W godzinę wydaje się tu 140 tys. zł
Nr 240 (14 X). Cena 7,99 zł
Torebka za 57 tys. zł, książka za 5 tys. zł. W Warszawie są sklepy, w których można wydać w kilka chwil kilkadziesiąt tysięcy złotych, nawet figurka w kształcie czaszki kosztuje krocie. Kogo na to stać?
Lewica: to nieludzkie, takie miejsca trzeba zlikwidować. Liberałowie: skoro ludzie mają pieniądze, to wolny rynek tworzy im miejsca, gdzie mogą je wydać. Prawica rządząca Polską: ubieramy się w dobrych sklepach, ale głośno o tym nie mówimy.
W tych miejscach bogaci kupują od 150 lat
Luksus od połowy XIX wieku kojarzy się warszawiakom z dwoma miejscami: pracownią krawiecką rodziny Zarembów i sklepem z butami od Kielmana. Oba przetrwały nie tylko carat i dwie wojny światowe, lecz także komunę, szalone lata 90. XX wieku i ich pogoń za ortalionem oraz pandemię. Garnitur szyty na miarę to wydatek rzędu kilku tysięcy złotych, podobnie jest z butami.
Mamy też Hotel Europejski, który po gruntownym remoncie powrócił na warszawską mapę luksusu. Cena za noc to 2225 zł w pokoju o niższym standardzie, a blisko 19 tys. za pobyt w apartamencie. Za obiad z deserem w hotelowej restauracji trzeba wydać kilkaset złotych. Ogon langusty kosztuje 430 zł, porcja jelenia 270 zł, a zupka z homara 74 zł. Kawior na przystawkę to koszt 600 zł, a butelki szampana 810 zł. Na kolację dla dwóch osób trzeba tu wydać kilka tysięcy złotych.
Stary, warszawski luksus to też firma Hefra. – Nasi klienci należą do starszej generacji, kupują kolekcje sztućców albo dla wnuków, albo dla siebie. Młodzi przychodzą bardzo rzadko, zdarza się, że mają coś z naszej oferty na ślubnej liście prezentowej – słyszę w salonie przy ulicy Mokotowskiej. Za zestaw sztućców dla całej rodziny zapłacimy tu 17 tys. zł, tańsze są cukiernice. Kilkaset złotych wystarczy, żeby przynieść do domu odrobinę luksusu.
Torebka za 57 tys. zł
Synonimem współczesnego warszawskiego luksusu jest dom towarowy Vitkac. Przez jednych, ze względu na charakterystyczną czarną bryłę, nazywany jest czule „bunkrem Hitlera”, dla większości to miejsce, w którym nigdy nie zrobią zakupów.
Dżinsowa damska koszula kosztuje tu 2,6 tys. zł, spodnie – 2,7 tys. zł, ocieplana kurtka bomberka – 4 tys., sweter – 5 tys. zł, torba Gucci – 10 tys. zł, walizka Balmain – 24 tys. zł. W ofercie znajdziemy również skórzane ponczo Saint Laurent za 32 tys. zł, buty Burberry za 10 tys. zł czy kapelusz za 7,7 tys. zł.
A to dopiero przedsmak prawdziwego luksusu. Wyobraźmy sobie kobietę, która chciałaby ubrać się tu na zimę. Futro z pasem w talii Saint Laurent kosztuje 52 tys. zł, torba na ramię Gucci – 57 tys. zł, kozaki Bottega Veneta – 14,4 tys. zł, szal Burberry – 5 tys. zł i na koniec kolczyki Gucci za 10 tys. zł. Razem: blisko 140 tys. zł. W godzinę można wydać kwotę mieszczącą się w drugim progu podatkowym. Mowa o rocznych zarobkach.
Równie drogo jest w butiku Hermès, który działa w Hotelu Europejskim. Skórzaną kurtkę kupimy tam za 44 tys. zł, sweter męski za 8,9 tys. zł, płaszczyk damski za 17 tys. zł, a złoty naszyjnik za 21 tys. zł.
Kacper jest raperem, zarabia sporo na koncertach, podczas jednych zakupów w Vitkacu potrafi wydać 40 tys. zł. – Ale proszę o zniżkę od znajomych, którzy tam pracują – przyznaje. Bruno kupuje tam biżuterię i dodatki. Lubi mieć na sobie porządne rzeczy. Lepiej czuje się na wyższych piętrach, które mają formę supermarketu z markowymi ubraniami. – Na dole pan ochroniarz chyba też czuje się obco, bo nigdy nie odpowiada na „dzień dobry” – zauważa.
Kogo stać na luksus w Warszawie?
Janek wydaje rocznie w Vitkacu ok. 30 tys. zł. Twierdzi, że kupuje tam wszystkie ubrania, oprócz bielizny. – Ograniczam ślad węglowy, bo nie zamawiam ubrań z zagranicznych sklepów, poza tym w porównaniu z zagranicą jest tam dobra cena i dostępność produktów. Mogę na miejscu wszystko przymierzyć, a 10 proc. od każdego zakupu odkłada mi się na karcie Vitkac. Mogę je później przeznaczyć na kupno kolejnych rzeczy – opowiada. Dodaje, że w domu handlowym panuje miła atmosfera, równie miła jest obsługa.
– Poza tym lubię ten budynek, jest miły – mówi Janek.
Do dóbr luksusowych zalicza się też perfumy, pióra wieczne, zegarki, biżuterię i samochody. We wrześniu warszawiaków zelektryzowała informacja, że właściciel lamborghini, znany w sieci jako Jose Kolekcjoner, wyznaczył 50 tys. zł nagrody za wskazanie osoby, która fotografowała się na dachu jego wartego 3,5 mln zł auta zaparkowanego pod hotelem InterContinental. „Uważam, że żaden człowiek nie ma prawa deptać naszych marzeń” – argumentował.
Są też oczywiście jachty czy ekskluzywne apartamenty, ale to już luksus z bardzo wysokiej półki. Kilkanaście dni temu media obiegła informacja, że Sebastian Kulczyk sprzedaje jacht ojca. Jest na nim sześć kajut, baseny, jacuzzi, sala kinowa, spa, siłownia. Tydzień najmu jachtu kosztował ok. miliona dolarów. Na sprzedaż jest wystawiony za 129 mln euro.
Szacuje się, że w Polsce mieszka około 460 tys. osób zaliczanych do klasy wyższej. Jak wynika z raportu firmy badawczej KPMG, w 2020 roku zarejestrowano w naszym kraju 76,6 tys. nowych samochodów osobowych marek premium, czyli takich jak Bentley, Aston Martin, Lamborghini czy Ferrari.
Wartość tego rynku szacowana jest na 16,3 mld zł, a rynku odzieżowego na 1,6 mld zł. W ubiegłym roku wartość wszystkich marek premium wyniosła w Polsce 30 mld zł. Eksperci nie widzą na razie zmian, które mogłyby wywołać wojna w Ukrainie czy inflacja. Jednak rynek marek premium skurczył się w czasie pierwszych miesięcy pandemii o blisko 5 proc.
Ta sama firma badawcza donosiła, że największy odsetek dobrze zarabiających Polaków mieszka na Mazowszu – 452,8 tys. osób. Kluczowymi odbiorcami dóbr luksusowych są osoby, których miesięcznie zarobki brutto przekraczają 20 tys. zł oraz osoby bogate z miesięcznymi zarobkami powyżej 50 tys. zł. Pod koniec 2019 roku w Polsce mieszkało ponad 134 tys. osób, których majątek netto przekracza wartość 1 mln dolarów.
Pióro za 49 tys. zł, świeczka za 2 tys.
W sklepie Montblanc w byłym Domu Partii przy Nowym Świecie można kupić pióra. Ceny – od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych za sztukę. Najdroższe to te za 49 tys. z limitowanej edycji. Na świecie jest ich tylko 888, jedno z nich właśnie widzę na własne oczy.
– Nasze pióra, które słyną z najwyższej jakości, kupują lekarze, biznesmeni i prawnicy, a także osoby, które zaczynają przygodę z markami premium – słyszę od pracowników salonu. W pióra można inwestować, żeby odsprzedać je za kilkanaście lat innym kolekcjonerom. – Są ludzie, którzy oszczędzają przez całe życie, żeby kupić u nas pióro, są też klienci, którzy wyciągają z portfela kilkanaście tysięcy złotych i kupują to, na które akurat mają ochotę. Jednych i drugich bardzo szanujemy – podkreślają uprzejmi sprzedawcy.
Kilkadziesiąt metrów dalej, na placu Trzech Krzyży, odbijam się od drzwi salonu Rolexa z ekskluzywnymi zegarkami. Na wszystkie moje pytania słyszę jedną odpowiedź: – To tajemnica.
Nie wiem więc, kto jest ich klientem, jak długo czeka się na zamówienie. Kiedy zniechęcony pytam, który zegarek jest najdroższy, w odpowiedzi słyszę, że nie mogą mi udzielić takiej informacji, bo to tajemnica. Tak więc szukam sam i znajduję zegarek za blisko 25 tys. zł. Nie mam jednak pewności, czy jest najdroższy. Prawdopodobnie nie.
Mijam witrynę z durnostojkami i oczom nie wierzę, że model jachtu może kosztować kilkanaście tysięcy złotych, a figurka w kształcie czaszki 22,5 tys. zł. Nie mogę otworzyć drzwi sklepu, macham więc do ekspedientki, słyszę cichy pisk, drzwi otwierają się na guzik. Za progiem widzę świeczkę, która kosztuje 2 tys. zł. Pytam, dlaczego jest tak droga. – Jej wszystkie składniki są najwyższej jakości, pochodzą z Belgii, chociaż szkło jest polskie – słyszę. Idę dalej. Na podłodze leży album, który kosztuje 5 tys. zł. – To książka, która jest wykonana ręcznie – mówi pracownik sklepu. Klientów jest sporo, podobno udało im się wbić w niszę luksusowych dodatków do mieszkania. Na półkach widzę sporo porcelany, perfum, małych rzeźb, a także maskotkę niedźwiedzia, który rusza głową.
Po tym, co zobaczyłem, Mokotowska, uważana za centrum stołecznego luksusu, przypomina prowincjonalną ulicę. Bluzka za 1000 zł, buty za 500 zł, perfumy za 350 zł nie robią na mnie żadnego wrażenia. Wchodzę jednak do sklepu z porcelaną. – Zastawę dla sześciu osób kupi pan u nas za nieco ponad 5 tys. zł, pojedynczą filiżankę za 3 tys. zł. Znajdzie pan też taką za tysiąc od Versace, ale to wersja dla nowobogackich. Wytrawni klienci wybierają starsze marki – słyszę w salonie. Są też czeskie kryształy i talerze z Niemiec, za kilkanaście tysięcy złotych uzbierałbym zastawę dla całej rodziny.
Klienci ze Wschodu i Zachodu
W każdym sklepie pytałem o liczbę klientów. I wszędzie słyszałem jedno: jest ich dosyć sporo. Jedni mówili mi, że butik z markami premium to nisza, na której można nieźle zarobić. Inni, że powoli widzą drgnięcie na rynku z powodu inflacji. – Ratują nas klienci z zagranicy, zarówno z Zachodu, jak i ze Wschodu. Dla jednych i drugich warszawskie ceny są atrakcyjne – przyznają sprzedawcy.
Zdarzają się klienci, którzy spełniają jakąś zachciankę i wydają za jednym zamachem kilkadziesiąt tysięcy złotych, inni oglądają pióro czy kurtkę z każdej strony, wahają się, wracają do sklepu po kilku dniach. Pamiętajmy jednak, że mówimy najwyżej o kilkunastu tysiącach mieszkańców Warszawy. Dla reszty są ubrania z sieciówki, porcelana z IKEA, biżuteria z galerii handlowej i książki z biblioteki. Ale pomarzyć można.