Limuzyna (nie)prezydencka
Unikatowe, inne od wszystkich. Tworzenie takich samochodów wydaje się główną myślą przyświecającą projektantom awangardowej i luksusowej francuskiej marki. Czy w tej oryginalności jest metoda? Po ostatnim spotkaniu z flagową limuzyną – DS9 – nabrałem wątpliwości. Choć DS-om trudno odmówić odważnej i przykuwającej spojrzenia stylistyki, wykończenia wnętrz na zaskakującym poziomie i ponadprzeciętnego komfortu jazdy, to wysoka cena oraz silna konkurencja stanowią poważną przeszkodę, aby klienci wybierali właśnie tę markę.
Zarówno testowany jakiś czas temu kompaktowy, przepiękny DS4, jak i SUV klasy średniej, DS7 Crossback, zostawiły po sobie świetne wrażenia i wspominam je z uznaniem, a nawet z pewną nostalgią. – Ależ to są ładne i nietypowe auta! Szkoda tylko, że takie drogie... – powtarzam za każdym razem, gdy spotkam któreś z nich na drodze. Najpoważniejszymi i w zasadzie głównymi zarzutami były właśnie wygórowane ceny i za ciasne wnętrza. Rozmyślając o nadchodzącym spotkaniu z modelem DS9, wiedziałem, że przynajmniej o jednej z tych wad tym razem nie będzie mowy. Od tych, którzy mieli już okazję jeździć francuskim sedanem, słyszałem zapewnienia, że miejsca w kabinie nie powinno nikomu brakować. I faktycznie – długi na 4,93 metra wóz nie daje powodów do narzekania, jeśli chodzi o przestrzeń z perspektywy tylnej kanapy, co w tego typu samochodach jest bardzo ważną sprawą. Jeszcze lepiej siedzi się na wygodnych fotelach z przodu, a i bagażnik – o pojemności 510 litrów – jest jak na klasę auta jak najbardziej w porządku.
No właśnie, klasa auta. Biorąc pod uwagę wymiary zewnętrzne i cenę, trzeba zaliczyć je do półki, na której są BMW serii 5, Audi A6 czy Mercedes klasy E. Poza niemiecką „wielką trójką” warto też jeszcze wspomnieć chociażby o Volvo S90.
Poprzeczka została zatem ustawiona bardzo wysoko. Jak na tle modeli o silnie ugruntowanej pozycji w segmencie premium wypada francuski rodzynek? Na pierwszy rzut oka bardzo dobrze! Jego linia jest szalenie elegancka. DS9 wygląda okazale, świeżo i wyróżnia się masą stylistycznych smaczków. Najciekawsze? Ukryte klamki – nadają one nadwoziu efekt gładkości, a wysuwają się, gdy tylko zbliżymy się do pojazdu. Podobały mi się też piękne ledowe lampy, które można stawiać za designerski wzór. Przednie reflektory przypominają kryształy i serwują po włączeniu zapłonu wyjątkową obrotową prezentację, która robi niemałe wrażenie. Nie do końca porwało mnie przetłoczenie na środku maski będące długą srebrną listwą. Okazuje się, że ten „garb” ma swoje uzasadnienie. Chodzi o nawiązanie do... francuskiej szabli. Brzmi i wygląda to po prostu dziwnie. W natłoku nietypowych patentów ten chyba poszedł o krok za daleko. To jednak drobiazg niewpływający na odbiór rewelacyjnego projektu karoserii.
Wnętrze z kolei ma rozpieszczać kierowcę i pasażerów luksusem. Żeby się o tym przekonać, trzeba zająć miejsce w kabinie, a to wiąże się z pewnym utrudnieniem. Nie zliczę, ile razy uderzyłem się nogą o bardzo wysoko poprowadzony próg. Irytujące. Tak samo jak absolutnie niezrozumiała w aucie tej klasy jest katastrofalna jakość obrazu z kamery cofania. Nie tak dawno przyczepiałem się do niej, pisząc o malutkim Peugeocie 208. O ile francuskiemu maluchowi da się to jeszcze wybaczyć, o tyle w wypadku flagowej limuzyny to już poważny zarzut. Zresztą cały system multimedialny działa zbyt opieszale i powinien zostać bardziej dopracowany. Nie jest jednak tak, że środek DS-a oceniam źle. W otoczeniu wysokiej klasy materiałów wykończeniowych siedzi się bardzo przyjemnie i bez wątpienia wnętrze należy uznać za to z pożądanej klasy premium. Próżno doszukać się twardych, tanich plastików. Odpowiedni sznyt ma nadawać wysuwany analogowy zegarek umieszczony na środku deski rozdzielczej. To znów kwestia upodobań, ale według mnie ten czasomierz jest... brzydki. Zbyt przekombinowany. O wiele lepiej prezentowałby się klasyczny zegar.
Przejęty z parku prasowego egzemplarz napędzał najmocniejszy w ofercie 360-konny hybrydowy (plug-in) zestaw oparty na spalinowym silniku benzynowym o pojemności raptem 1,6 litra. Spory zapas mocy nie oznacza jednak, że mamy do czynienia z autem o sportowych inklinacjach. Zdecydowanie lepiej jeździ się nim spokojnie, gdy można docenić dobrze zestrojone zawieszenie i panującą w kabinie ciszę. Czuje się, że Francuzi potraktowali szeroko rozumiany komfort priorytetowo. Przy szybszych próbach (sprint do setki zajmuje 5,7 sekundy) samochód ma tendencję do szarpania, a automatycznej skrzyni biegów zdarza się pogubić. Nie ma też co liczyć na efektowne brzmienie benzynowej jednostki. Ponadto, jak to często bywa w hybrydach „z wtyczką”, kłopotliwy w dłuższych trasach jest bardzo mały zbiornik paliwa (jedynie 42 litry), co wiąże się z częstymi postojami na stacjach paliw. Gdy mamy w pełni naładowane akumulatory, możemy przejechać ok. 35 kilometrów, korzystając wyłącznie z elektrycznego silnika. Taka hybryda kosztuje co najmniej... 334 tysiące złotych. Przy topowym wyposażeniu cena potrafi podskoczyć nawet do 375 tysięcy. Zdecydowanie taniej, przez co znacznie sensowniej, wypada spalinowy 225-konny wariant. O takim DS-ie możemy myśleć z budżetem 235 tysięcy złotych. Dużo, choć warto pamiętać, z jakimi drogimi wozami chce mierzyć się DS9.
Rynkiem, na którym marka DS ma szanse dobrze przyjąć się w dłuższej perspektywie, jest chyba tylko francuski. Poza nim te auta prawdopodobnie wciąż będą egzotycznym zjawiskiem. Walka o klienta, np. z Mercedesem czy BMW, jawi się jako arcytrudna. Trzeba mieć do dyspozycji naprawdę doskonałe propozycje, a DS-owi do ideału brakuje. Jednak kierowcy z Paryża i okolic lubią stawiać na rodzime produkty, nawet jeśli te w pewnych aspektach są gorsze od zagranicznej konkurencji. Trudno się dziwić takiemu motoryzacyjnemu patriotyzmowi, o którym w Polsce z wiadomych powodów możemy jedynie pomarzyć. W przypadku DS-a 9 najlepszym ambasadorem przekonującym do zakupu tej limuzyny mógłby być francuski prezydent. Mógłby, bowiem Emmanuel Macron woli jeździć, a właściwie być wożony, SUV-em. Głowa państwa wprawdzie postawiła na DS-a, ale nie na reprezentatywnego sedana, lecz tego o oznaczeniu 7 Crossback. Powodem może być nie tylko wygoda wsiadania, ale chociażby fakt, że DS9 – w przeciwieństwie do innych modeli marki – produkowany jest wyłącznie w chińskiej fabryce w Shenzhen. Sam zrobiłbym podobnie jak Macron, bo francuskiego SUV-a zapamiętałem lepiej niż flagowego sedana, po którym spodziewałem się czegoś więcej.