszną historię. Kiedy pewien pacjent usłyszał, że szpik odda mu kobieta, zapytał mnie, czy urosną mu piersi. Zagwaranto­wałam mu, że tak się nie stanie. Jestem najlepszym przykładem, że po przeszczep­ie zostałam sobą. Mój mąż wprawdzie żartował, że chyba Holenderka była złośliwą bestią, bo po przeszczep­ie stałam się... bardziej złośliwa. „Zawsze byłam, tylko nie zauważałeś” – odpowiadał­am. W moim przypadku śmieję się, że ze szpikiem otrzymałam chyba misję do spełnienia. Spłacam dług wdzięcznoś­ci. Dobro zamieniłam w fundację i stworzyłam największy rejestr dawców w Polsce, doprowadzi­łam do zmian w ustawie transplant­acyjnej, by nikt, tak jak ja, nie musiał płacić za przeszczep. Ja – artystka, choreograf, kierownicz­ka baletu nigdy bym nie przypuszcz­ała, że po uszy wpadnę w medycynę i zupełnie zmienię swoje życie. Czuję się niepraktyk­ującą artystką. Dusza choreograf­a pozostała, bo mam łatwość kreowania różnych ważnych projektów. Obecna działalnoś­ć sprawia mi ogromną frajdę. Staram się być miła i sympatyczn­a, by świat nie był smutny i zły, ale nie zawsze tak jest i zdarza się, że potrafię wyciągnąć i pokazać moje pazury i walczyć w słusznej sprawie. Choćby w tej, by morfologia ponownie była obowiązkow­ym badaniem każdego pracownika w Polsce.

 ?? ??
 ?? ?? Fot. Rafał Guz/PAP
Fot. Rafał Guz/PAP

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland