Kto kryje w sobie duszę wilka?
Teatralny horror to także zabawa z publicznością w kotka i myszkę...
W małej średniowiecznej osadzie tylko pozornie jest cicho, spokojnie i błogo. Skrywa ona bowiem mroczną tajemnicę: gdy raz na wiele, wiele lat pojawia się na niebie krwawy księżyc, spełnia się straszna prastara klątwa. Noc w noc giną kolejni mieszkańcy wioski. Kto za tym stoi? Kto jest wilkołakiem?
Widzowie są pełni niepokoju. Czy to właśnie jest ten dzień i czy podjęli dobrą decyzję, przychodząc w ten wieczór do teatru? Ale ci, którzy już weszli do środka, nie mają odwrotu. Dlatego w ich oczach widać blady strach, a od ścian odbijają się pomruki grozy.
Stop. Nie jest aż tak źle. Sceniczne, sielskie życie płynie leniwie. Panowie są gospodarni, a panie zaradne. Ksiądz zaczyna poranek od dzbana pitnego miodu, złodziej kradnie sąsiadom zazwyczaj po jednej rzeczy i „uczciwie” ją sprzedaje, do tego wszyscy mają erotyczne myśli, bo „krew nie woda”, a „majtki nie pokrzywy”. Czasami trzeba wręcz założyć osłonę na przyrodzenie, bo nie wypada tak wprost pokazywać efektów tych rozmyślań. Tylko dwie baby są jakieś takie nie bardzo, bo mają się ku sobie.
Już wcześniej publiczność wybrała dla wszystkich imiona i zawody. Będzie zatem Zbychna karczmarka, Jessica szwaczka, Heniek puszkarz, Czesław złodziejaszek, zdun Teodor, karczmarz Ojgor oraz ksiądz dobrodziej Słabosław. W małej osadzie codziennie wstaje słońce i dzień się zaczyna, nie brakuje drobnych intryg i poważnych zalotów.
Aż nagle... Krwawy księżyc wschodzi i czarcim podstępem oraz szatańskim sposobem – dwie osoby z wioski z ludzi w nieludzi przemienia. Od razu też będzie pierwsza ofiara wilkołaków. W czyich zatem duszach czart się ukrywa, kto w lesie życie sąsiadom zabiera? Czy wilcza natura kryje się w skórze karczmarza Ojgora, czy złodzieja Czesława? A może wilkołakiem jest piękna i subtelna Zbychna?
Na pierwszy ogień poszedł jednak ksiądz Słabosław, bo to jego skazała na kaci topór widownia, a dopiero później uroczą karczmarkę. Cóż, fatalna to była pomyłka, bo oboje byli Bogu ducha winni. Niestety, aktorzy nie pomagali widzom w podjęciu tak poważnej decyzji, bo cały czas kręcili, kluczyli i manipulowali. Tak bardzo sugestywnie, że w ostatnim głosowaniu pozwolono opuścić osadę karczmarzowi Ojgorowi, który był wilkołakiem pełną gębą. I na tejże gębie pojawił się szyderczy uśmiech...
Na premierze teatralnego horroru, która odbyła się – nomen omen – w halloweenowy wieczór, zjawił się Krzysztof Skiba, lider legendarnego zespołu Big Cyc. – Opinie tłumu nie zawsze mogą być słuszne. Tłumem po prostu łatwo manipulować, wytworzyć taką atmosferę, że wskaże winnego, a to będzie osoba niewinna – powiedział.
A później napisał na Facebooku: „... publiczność dała się wykiwać. Aktorzy tak dobrze zmanipulowali widownię, że nikt nie odgadł, któż może być wilkołakiem. Trafienia były błędne, a z wyrokami wiążą się okrutne konsekwencje. To nauka dla widzów, jak łatwo jest dzisiaj oskarżać. Jak pochopnie można wydawać fałszywe wyroki. Szczególnie w dobie internetu i ciągłym osaczeniu społeczeństw przez media. Mądra komedia to nie tylko zabawa, ale też refleksja nad głupotą naszą codzienną...”.
W miniony piątek, na kolejnym spektaklu, było podobnie. Jacek Stefanik – dyrektor artystyczny Teatru Komedii Impro, a na scenie raz drwal, raz karczmarz – może być zadowolony. Publiczność znowu dała się nabrać, ale przecież takie było założenie aktorów. Niewinne dusze pochopnie na śmierć posłano, nie rozpoznając wilczych pazurów.
„Wilkołaki” to najnowszy produkt przygotowany przez łódzkich improwizatorów, a zarazem pierwszy niedziecięcy spektakl Teatru Komedii Impro z dekoracjami, rekwizytami i kostiumami. Scenografię przygotowała Magdalena Stefanik, a o wygląd aktorów zadbała Anna Modrzejewska.
Od niedawna teatr ma swoją stałą siedzibę na Off Piotrkowska przy – jakżeby inaczej – ulicy Piotrkowskiej 138/140 w Łodzi (teatrkomediiimpro.pl, kontakt@ teatrkomediiimpro.pl)