Ekskluzywny skansen nie dla każdego
Miami. Miasto na południu Florydy. Dla wielu obywateli USA jeden z głównych celów wakacyjnych wojaży. Dla wielu Polaków wciąż symbol amerykańskiego luksusu, który dotarł do naszego kraju za sprawą bardzo popularnego serialu „Miami Vice”.
Trudno w to uwierzyć, ale od czasu, gdy amerykańscy widzowie obejrzeli pierwszy odcinek serialu „Miami Vice”, mija 38 lat. W Polsce „Policjanci z Miami” osiągnęli gigantyczną popularność na początku lat 90. Serial opierał się na obrazie przepychu, który wylewał się z ekranów telewizora: piękne kobiety, drogie samochody, ekskluzywne hotele, jachty, imprezy... Prawdziwy amerykański sen. Wtedy serial umacniał w nas uwielbienie dla USA. Pokazywał, że są miejsca tak luksusowe, że możemy o nich tylko marzyć.
A jak jest w Miami teraz?
Miami to wielka aglomeracja miejska, która składa się z kilku dzielnic, wyraźnie różniących się od siebie. Mamy więc dzielnicę portową, dzielnicę biznesową z ogromnymi wieżowcami, a także enklawę, w której mieszkają najbogatsi obywatele. Dla miłośników Stanów Zjednoczonych na pewno miejsca ciekawe, lecz podobne są w różnych zakątkach USA. Dlatego warto zainteresować się innymi dzielnicami, które robią większe wrażenie, są dostępne dla każdego i oferują „coś oryginalnego”. Coś, co sprawia, że Miami można uznać za miejsce wyjątkowe, takie, które można szczerze polecić. Choć zdecydowanie nie każdemu.
Przede wszystkim do Miami, zwłaszcza latem, nie powinni wybierać się ci, którzy źle znoszą upały. Na Florydzie termometry wskazują blisko 40 stopni Celsjusza, a do tego wilgotność przekracza 80 proc. Takie wartości sprawiają, że po wyjściu na dwór po prostu zderzamy się ze ścianą gorącego, prawie lepkiego powietrza. „Najchłodniej” jest w styczniu – wtedy można liczyć na „rześkie” dwadzieścia kilka stopni.
Latem natomiast można mieć pewność, że będziemy mogli wspaniale spędzać czas na pięknej plaży przy Miami Beach. To administracyjnie osobna część aglomeracji Miami. Znajduje się tuż przy oceanie, zabudowana budynkami o stonowanej architekturze. Te najwyższe i tak sięgają stu metrów, ale przy drapaczach chmur z dzielnicy biznesowej wyglądają niepozornie. Miami Beach to również styl art déco, całe kwartały są zabudowane w tym duchu. Są tu ciekawe przykłady architektury, choć chyba większe wrażenie robią nazwiska osobistości, które miały (mają) tu swoje cztery kąty. W Miami jest osobna dzielnica bogaczy (okazałe wille, przy których cumują piękne jachty), ale sporo znanych osób wybiera też życie bliżej plaży. Plotkarskie portale wymieniają więc Shakirę, Julio Iglesiasa, Shaquille’a O’Neala, Jennifer Lopez.
To w tej części Miami mieszkał też Gianni Versace, światowej sławy projektant mody. W 1997 roku wydarzyła się tragedia, bo Włoch przed swoim domem zginął od kul zamachowca. Jakiś czas temu willa została kupiona przez sieć hoteli i teraz każdy może spędzić noc w pałacyku słynnego krawca. Każdy? Każdy, kogo na to stać – bo najtańszy apartament to koszt 3 tysięcy złotych za dobę!
Kosmiczne ceny
Ceny w Miami Beach to chyba największy minus miasta. W wielu miejscach są po prostu kosmiczne. Przykłady? Noc w zwykłym hotelu to wydatek ponad tysiąca złotych. Obiad w restauracji kosztuje nawet 300 złotych, a jeśli zechcemy wypić do niego piwo, to trzeba dołożyć 60 złotych! Dodajmy jednak, że porcje w Miami nie są duże. Są gigantyczne! Dorosła osoba nie jest w stanie zjeść przystawki i dania głównego. Mimo że wszystko smakuje wybornie – po prostu się nie da! Na Florydzie popularne są steki, ociekająca tłuszczem pizza czy przeróżne dania kuchni latynoskiej. Wybór w restauracjach jest spory, a można też zdecydować się na fast food (mniej niż 10 dolarów za kanapkę gigant).
Jeśli ktoś zechce, to może oczywiście zaopatrywać się w produkty w sklepach. Ceny w nich nie są już absurdalne i nawet przypominają te znane nam z Europy Zachodniej. Choć trzeba też pamiętać, że robienie zakupów w sklepach w Miami to za każdym razem przygoda. Ceny podane na półkach (o ile w ogóle są) to bowiem kwoty netto. Gdy dostajemy rachunek, dowiadujemy się, że mamy do zapłacenia też różne podatki (podobnie jest zresztą w knajpach). To sprawia, że przy kasie okazuje się, że musimy wydać więcej dolarów, niż sądziliśmy. Można się zdenerwować.
Dodatkowe atrakcje czekają nas w sklepie monopolowym. Tam, zanim dokonamy zakupu, sprzedawca spisze nasze dane z dowodu osobistego, prawa jazdy czy paszportu. Trochę to irytuje, ale nie ma się co złościć – obsługa jest wyczulona na niepożądane zachowanie klientów, a bardzo często w okolicy sklepów z alkoholem stoi policyjny radiowóz. A z policją w Miami nie ma żartów. Jak działa, widać na ulicach dość często. Celem ich interwencji są np. bezdomni. Tych jest na Florydzie sporo i można ich spotkać na każdym rogu. Są dość nachalni, kiedy próbują wyłudzić pieniądze od napotkanych osób. Zdarzają się też przypadki, gdy głośno krzyczą, płaczą, śmieją się czy nawet wygłaszają różne mowy, jakby mieli przed sobą audytorium. Do tych, którzy przesadzają, szybko jednak przyjeżdża policja i bez zbędnych słów zabiera ich na komisariat. Kłopoty
mogą mieć również osoby, które spożywają alkohol w miejscach publicznych czy palą trawkę. Choć tych ostatnich jest tak wielu, że trudno uwierzyć, że czegokolwiek się obawiają. Opcją, która zainteresuje fanów motoryzacji, jest możliwość wypożyczenia samochodów topowych marek. Można więc pojeździć ferrari czy lamborghini, a godzina takiej przyjemności kosztuje nawet dwieście dolarów.
Luksus czy luksusowy skansen?
Jeśli chodzi o samochody, to jeszcze rzadkością są elektryki. Amerykanie jeżdżą ogromnymi pojazdami, które palą „tyle, ile się wleje”. Obywatele USA najwyraźniej nie przejmują się ekologią. Nie ma też, jak choćby w Polsce, zbyt dużo fotowoltaiki, a segregacja śmieci jest dość prosta: często są kubły na produkty przeznaczone do recyklingu i... resztę.
Po pierwszych zachwytach Europejczyk zwróci w końcu uwagę, że miasto jakby zatrzymało się w czasie, gdzieś w latach 90. Wtedy uchodziło za nieosiągalny symbol luksusu, a teraz... Hotele, nawet te z pozoru ekskluzywne, nie wytrzymują porównania z odpowiednikami ze Starego Kontynentu. Płaci się za nie wielkie pieniądze, ale gość w zamian nie otrzymuje nic niesamowitego, co mogłoby uzasadniać taką cenę. Standard jest przeciętny, wielu budynkom przydałby się też lifting. Odłażąca farba, popękane kafle czy brak tak podstawowych przedmiotów jak szczotka do toalety... Nie wygląda to dobrze. Można nawet zaryzykować, że czterogwiazdkowy amerykański hotel w Europie miałby problem z uzyskaniem trzech gwiazdek.
Wręcz szokujące są toalety w restauracjach. Wiele z nich jest w opłakanym stanie, w środku jest po prostu tak obrzydliwie, że lepiej nie podawać szczegółów. To dziwi, bo w części lokali skorzystać z WC mogą tylko goście (trzeba znać odpowiedni kod, aby otworzyć drzwi). Interesujące jest też to, że przy umywalkach są wyraźne napisy, że pracownicy restauracji muszą umyć ręce, zanim wyjdą z łazienki i wrócą do pracy. No cóż...
Wysokich cen w Miami nic nie uzasadnia? No, może warto głęboko sięgnąć do kieszeni, żeby móc skorzystać z plaży. Jest wspaniała! Szeroka, czysta i piaszczysta, amatorzy kąpieli słonecznych na pewno będą zachwyceni. Woda w Atlantyku jest ciepła i nie chce się z niej wychodzić. Bezpieczeństwa pilnują ratownicy – gwiżdżą i machają rękoma, gdy ktoś odpłynie za daleko. A gdy do ludzi zbliżają się... rekiny, wywieszają fioletową flagę. Wtedy lepiej wrócić na brzeg – przypadki ataków na ludzi nie są bowiem bajką dla niegrzecznych dzieci i niestety się zdarzają.
Na plażach rzuca się w oczy... brak tłumów. Czy to weekend, czy dzień powszedni plażowiczów jest niewielu. Zapytani o przyczynę takiego stanu rzeczy Amerykanie twierdzą, że to wszystko przez inflację. Spadek wartości pieniądza, wzrost cen w obiektach turystycznych sprawił, że w tym roku gości jest zauważalnie mniej. Co nie oznacza, że niewielu. Bo zlatują tutaj obywatele z różnych zakątków USA, są też goście z Europy (w tym z Polski), no i z krajów Ameryki Łacińskiej. Tych ostatnich jest w Miami oczywiście najwięcej. Z danych statystycznych wynika, że ponad 60 proc. mieszkańców w domu rodzinnym posługuje się językiem hiszpańskim. Są więc Meksykanie, Argentyńczycy, Ekwadorczycy, Kolumbijczycy.
Kubańczycy w Miami
Jednak najwięcej jest – rzecz jasna – Kubańczyków. Na świecie jest ich ok. 13 milionów, na samej Kubie ponad 11. W Miami zaś mieszka ich około miliona. To głównie uciekinierzy z wyspy – niektórzy w USA już się urodzili, inni przypłynęli niedawno. W Miami odnaleźli nową ojczyznę, ale nie oznacza to, że
zapomnieli o tym, kim są. Co to, to nie! Kubańczycy mieszkają głównie w dzielnicy Little Havana (mała Hawana) i miejsce to wygląda dokładnie tak, jak wskazuje nazwa. Pełno tam barów, sklepów z cygarami czy lokali, w których od rana można potańczyć do gorących rytmów. Mała Hawana żyje własnym życiem dzień i noc, a patrząc na dzieci bawiące się w najlepsze na ulicy, biegające psy czy kolorowe budy oferujące spragnionym nieco rumu, trudno uwierzyć, że kilka kilometrów dalej piętrzą się szklane drapacze chmur. Po angielsku można się dogadać, ale zwykle mówi się tam po hiszpańsku.
Kubańczycy są głośni, roześmiani i chyba nie znają znaczenia słowa „dystans”. Z napotkanymi turystami radośnie się witają, starają rozmawiać, by po chwili prosić już do swojej restauracji „na najlepsze na świecie mojito”. Po dłuższym spacerze turysta może być już trochę zmęczony takim bezpośrednim podejściem, choć na pewno warto skorzystać z którejś oferty i zajrzeć do knajpy. Jest tam znacznie taniej (co nie oznacza, że tanio) niż w pozostałych częściach Miami, a do tego panuje niesłychany, trudny do opisania klimat, który tworzą wszelkie możliwe połączenia kolorów, głośna muzyki (często na żywo!) i zapach cygar.