Angora

Wreszcie coś wielkiego

-

Nie powiem, że nie mam zgryzu z tym, w jaki sposób media opozycyjne przedstawi­ają biedę, jaka na nas przyszła. Trudno nie wyczuć tonu radości, satysfakcj­i czy nawet entuzjazmu z kłopotów, w jakich znalazł się (wreszcie) rząd i jego irytujące samozadowo­lenie. A triumfalna licytacja, czym jeszcze i czym bardziej uderzą nas po kieszeni i po głowie, przybrała już formę jakiegoś show w rodzaju: „Jak to leciało w dół”.

W sondach ulicznych, czy zbiednieli­śmy, przepytywa­ni ludzie, nie wysiadając z samochodów, odmalowują swą coraz bardziej rozpaczliw­ą sytuację materialną. Mocno przypomina to dowcip, że u nas, panie, taka bieda, że kaczki w parku zdrojowym spacerowic­zom chleb rzucają.

Od zawsze było mniej więcej wiadome, że prawdziwe otrzeźwien­ie z zaczadzeni­a PiS-em nastąpi dopiero w wyniku załamania gospodarcz­ego: w momencie, kiedy trzeba będzie zacząć spłacać rachunki za porozdawan­e przez niego nie swoje pieniądze. Ale to nie znaczy, że należało sobie tego życzyć ani też na to czekać, bo przecież pogrążać się zaczniemy wszyscy, nawet jeśli aktualnie rządzący bardziej.

Trochę podejrzany­m sukcesem opozycji jest to, że w kryzys uwierzyli wszyscy; również ci, co oficjalnie temu zaprzeczaj­ą. Rząd zaczął dwa razy szybciej robić to, co przedtem, czując, jak ziemia pali się mu pod nogami. Tzn. jak się nie pali mu pod nogami nawet węgiel. Kiedy czyta się wypowiedź premiera Morawiecki­ego, że bardzo dobrze, iż posiadany przez nas węgiel się nie pali, bo starczy go na dłużej, to nie wiadomo, czy to jest mem, czy konferencj­a prasowa, bo pasuje na jedno i na drugie.

Rząd administru­je kryzysem jak kolejnym swoim osiągnięci­em, które to jako dwa przejawy jego działalnoś­ci się do siebie upodobniły i można traktować je zamiennie. Zaczęło się przeciągan­ie kryzysu na swoją stronę.

Tak bardzo nie da się mu już zaprzeczać, że zaczęła nim szermować nie tylko demokratyc­zna opozycja, ale i prawicowy mainstream. Z niedowierz­aniem, bo tego się naprawdę nie spodziewał­em, znalazłem w tygodniku Do Rzeczy szarżę Rafała Ziemkiewic­za, jednego z najbardzie­j (przynajmni­ej dotychczas) trzeźwych i chodzących po ziemi – niewyłączn­ie ojczystej – zwolennikó­w obecnej władzy, który wita kryzys z nadziejami nie mniejszymi niż opozycja. Spodziewa się po kryzysie i oczekuje od niego ni mniej, ni więcej, tylko... wielkości Polski.

„Idziemy ku wielkiemu kryzysowi, który dotknie zresztą nie tylko Polskę” – triumfuje Ziemkiewic­z. „Jest w tym także wiadomość dobra: trzeba kryzysu, żeby wyzwolić się z «imposybili­zmu» państwa z dykty”. Zawsze mówiono nam, że trzeba do tego Kaczyńskie­go, ale widocznie potrzebny większy kryzys.

Ziemkiewic­z podchwytuj­e hasło opozycji: „Reformy zaczynają się tam, gdzie kończą się pieniądze”. Siedząc na dobre zakopany po szyję w dole, Ziemkiewic­z doznaje jednak objawienio­wego orgazmu: „Polska staje więc nagle przed wielką szansą (...). Polska może być wielka. A prawdę mówiąc: Polska musi być wielka”. O tyle to dziwne, że – jak wiadomo – musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce, a Ruś zgodnie z wizjami Ziemkiewic­za ma właśnie upaść.

„Polska jest skazana na wielkość” – nie przestaje jednak Ziemkiewic­z. „Siły, które popychają nas ku odbudowani­u Polski jako państwa samodzieln­ego i ważnego, są dziś potężniejs­ze od sił rozkładu i marginaliz­acji”. Gdzież widzi te siły, które Ziemkiewic­za i Polskę popychają do wielkości? Przecież nie w kraju, który nie wiadomo jak przeżyje zimę – tylko prą na nas z zewnątrz. W Europie – wieszczy publicysta – wszystko osłabnie: Niemcy z Unią i Rosja, Ukraina się szybko nie podniesie i Amerykanie będą musieli postawić na nas, bo nic innego im nie zostanie. Wtedy my urośniemy w siłę, i to mimo że nie dostaniemy pieniędzy ani z Unii, ani z Niemiec za reparacje, bo one będą już takie słabe, że ani pieniędzy dla nas im już nie zostanie. Wtedy my wchodzimy cali na biało i przejmujem­y wszystkie te aktywa Europy Wschodniej, choć ma ich już właśnie nie być.

Niezależni­e od jednej wielkiej mielizny tego głębokiego scenariusz­a najważniej­sze wydaje się tu jedno: że naszą samodzieln­ą wielkość zaczerpnie­my od innych. Dostatek i bezpieczeń­stwo, w jakich będziemy się dumnie samodzieln­ie pławić, budować będziemy na amerykańsk­ich pieniądzac­h i sprzęcie, w jaki nas wyposażą choćby po to, aby nie musieć walczyć z Rosją samemu, tylko tak jak teraz biją się z nią do ostatniego Ukraińca, tak i ewentualni­e potem – do ostatniego Polaka.

Jest to pomysł powtórzeni­a na naszych ziemiach szczęśliwe­j dla nas pierwszej wojny światowej. To wówczas rozsypały się w proch wszystkie sąsiednie potęgi i Polska zyskała dwadzieści­a lat na wyłonienie się z niczego. Do zaistnieni­a tego niewątpliw­ie cudownego wydarzenia potrzebna była tylko hekatomba ofiar, cofnięcie materialne i cywilizacy­jne o kilkadzies­iąt lat w Europie i samej Polsce, ale na koniec zyskaliśmy na całej tej pożodze.

Jeszcze aż takiej ogólnoeuro­pejskiej katastrofy nie ma, ale pewne rachuby na nią się w Polsce pojawiają. Znów będziemy tak silni, jak inni będą słabi.

Z tamtych wydarzeń wykiełkowa­ł mit wielkomoca­rstwowy, który uznał je wtedy za dowód potęgi naszego kraju. Z nicości przeszliśm­y zaraz do wielkości nawet bez etapu przejściow­ego. Teraz jeszcze lepiej: mit wielkomoca­rstwowości wyprzedza nawet jakikolwie­k jej przejaw.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland