Muzyka bez granic
Aga Zaryan, gwiazda polskiego jazzu, wraca z nową płytą
Zadebiutowała w 2002 roku. Jej solowy album „My Lullaby” zyskał status Złotej Płyty. Potem nagrała jeszcze dziewięć albumów, które cieszyły się wielkim powodzeniem. Znana nie tylko w Polsce, ale też poza granicami kraju. Wielokrotnie wyróżniana, nagradzana. Ciągle coś zmienia na swojej artystycznej drodze.
Skąd ten pseudonim Aga Zaryan? – Moje panieńskie nazwisko to Agnieszka Skrzypek. Trudno je wymówić, a ja sporo występuję w wielu krajach. Zresztą w świecie artystycznym jest przyjęte, że muzycy przyjmują pseudonimy. Aga pochodzi od Agnieszki, natomiast Zaryan od imienia i nazwiska mojego dziadka Jana Zarańskiego, powstańca warszawskiego, który był pracownikiem Delegatury Rządu na Kraj. Babcia także walczyła z hitlerowskim okupantem i była łączniczką AK.
Zaliczana jest do najzdolniejszych wokalistek młodego pokolenia, choć na estradzie występuje już dwadzieścia lat. – Za chwilę pojawi się na rynku mój nowy album. Za kilka dni będzie premiera. Jestem bardzo podekscytowana. Nagraliśmy go na początku roku. Pomysł pojawił się wcześniej. Niestety, pandemia wszystko opóźniła. Znów sięgam po wyjątkową poezję. To moja trzecia płyta z tego nurtu. Zachwyciła ją Sara Teasdale, amerykańska poetka, która tworzyła na przełomie XIX i XX wieku. – Zainspirował mnie zafascynowany jej twórczością kompozytor Andrzej Rejman. Napisał wiele piosenek do jej wierszy. Na tej płycie znajduje się jedna jego piosenka, resztę skomponowali David Dorůžka i Szymon Mika, muzycy z mojego zespołu. Album zawiera tylko jeden utwór po polsku. To przekład autorstwa Anny Ciciszwili, która wydała tom zatytułowany „Sara Teasdale: Wiersze wybrane”. Dlaczego tylko jeden utwór w języku polskim? – Sara opowiada w nim o Polsce i Warszawie, stąd akcent w naszym ojczystym języku. Taka niespodzianka.
Mówi, że swoje życie podzieliła na dwie części. – Pierwsza, kiedy jestem mamą. Wtedy nie poświęcam czasu na muzykę. Niedawno wróciłam z wakacji z synami z greckiej wyspy Karpathos. Byliśmy też we Francji, w Alpach i Prowansji. Uwielbiam nasz wspólny czas. Ich dzieciństwo mija za szybko! I druga część, artystyczna, która mnie wręcz uskrzydla. To moja wielka pasja. Pandemia to był niełatwy czas, choć udało mi się z muzykami stworzyć w tym czasie album. Naprawdę nie było lekko, gdyż ja jestem z Warszawy, a muzycy z Krakowa i z Pragi. Proces tworzenia był tradycyjny. Nie pracowaliśmy bowiem online, postawiliśmy na pracę na żywo i kiedy było to możliwe, spotykaliśmy się na próbach.
Aga Zaryan urodziła się w Warszawie. W wieku czterech lat wyjechała z rodzicami do Anglii. – Tata, polonista, dostał stypendium podyplomowe ufundowane przez panią Barbarę Piasecką-Johnson. Opłacono całej rodzinie pobyt na Wyspach przez kilka lat. Dzięki temu znam język angielski. Bardzo dbała o to moja mama, która jest anglistką. Zawsze lubiłam śpiewać. Przygotowywałam spektakle, występowałam na akademiach. W naszym domu było dużo muzyki. I to nie tylko klasycznej. Rodzice słuchali różnych zespołów, m.in. Led Zeppelin, a także Jimiego Hendrixa, Boba Marleya, Vana Morrisona, Steviego Wondera, Barbry Streisand. Sporo muzyki rockowej. I ja to wszystko chłonęłam. Tata miał kilka jazzowych płyt, ale jazzem zaczęłam się na dobre interesować, kiedy byłam dorosła. Po powrocie do Polski nie poszła jednak do podstawowej szkoły muzycznej. – Nie chciałam ćwiczyć na fortepianie. To nie było dla mnie. Grałam za to wyczynowo w tenisa – przez cztery lata. Zdobyłam nawet mistrzostwo Warszawy, całkiem dobrze mi szło. Śmieje się, że mimo sukcesów wiedziała, iż nie będzie mistrzynią, jaką jest dziś Iga Świątek. – A do muzyki mnie ciągnęło. Postanowiłam jednak, że spróbuję swoich sił w Szkole Muzycznej przy ulicy Bednarskiej w Warszawie. Zdałam na Wydział Piosenki. Dostałam się do klasy Ewy Bem. I tam odkryłam swoją muzyczną drogę, którą jest jazz. Jest to muzyka bez granic. I podążam tą drogą już ponad dwadzieścia lat.
Po ukończeniu dwuletniego Studium Jazzu nagrała pierwszą płytę. W 2002 roku zadebiutowała albumem solowym „My Lullaby”, który szybko zyskał status Złotej Płyty. – Miałam to szczęście, że poznałam ciekawych ludzi. Talent jest konieczny, ale bez determinacji, konsekwencji, cierpliwości i spotkania odpowiednich osób w odpowiednim momencie może być trudno. Nie każdej zdolnej osobie udaje się dotrzeć do szerszej publiczności.
Inspiracja do pierwszej autorskiej płyty pojawiła się podczas koncertów w Ameryce, gdzie pytano ją o album, którego jeszcze nie miała. – Na szczęście znaleźli się sponsorzy i udało się tę płytę wydać. Wcześniej uczestniczyła w USA w warsztatach jazzowych, na które przyznano jej stypendium. – Odwiedziłam też Nowy Jork, w którym się zakochałam, w dużej mierze dzięki jazzowi. Rozwijałam się pod wpływem różnego rodzaju muzyki – soul, funky, R & B. Swój pierwszy koncert w Polsce miała w nieistniejącym już stołecznym klubie Akwarium. – Byłam jeszcze w szkole. Zaczęłam poznawać środowisko, m.in. Michała Tokaja, pianistę jazzowego i kompozytora, który do dzisiaj jest moim muzycznym dyrektorem i współproducentem płyt. Napisał dla mnie wiele piosenek, aranżuje też utwory na moje płyty. Dwa zdobyte Fryderyki to również jego zasługa. Jesteśmy muzycznym tandemem.
Już po ukazaniu się pierwszej płyty sporo występowała. Ale przełom nastąpił po wydaniu drugiego albumu, zatytułowanego „Picking up the Pieces”, który wyszedł w lutym 2006 roku. – Wtedy zaczęłam być jeszcze bardziej rozpoznawalna. Powstawały kolejne płyty. – Co najważniejsze, zaczęłam trafiać do szerszej publiczności. I to nie tylko w Polsce, ale i za granicą, choć najbardziej popularna jestem w kraju. I bardzo to sobie cenię. Na scenie prezentowała nowe standardy jazzowe, ale tworzyła także autorskie projekty. – Szanuję historię jazzu, lecz mam też potrzebę tworzenia współcześnie autorskich przedsięwzięć. Funkcjonuję na muzycznym rynku dwutorowo.
Recenzenci pisali, że twórczość Agi Zaryan to kwintesencja tego, co najlepsze w historii jazzu, to kontynuacja tradycji legendarnych dokonań wokalistek jazzowych. Światowe uznanie artystka zawdzięcza wyjątkowemu stylowi z charakterystyczną lekkością frazowania i ciepłemu matowemu tonowi głosu. Występowała na wielu festiwalach, koncertowała na świecie. Towarzyszyli jej muzycy z różnych krajów. Teraz przygotowuje polski repertuar. – I to nie tylko w stricte jazzowych klimatach. Mam potrzebę tworzenia bardzo różnorodnych projektów. Piszę też własne, angielskie teksty. Czasem wymyślam melodię do swoich piosenek. Ale tworzą też dla mnie utalentowani kompozytorzy jazzowi.
Ma już na swoim koncie dziesięć płyt – jedna to album z koncertu. Prawie wszystkie uzyskiwały status złotej, platynowej lub multiplatynowej. Zarejestrowany na krążku koncert w warszawskim klubie Palladium określony został jako jazz w czystej formie i otrzymał status potrójnej platyny. Co istotne, kilka jej płyt osiągnęło nie tylko artystyczny, ale i komercyjny sukces. – Każda jest mi bliska w inny sposób. Płyty są trochę jak dzieci, trudno wybrać jedną, którą najbardziej się kocha.
Teraz na rynku pojawi się kolejny, już jedenasty krążek, zatytułowany „Sara”. – Zawiera dwanaście utworów. Nagrywaliśmy go w Warszawie. Jest gotowy od kilku miesięcy. Chcemy wydać go jesienią tego roku, bowiem kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, to nie był dobry czas na celebrowanie płyty. Mamy jednak świadomość, że musimy funkcjonować i pracować.
Jesteśmy gotowi na premierę 21 października. Koncertowa premiera międzynarodowa zaplanowana jest w Oslo. Dlaczego akurat w stolicy Norwegii? – Bo tam nas zaprosili. Wszystko jest już dopięte na ostatni guzik.
Nie myśli, co będzie za rok czy za kilka lat. – Na razie skupiam się na najbliższej przyszłości, nie sięgam zbyt daleko. Nauczyłam się patrzeć z dnia na dzień, bo przyszłość jest, niestety, niepewna. Teraz cieszę się tym, co jest przede mną, i liczę na fajne spotkania z publicznością. Po koncercie w Oslo możecie nas usłyszeć we Wrocławiu, Warszawie, Poznaniu.
TOMASZ GAWIŃSKI
Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.