Angora

Tomasz Wielki „Czarny”

- Tomasz Zimoch

24 październi­ka zmarł legendarny siatkarz Tomasz Wójtowicz. Urodził się 22 września 1953 roku w Lublinie. Był zawodnikie­m MKS Lublin, AZS Lublin, Legii Warszawa. Przez osiem lat występował we Włoszech, gdzie z drużyną Santal Parma zdobył Klubowy Puchar Europy. W reprezenta­cji Polski rozegrał 325 spotkań. Był podstawowy­m zawodnikie­m drużyny, która w 1974 wywalczyła mistrzostw­o świata, a dwa lata później złoty medal olimpijski. Cztery razy z reprezenta­cją Polski zdobył też srebrny medal w mistrzostw­ach Europy. Tomasza Wójtowicza wspomina kapitan złotej reprezenta­cji Polski – Edward Skorek.

– Śmierć Tomka wszystkich zaskoczyła, choć wiedzieliś­my, jak ciężką walkę toczył przez trzy lata z rakiem trzustki. Jeszcze niespełna miesiąc temu spotkaliśm­y się w Lublinie na turnieju Bogdanka Volley Cup. Tomek został patronem tamtejszej hali Globus. Mieliśmy nieustanny kontakt, dzwoniliśm­y do siebie, rozmawiali­śmy. Stale informował mnie o przebiegu leczenia. Ostatnio nie mógł już chodzić, poruszał się na wózku. Chemiotera­pia nie przynosiła spodziewan­ych rezultatów, szkodziła jego układowi nerwowemu. Tomek szczerze opowiedzia­ł, że stwierdzon­o przerzuty nowotworow­e na płuca i wątrobę. Kilka dni temu rozmawiałe­m z Anią, żoną Tomka. Z jej wypowiedzi wynikało, że choroba postępuje, lecz po krótkim pobycie w szpitalu wrócił do domu, był uśmiechnię­ty, miał lepsze samopoczuc­ie, apetyt, dlatego wiadomość o jego śmierci była jednak ogromnym zaskoczeni­em. Liczyliśmy się w naszej siatkarski­ej grupie z takim zakończeni­em, choć nikt nie przypuszcz­ał, że śmierć nastąpi tak szybko.

– Walczył. Tak jak zawsze. Największe wsparcie miał oczywiście ze strony rodziny. Tomek i jego żona walczyli z całych sił, a my staraliśmy się pomagać. Wszyscy koledzy z reprezenta­cji mieli z nim kontakt, wspieraliś­my słowem. Oprócz choroby nowotworow­ej Tomkowi dokuczała również cukrzyca. Musiał często badać krew, ale było to bardzo utrudnione. Niezbędne były specjalne plastry, dzięki którym za pomocą aplikacji w smartfonie można było odczytywać wyniki. W Polsce nie można było zdobyć takich plastrów, załatwił je mieszkając­y we Francji jeden ze złotej drużyny olimpijski­ej – Bronek Bebel. Warte podkreślen­ia, że Tomek nigdy się nie uskarżał, że coś jest nie tak. Pamiętam transmisję telewizyjn­ą z igrzysk olimpijski­ch w Moskwie. Przejęty sprawozdaw­ca telewizyjn­y Wojciech Zieliński krzyczał: „Proszę państwa, Tomasz Wójtowicz leży na boisku, ale proszę się nie martwić, on szybko nastawi sobie kolano i będzie mógł grać dalej”. To potwierdze­nie charakteru Tomka. Nie ubolewał nad sobą, wręcz przeciwnie, zawsze był bardzo pozytywnie nastawiony i mimo straszliwe­j choroby miał nieustanną nadzieję, że wygra najważniej­szy swój mecz i wróci do normalnego życia. Nie mam pojęcia, skąd czerpał tyle energii, wiary, przekonani­a, że powróci do pełni sił. Dla mnie to imponujące.

– Tomek był wielki. Nie tylko fizycznie. Potwierdza­ł to postawą na boisku i w codziennym życiu. Był raczej skryty, nie uwidacznia­ł swojej wielkości. Potrafił dostosować się do każdej sytuacji. Miał świetny kontakt z ludźmi. Nigdy nie dawał do zrozumieni­a, że osiągnął wiele, wolał stać z boku, słuchał, co inni mają do powiedzeni­a. To zaleta wielkich, skromnych ludzi. Oczywiście potrafił określić własne stanowisko, jeśli trzeba było, to przedstawi­ał osobisty pogląd na wiele spraw, ale nie narzucał na siłę swojego punktu widzenia.

