Herosi biznesu Śmiechu boi się tylko arogancka władza
Rozmowa z ZENONEM LASKOWIKIEM, artystą kabaretowym
W tym roku polska kadra jedzie na piłkarski mundial do Kataru.
Krówki Jutrzenki są tam od lat.
Nie tylko w Katarze, lecz na całym Bliskim Wschodzie, bo firma z Dobrego Miasta wie, co lubią i Polacy, i Arabowie. Klucz do sukcesu to wysoki poziom słodyczy oraz... bezpretensjonalność. – Krówka jest prostym nieudziwnionym produktem: mleko, tłuszcz, syrop glukozowy, no i oczywiście cukier, który stanowi 50 proc. krówki – tłumaczy prezes Maciej Tryt.
Następną ważną sprawą jest ilość mleka i jakość tłuszczu. – Niektórzy polscy producenci dają 6 proc. mleka, a to stanowczo za mało, my dajemy 13 – 15 proc. Do większości naszych krówek używamy także masła, które ma w sobie 82 proc. tłuszczu i świetnie przenosi smak.
Dla importerów istotny jest również transport; chcą, żeby produkty nie psuły się w drodze, a krówki nie zmieniały się w bezkształtną masę nawet w temperaturze 50 stopni. Doświadczenie Jutrzenki pokazuje, że Arabowie i Polacy smak mają podobny, jednak my wolimy większe cukierki, oni – mniejsze. – W Polsce na kilogramową paczkę przypada 85 sztuk, plus minus trzy cukierki. Do Jemenu na przykład dostarczamy mniejsze krówki, które ważą 10 gramów, więc kilogram to zawsze 100 cukierków. W tym rejonie świata krówki są bardzo często wydawane zamiast reszty, dlatego tak ważna jest ich łatwo przeliczalna gramatura. Krówka to hit absolutny, Jutrzenka produkuje ich co miesiąc ponad tysiąc ton. Co nie znaczy, że na tym poprzestaje. Z linii produkcyjnych schodzą też inne bestsellery – śliwki w czekoladzie, rodzynki, orzechy w czekoladzie. – Te słodycze każdy sklep chce mieć w swojej ofercie – chwali się prezes. Ze śliwkami jest trochę zachodu. – W Polsce nie znaleźliśmy producenta, który mógłby nam zagwarantować odpowiednią ilość i jakość śliwki. Firma sprowadza je z Chile w postaci suszu. Przetwarzanie go w delicje odbywa się już w polskim zakładzie. – Po przetransportowaniu owoców do Dobrego Miasta kandyzujemy je. Mamy opracowaną procedurę, dzięki której śliwka już w cukierku oddaje część swojej wilgoci, ta miesza się z polewą karmelową, tworząc między owocem a czekoladą przyjemny rodzaj likieru. Smakowicie, ale coraz drożej. W dobie inflacji rosną ceny; krówki i śliwki w czekoladzie nie są, niestety, wyjątkiem. Ich cena jeszcze pójdzie w górę, choć najwyżej o 25 proc., prognozuje Maciej Tryt. – Atutem Jutrzenki jest jednak to, że asortyment mamy tańszy od konkurencji.
Wyborcza.biz
Wybrała i oprac.: E.W. – Kiedyś mówił pan tak do publiczności:
Otwieram okno i widzę, jak idą lata 50.
A teraz co pan widzi? – Widzę, że nic się nie zmieniło: – Stój! Kto idzie? – Dobra zmiana. – Skąd idzie? – Z Żoliborza. – Nie wierzę, Zenonie, nie wierzę. – Dlatego jesteś drugi sort, frajerze! (śmiech). Teraz obowiązują współczesne wersje starych skeczów. Nie trzeba niczego przerabiać, bo ich tematyka jest ciągle aktualna.
– Jak to możliwe?
– Bo zamieniliśmy komunę czerwoną na biało-czerwoną, ale mentalność wschodnia została nienaruszona. Nić się przędzie, jakoś to będzie, jakoś to będzie...
W naszym programie Zbyszek Zamachowski śpiewa taką piosenkę: Najlepiej nam było przed wojną, gdy rodził się mały fiat. I gdy naszą krainą spokojną zachwycił się Trzeci Świat. Z nową odwagą stare się pcha.
– Ciągle nie daje pan o sobie zapomnieć. W połowie października odbył się uroczysty koncert z okazji 50-lecia powstania kabaretu Tey.
– Te obchody wypadały rok temu, ale się przedłużyły przez covid. Nasz program nosi nazwę Kabaret Tey – 50 lat wspomnienia i pomówienia. Prezentujemy nasze najsłynniejsze skecze i piosenki. Występ odbył się w Teatrze Muzycznym w Poznaniu i prowadziłem go wspólnie z Krzysztofem Jaślarem. Wystąpili m.in. Hanna Banaszak, Zbigniew Górny, Rudi Schuberth,
Katarzyna Pakosińska, Magda Pawelec, Grzegorz Tomczak, Michał Antoni Ruksza, Zbigniew Zamachowski i Grupa MoCarta.
Była to taka sentymentalna podróż w naszą przeszłość, ale nie brakowało też akcentów współczesnych. Dajemy publiczności znak, że jeszcze jesteśmy aktywni, że jeszcze śledzimy tę całą naszą sytuację. Słuchacze wypowiadali się pochlebnie i nawet byliśmy zdziwieni, że te rzeczy zyskały po latach taką aktualność. To nie były odgrzewane kotlety.
– A skoro wywołał pan temat grzania, to muszę zapytać, jak ogrzewa pan swój dom?
– No, na gaz, ale nie wszystkie kaloryfery są u mnie włączone. Na dole mam piec – kozę. Trzy drewienka się wrzuci i już jest ciepło. Oszczędzam, bo generalnie nie jest do śmiechu...
– Jarosław Kaczyński spotyka się z wyborcami, odwiedza różne polskie miasta. Śledzi pan te wystąpienia prezesa PiS?
– Polskie miasta, bo jakie ma odwiedzać? Przecież prezes za granicę się nie rusza (śmiech). Oczywiście, że śledzę. Ten objazd po kraju prezesa Polskiej Zjednoczonej Partii Religijnej to od strony kabaretu samograj. Dlatego miałem już taki moment, że chciałem te wszystkie swoje skecze i piosenki włożyć do trumienki, wyciągnąć fanfary i obwieścić światu, że nasza władza to jest superkabaret.
– A lapsusy językowe Jarosława Kaczyńskiego to temat do żartów? Wypada się z nich naśmiewać?
– Oczywiście. Trzeba to komentować, głównie młodzież siedzi w swoich smartfonach i wyłapuje te różne wpadki i gafy. I bardzo dobrze, bo potem biorą się z tego te wszystkie świetne żarty. Nasz program zaczęliśmy słowami: Witamy państwa pod hasłem: Idzie zima, węgla ni ma. No, niestety, a ten, co jest, nie chce się w dodatku palić. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie było. Takie cuda tylko jak rządzi PiS.
– A prof. Norbert Maliszewski z Kancelarii Premiera informuje:
Problem polega na tym, że zaplanowana ilość węgla jest wystarczająca. Ale zanim on dotrze, zanim zostanie rozbudowana sieć dystrybucji, mogą pojawić się problemy.
– Tak, tak. Przejściowe problemy. Skąd my to znamy? My już to kiedyś przerabialiśmy. Cały czas mamy powtórkę z rozrywki. Ten nasz znany skecz S tyłu sklepu z lat 80. wziął się stąd, że była bieda, w sklepach pustki, ludzie nie mieli czego do garnka wrzucić, a w dodatku nie można było o tym głośno mówić.
Na szereg pytań, które napływają do naszego sklepu, nie możemy wam odpowiedzieć. I nie możemy wam odpowiedzieć na pytanie, ile nam przywiozą tego towaru. I nie możemy wam odpowiedzieć, co nam przywiozą. I nie możemy wam powiedzieć, kiedy nam przywiozą. I... I nie możemy powiedzieć, czy w ogóle kiedykolwiek przyjadą...
Wtedy wpadłem na pomysł, żeby przemycić pewne rzeczy. Wtedy się udało, a dziś trzeba to kontynuować, bo są ku temu powody. A wiadomo, że
każda władza boi się śmiechu, zwłaszcza gdy ta władza jest arogancka.
kojarzą
– Ludzie wciąż pana z występami w telewizji?
– No tak, ale z obecną telewizją, tak zwaną publiczną, nie jest mi po drodze. Kiedyś były inne czasy, a teraz się wystrzegam. Gdy ktoś dzwoni, to pytamy, jaka opcja polityczna. Jeżeli ta, której nie lubimy, to dziękuję bardzo za współpracę. Wie pan, my mamy swoją telewizję. Podnosimy klapę sedesową i nadajemy informacje. W tym roku zrobiliśmy współczesną wersję tego numeru i poinformowaliśmy, że prezes zaczął objazd po kraju. Był w Myszkowie, w Częstochowie. Przypomniał, że ta inflacja wysoka i agresja ruska, a to jest wszystko wina Tuska (śmiech).
– Pamiętam pana słowa z jednego z programów kabaretowych:
Jak to jest, że w referendum w sprawie wejścia Polski do Unii Europejskiej jest mowa tylko o wchodzeniu do UE. A czy jest jakieś wyjście? –
dopytywał pan z estrady.
– No, niestety, jest. Anglicy wyszli i teraz żałują, bo po brexicie robi się tam nieciekawie. Dlatego uważam, że te wszystkie zapędy w stronę polexitu są bardzo niebezpieczne. Już czas, żeby zacząć ten bałagan porządkować. Musi nastąpić jakaś zmiana.
– A jak to się stało, że znalazł się pan w grupie ludzi krytykujących obecną władzę?
– Czuję się przede wszystkim Polakiem, Europejczykiem. Jestem orędownikiem wspólnoty europejskiej. Z historii wiemy, że przed drugą wojną byliśmy osamotnieni. Choć nie było żadnej wspólnoty, to żywiliśmy się hasłami typu: Nie oddamy nawet guzika. I co? Zostaliśmy sami. A dzisiaj trudno sobie wyobrazić Polskę bez Unii. Rozwój naszego kraju bez UE jest całkowicie niemożliwy.
– Śledzi pan współczesne kabarety? Który się panu najbardziej podoba?
– Jestem pod wielkim wrażeniem Neo-Nówki, Radka Bieleckiego, Romana Żurka i Michała Gawlińskiego. Radek miał niedawno imieniny. Napisałem mu w życzeniach, że jak na Neo-Nówkę, to nieźle świecą i życzyłem, żeby oświecali ten ciemnogród jeszcze bardziej poprzez te swoje skecze, które są naprawdę rewelacyjne. Neo-Nówka zaimponowała mi niesamowicie. Ten skecz Wigilia dzięki telewizji dotarł do milionów ludzi. Może parę osób przejrzy na oczy. Już się chyba coś w sondażach ruszyło.
– Czym Neo-Nówka porywa tłumy?
– Mówią prawdę o podziałach, które dzieją się w naszych domach. Już niedługo będziemy mieli Wigilię i nie daj Boże, gdy ktoś przy świątecznym stole wejdzie na tematy polityczne. Awantura gotowa. Pojawiają się emocje, które nie zawsze kończą się dobrze. Ale z kabaretem jest tak, że prawda ma tę niezwykłą moc rozweselania. Neo-Nówka trafia w dziesiątkę. Róbcie tak dalej! Oświetlajcie ciemnogród czasów Kaczyńskiego!
– Trochę się pan chyba teraz rozmarzył. Kiedyś Tey był jak ta Neo-Nówka, bo też świeciliście jasno i podtrzymywaliście ludzi na duchu. Taka jest rola kabaretu?
– To na pewno. Dążyć do prawdy i sprawić, żeby ludzie uwierzyli, że jesteśmy w stanie uczynić Polskę piękniejszą i jaśniejszą, niż przewiduje to Ministerstwo Edukacji i Nauki, które te różne „ciemności” rodem ze średniowiecza próbuje wprowadzać do szkół.
– Kiedy było trudniej?
– W latach 80. zwłaszcza, bo w cenzurze nie pracowały półgłówki, tylko ludzie inteligentni. Krzysztof Jaślar dostał zapis. Uznano, że jego teksty są groźne dla ustroju Polski Ludowej. – Niedawno zmarł Jerzy Urban.
– Był inteligentnym człowiekiem, zaczytywaliśmy się tymi jego felietonami w Po Prostu. Nie mam pojęcia, co się potem z nim stało, że stanął po stronie generała Wojciecha Jaruzelskiego i wiernie mu służył przez tyle lat. Trudno to sobie wytłumaczyć. Jego iloraz inteligencji był bardzo wysoki. Szkoda, że tak to swoje życie spointował.
– Masztalarska 8a. Ze sceny Zenon Laskowik, Krzysztof Jaślar, Michał Grudziński i Marian Pogasz pytają publiczność: Czymu ni ma dżymu? Jest 17 września 1971 roku. Poznański kabaret Tey inauguruje swoją działalność.
Jak to się wszystko zaczęło? Kim byliście?
– W naszym pierwszym programie Czymu ni ma dżymu brał udział Marian Pogasz, który specjalizował się w monologach w gwarze poznańskiej. Robił to znakomicie. Był też Michał Grudziński, świetny aktor Teatru Nowego. Cały czas świetną formę utrzymuje Krzysztof Jaślar. Z fenomenalną pamięcią, której mu zawsze zazdroszczę, niezwykle twórczy. Wciąż pisze nowe teksty.
– W Teyu był też Janusz Rewiński. Teraz gdzieś przepadł.
– To jest zagadka numer jeden. Jasiu to bardzo inteligentny człowiek. Przyszedł do kabaretu, ponieważ nie odpowiadał mu repertuar teatru. Występowaliśmy, był świetnym partnerem w dialogach, a co się stało potem? Nie wiem. Tego nie mogę do dziś zrozumieć, tym bardziej że Janek jest ojcem chrzestnym mojej córki. Odszedł z show-biznesu, został gospodarzem. Dzwoniliśmy do niego i zapraszaliśmy na koncert. Nie odpowiedział. – Dojechał za to Rudi Schubert.
– Tak. Zarzekał się, że nie wyjdzie już na scenę, że skończył karierę, ale publiczność wymusiła na nim występ. Zmusiła go oklaskami i po namowach zaśpiewał Ja sobie wybuduję szklarnię.
– W 1977 roku do kabaretu dołączył Bohdan Smoleń.
– Gdy Krzysiu Jaślar dostał zapis i skończyliśmy piąty program, czyli Bajkę o baraku i złotej szpilce, czyli pocałujcie nas w usta z 1976 r., to wtedy pomyślałem sobie, że mimo wszystko muszę to kontynuować. Przypomniałem sobie o Bohdanie Smoleniu. Poznaliśmy się na FAM-ie, gdzie on występował jako lider krakowskiego kabaretu Pod Budą i śpiewał piosenkę o koguciku. Wymyśliłem sobie, że stworzymy z Bogusiem duet. Ja alegoria władzy, a Bohdan – alegoria uciśnionego ludu pracującego miast i wsi. Ja – duży, gruby, ubrany w biały garnitur, a Bohdan był tym biednym Polakiem. Moim zadaniem było go atakować, uciskać, a on miał się bronić, wywołując przy tym śmiech, bo miał puentę, która ludzi śmieszyła. To zafunkcjonowało bardzo dobrze, ale pojawił się taki moment, że Boguś zaczął te wszystkie moje ataki brać do siebie. I zrobiło się nieciekawie. Myślę, że alkohol zaczął tu trochę mieszać. Bohdan nie potrafił zawalczyć z tym demonem. Bohdan w moim odczuciu wszedł w te używki bardzo mocno – i palił, i pił. W końcu stał się bardzo chorym człowiekiem.
– Pan nie pije od 30 lat?
– Tak. Kiedyś przekroczyłem tę cienką granicę i moja silna wola nie potrafiła sobie z tym alkoholem poradzić. Łudziłem się, że potrafię nie pić, ale alkohol za każdym razem brał górę. Choć obiecywałem sobie, że nie wypiję, to siebie zdradzałem i piłem. Nie mogłem się już bez alkoholu obyć. Dotarło do mnie, że jestem alkoholikiem i sam sobie z tym nałogiem nie poradzę. Nie wygram z nim. Poszedłem na terapię. I to był ostatni dzwonek, żeby stanąć w prawdzie. Doszedłem do siebie. Tak, mija już 30 lat.
– Jest pan jeszcze częstowany alkoholem?
– Ludzie wiedzą, że już nie piję i dają mi spokój. Czasami nad morzem ktoś namawia, to wtedy mówię jasno: Nie, dziękuję. Jestem alkoholikiem. Proszę nie prowokować, bo wszystko panu wypiję (śmiech). Nie jest łatwo wyjść z tego. Potrzeba sporo pokory, żeby przyznać się do nałogu.
– Nie każdemu się udaje?
– Bohdan Smoleń nie potrafił. Był taki moment, że spotykaliśmy się w grupie Anonimowych Alkoholików. Ale mu się nie udało.
– W tych ostatnich latach byliście kolegami? Utrzymywaliście kontakt?
– Wspominaliśmy Bogusia kilka dni temu na tej naszej gali w Poznaniu. Przed śmiercią odwiedziłem go w szpitalu. Patrzeliśmy na siebie, przelatywały te wszystkie nasze wspomnienia, nie mógł już mówić – i tak się przykro człowiekowi zrobiło. Taka legenda gasła w oczach. tbaranski@angora.com.pl