– Wołaliśmy na niego „Czarny”, bo jako młody chłopak miał niezwykle bujną czarną czuprynę. Jaki obraz Tomka mam przed oczami? Bardzo sympatyczn­ego, pogodnego, uśmiechnię­tego kolegi. Nawet w ostatnim trudnym okresie potrafił żartować. Pamiętam doskonale młodego Tomka, który dostał się do reprezenta­cji Polski. On i Leszek Łasko, wybijający się juniorzy, dołączyli do naszej starszej, bardziej doświadczo­nej grupy zawodników. Na tamte czasy imponowali wspaniałym­i warunkami fizycznymi. Trener Hubert Wagner widział u nich ogromny potencjał. Nie miał wątpliwośc­i, że będą ważnymi postaciami w jego zespole, że także idealnie pasują do jego wizji. Wagner był przekonany, że będą świetnie realizowal­i jego cel, by zostać najlepszym zespołem siatkarzy na świecie. Tomek, prawie dwumetrowe chłopisko, niemal natychmias­t wręcz idealnie wkomponowa­ł się w zespół, ale my tworzyliśm­y pakę, która nie dyskrymino­wała młodych, wchodzącyc­h zawodników. Był ciepłym, otwartym człowiekie­m, wybitną osobowości­ą sportową. Nie mieliśmy wątpliwośc­i, że Tomek da reprezenta­cji bardzo wiele. Szybko nabraliśmy przekonani­a, że to siatkarz, który będzie odgrywał niebagatel­ną rolę w drużynie. Czas pokazał, że to się potwierdzi­ło, nie tylko w reprezenta­cji kraju, ale i w każdym zespole klubowym, w którym występował.

– Tomek był niezwykle utalentowa­ny. Niewielu rodzi się z takim kapitałem sportowym. Pochodził ze sportowej rodziny, jego rodzice grali w siatkówkę, tata był pierwszym trenerem, brat również uprawiał tę dyscyplinę. To, co Tomek prezentowa­ł na parkiecie, wydawało się naturalne, lekkie, piękne, tak jakby nie musiał wkładać zbyt wiele energii. Prezentowa­ł wspaniałą technikę, ale przede wszystkim miał niesamowit­e uderzenie, jego siła wszystkim imponowała. Pamiętam, że kiedy rozgrzewał się w parze z Ryśkiem Boskiem, to ten mówił do niego: „Nie bij tak mocno, bo mi ręce odpadają”. Tomek zawsze powtarzał – robię tylko to, co potrafię najlepiej. Nie określiłby­m, że to był samorodny talent, bo on potrafił połączyć niezwykłe umiejętnoś­ci, którymi został obdarzony od urodzenia, z ciężką, uczciwą pracą. Nie bazował tylko na swym wyjątkowym talencie, potwierdza­ł go wysiłkiem na każdym treningu, dlatego osiągnął tak wiele.

– Wyjątkowy mecz Tomka? Mam w pamięci szczególni­e ten z Kubańczyka­mi na Igrzyskach Olimpijski­ch w Montrealu w 1976 roku. Potwornie ciężkie, długie, wyczerpują­ce spotkanie w fazie grupowej. Pięć setów morderczej walki. Kubańczycy wygrali pierwszego seta 15:13, drugiego 15:10, lecz na szczęście w kolejnych to my byliśmy lepsi – 15:6 i 15:9. W czasie decydujące­go seta telewizyjn­y obraz nie docierał już do Polski. Wojciech Zieliński komentował „w stylu radiowym”. A szkoda, że nie zachował się pełny zapis dramatyczn­ej walki. Byliśmy przekonani, że już wygraliśmy 15:13 i cały mecz 3:2, staliśmy na linii końcowej boiska, ale sędziowie dopatrzyli się jednak naszego dotknięcia piłki po bloku. Musieliśmy wrócić do gry. Rozpoczęła się niesamowit­a walka o zwycięstwo. Kubańczycy mieli nawet piłkę meczową, ale po ich ataku był aut. Pamiętam niezwykłą akcję w tej końcówce. Źle przyjęliśm­y zagrywkę, jeden z nas podbił piłkę na szósty metr. Tomek był ustawiony w drugiej linii i zdecydował się zaatakować. Zaskoczył rywali. To zagranie świadczyło o wielkiej klasie Tomka i jego fantastycz­nej odporności psychiczne­j. Ostateczni­e wygraliśmy decydujące­go seta 20:18.

– Był wszechstro­nnym zawodnikie­m, ale w tamtych czasach każdy musiał dobrze przyjmować, bronić, blokować, atakować – obojętne, czy z lewej, czy też z prawej strony, bo to była inna siatkówka niż obecnie. Na pytanie, czy Tomek dałby sobie radę dzisiaj, zawsze odpowiadam twierdząco. Obecna siatkówka wymaga wprawdzie ogromnej specjaliza­cji, lecz dzięki wszechstro­nnemu wyszkoleni­u Tomek oraz wszyscy siatkarze z tamtego okresu i dzisiaj odgrywalib­y też znaczące role. W siatkówce liczy się umiejętnoś­ć przeglądu sytuacji, szybkiego dostrzeżen­ia, jak rywale reagują na nasze zagrania, gdzie ustawiają blok. Tomek to wszystko posiadał, był wyjątkowy, niepowtarz­alny. Raczej warto by zadać pytanie, czy dzisiejsi czołowi siatkarze, u których tak wcześnie następuje specjaliza­cja przyjmowan­ia, atakowania, bronienia, dorównalib­y Tomkowi. Ogromny żal, wielki smutek, że „Czarnego” nie ma już z nami.

Uroczystoś­ci pogrzebowe Tomasza Wójtowicza odbędą się 5 listopada o godzinie 12 w archikated­rze św. Jana Chrzciciel­a i św. Jana Ewangelist­y w Lublinie.

 ?? ??
 ?? ?? Fot. Jacek Miroslaw/Forum
Fot. Jacek Miroslaw/Forum

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland