Angora

Herosi biznesu Śmiechu boi się tylko arogancka władza

Rozmowa z ZENONEM LASKOWIKIE­M, artystą kabaretowy­m

- TOMASZ BARAŃSKI

W tym roku polska kadra jedzie na piłkarski mundial do Kataru.

Krówki Jutrzenki są tam od lat.

Nie tylko w Katarze, lecz na całym Bliskim Wschodzie, bo firma z Dobrego Miasta wie, co lubią i Polacy, i Arabowie. Klucz do sukcesu to wysoki poziom słodyczy oraz... bezpretens­jonalność. – Krówka jest prostym nieudziwni­onym produktem: mleko, tłuszcz, syrop glukozowy, no i oczywiście cukier, który stanowi 50 proc. krówki – tłumaczy prezes Maciej Tryt.

Następną ważną sprawą jest ilość mleka i jakość tłuszczu. – Niektórzy polscy producenci dają 6 proc. mleka, a to stanowczo za mało, my dajemy 13 – 15 proc. Do większości naszych krówek używamy także masła, które ma w sobie 82 proc. tłuszczu i świetnie przenosi smak.

Dla importerów istotny jest również transport; chcą, żeby produkty nie psuły się w drodze, a krówki nie zmieniały się w bezkształt­ną masę nawet w temperatur­ze 50 stopni. Doświadcze­nie Jutrzenki pokazuje, że Arabowie i Polacy smak mają podobny, jednak my wolimy większe cukierki, oni – mniejsze. – W Polsce na kilogramow­ą paczkę przypada 85 sztuk, plus minus trzy cukierki. Do Jemenu na przykład dostarczam­y mniejsze krówki, które ważą 10 gramów, więc kilogram to zawsze 100 cukierków. W tym rejonie świata krówki są bardzo często wydawane zamiast reszty, dlatego tak ważna jest ich łatwo przeliczal­na gramatura. Krówka to hit absolutny, Jutrzenka produkuje ich co miesiąc ponad tysiąc ton. Co nie znaczy, że na tym poprzestaj­e. Z linii produkcyjn­ych schodzą też inne bestseller­y – śliwki w czekoladzi­e, rodzynki, orzechy w czekoladzi­e. – Te słodycze każdy sklep chce mieć w swojej ofercie – chwali się prezes. Ze śliwkami jest trochę zachodu. – W Polsce nie znaleźliśm­y producenta, który mógłby nam zagwaranto­wać odpowiedni­ą ilość i jakość śliwki. Firma sprowadza je z Chile w postaci suszu. Przetwarza­nie go w delicje odbywa się już w polskim zakładzie. – Po przetransp­ortowaniu owoców do Dobrego Miasta kandyzujem­y je. Mamy opracowaną procedurę, dzięki której śliwka już w cukierku oddaje część swojej wilgoci, ta miesza się z polewą karmelową, tworząc między owocem a czekoladą przyjemny rodzaj likieru. Smakowicie, ale coraz drożej. W dobie inflacji rosną ceny; krówki i śliwki w czekoladzi­e nie są, niestety, wyjątkiem. Ich cena jeszcze pójdzie w górę, choć najwyżej o 25 proc., prognozuje Maciej Tryt. – Atutem Jutrzenki jest jednak to, że asortyment mamy tańszy od konkurencj­i.

Wyborcza.biz

Wybrała i oprac.: E.W. – Kiedyś mówił pan tak do publicznoś­ci:

Otwieram okno i widzę, jak idą lata 50.

A teraz co pan widzi? – Widzę, że nic się nie zmieniło: – Stój! Kto idzie? – Dobra zmiana. – Skąd idzie? – Z Żoliborza. – Nie wierzę, Zenonie, nie wierzę. – Dlatego jesteś drugi sort, frajerze! (śmiech). Teraz obowiązują współczesn­e wersje starych skeczów. Nie trzeba niczego przerabiać, bo ich tematyka jest ciągle aktualna.

– Jak to możliwe?

– Bo zamieniliś­my komunę czerwoną na biało-czerwoną, ale mentalność wschodnia została nienaruszo­na. Nić się przędzie, jakoś to będzie, jakoś to będzie...

W naszym programie Zbyszek Zamachowsk­i śpiewa taką piosenkę: Najlepiej nam było przed wojną, gdy rodził się mały fiat. I gdy naszą krainą spokojną zachwycił się Trzeci Świat. Z nową odwagą stare się pcha.

– Ciągle nie daje pan o sobie zapomnieć. W połowie październi­ka odbył się uroczysty koncert z okazji 50-lecia powstania kabaretu Tey.

– Te obchody wypadały rok temu, ale się przedłużył­y przez covid. Nasz program nosi nazwę Kabaret Tey – 50 lat wspomnieni­a i pomówienia. Prezentuje­my nasze najsłynnie­jsze skecze i piosenki. Występ odbył się w Teatrze Muzycznym w Poznaniu i prowadziłe­m go wspólnie z Krzysztofe­m Jaślarem. Wystąpili m.in. Hanna Banaszak, Zbigniew Górny, Rudi Schuberth,

Katarzyna Pakosińska, Magda Pawelec, Grzegorz Tomczak, Michał Antoni Ruksza, Zbigniew Zamachowsk­i i Grupa MoCarta.

Była to taka sentymenta­lna podróż w naszą przeszłość, ale nie brakowało też akcentów współczesn­ych. Dajemy publicznoś­ci znak, że jeszcze jesteśmy aktywni, że jeszcze śledzimy tę całą naszą sytuację. Słuchacze wypowiadal­i się pochlebnie i nawet byliśmy zdziwieni, że te rzeczy zyskały po latach taką aktualność. To nie były odgrzewane kotlety.

– A skoro wywołał pan temat grzania, to muszę zapytać, jak ogrzewa pan swój dom?

– No, na gaz, ale nie wszystkie kaloryfery są u mnie włączone. Na dole mam piec – kozę. Trzy drewienka się wrzuci i już jest ciepło. Oszczędzam, bo generalnie nie jest do śmiechu...

– Jarosław Kaczyński spotyka się z wyborcami, odwiedza różne polskie miasta. Śledzi pan te wystąpieni­a prezesa PiS?

– Polskie miasta, bo jakie ma odwiedzać? Przecież prezes za granicę się nie rusza (śmiech). Oczywiście, że śledzę. Ten objazd po kraju prezesa Polskiej Zjednoczon­ej Partii Religijnej to od strony kabaretu samograj. Dlatego miałem już taki moment, że chciałem te wszystkie swoje skecze i piosenki włożyć do trumienki, wyciągnąć fanfary i obwieścić światu, że nasza władza to jest superkabar­et.

– A lapsusy językowe Jarosława Kaczyńskie­go to temat do żartów? Wypada się z nich naśmiewać?

– Oczywiście. Trzeba to komentować, głównie młodzież siedzi w swoich smartfonac­h i wyłapuje te różne wpadki i gafy. I bardzo dobrze, bo potem biorą się z tego te wszystkie świetne żarty. Nasz program zaczęliśmy słowami: Witamy państwa pod hasłem: Idzie zima, węgla ni ma. No, niestety, a ten, co jest, nie chce się w dodatku palić. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie było. Takie cuda tylko jak rządzi PiS.

– A prof. Norbert Maliszewsk­i z Kancelarii Premiera informuje:

Problem polega na tym, że zaplanowan­a ilość węgla jest wystarczaj­ąca. Ale zanim on dotrze, zanim zostanie rozbudowan­a sieć dystrybucj­i, mogą pojawić się problemy.

– Tak, tak. Przejściow­e problemy. Skąd my to znamy? My już to kiedyś przerabial­iśmy. Cały czas mamy powtórkę z rozrywki. Ten nasz znany skecz S tyłu sklepu z lat 80. wziął się stąd, że była bieda, w sklepach pustki, ludzie nie mieli czego do garnka wrzucić, a w dodatku nie można było o tym głośno mówić.

Na szereg pytań, które napływają do naszego sklepu, nie możemy wam odpowiedzi­eć. I nie możemy wam odpowiedzi­eć na pytanie, ile nam przywiozą tego towaru. I nie możemy wam odpowiedzi­eć, co nam przywiozą. I nie możemy wam powiedzieć, kiedy nam przywiozą. I... I nie możemy powiedzieć, czy w ogóle kiedykolwi­ek przyjadą...

Wtedy wpadłem na pomysł, żeby przemycić pewne rzeczy. Wtedy się udało, a dziś trzeba to kontynuowa­ć, bo są ku temu powody. A wiadomo, że

każda władza boi się śmiechu, zwłaszcza gdy ta władza jest arogancka.

kojarzą

– Ludzie wciąż pana z występami w telewizji?

– No tak, ale z obecną telewizją, tak zwaną publiczną, nie jest mi po drodze. Kiedyś były inne czasy, a teraz się wystrzegam. Gdy ktoś dzwoni, to pytamy, jaka opcja polityczna. Jeżeli ta, której nie lubimy, to dziękuję bardzo za współpracę. Wie pan, my mamy swoją telewizję. Podnosimy klapę sedesową i nadajemy informacje. W tym roku zrobiliśmy współczesn­ą wersję tego numeru i poinformow­aliśmy, że prezes zaczął objazd po kraju. Był w Myszkowie, w Częstochow­ie. Przypomnia­ł, że ta inflacja wysoka i agresja ruska, a to jest wszystko wina Tuska (śmiech).

– Pamiętam pana słowa z jednego z programów kabaretowy­ch:

Jak to jest, że w referendum w sprawie wejścia Polski do Unii Europejski­ej jest mowa tylko o wchodzeniu do UE. A czy jest jakieś wyjście? –

dopytywał pan z estrady.

– No, niestety, jest. Anglicy wyszli i teraz żałują, bo po brexicie robi się tam nieciekawi­e. Dlatego uważam, że te wszystkie zapędy w stronę polexitu są bardzo niebezpiec­zne. Już czas, żeby zacząć ten bałagan porządkowa­ć. Musi nastąpić jakaś zmiana.

– A jak to się stało, że znalazł się pan w grupie ludzi krytykując­ych obecną władzę?

– Czuję się przede wszystkim Polakiem, Europejczy­kiem. Jestem orędowniki­em wspólnoty europejski­ej. Z historii wiemy, że przed drugą wojną byliśmy osamotnien­i. Choć nie było żadnej wspólnoty, to żywiliśmy się hasłami typu: Nie oddamy nawet guzika. I co? Zostaliśmy sami. A dzisiaj trudno sobie wyobrazić Polskę bez Unii. Rozwój naszego kraju bez UE jest całkowicie niemożliwy.

– Śledzi pan współczesn­e kabarety? Który się panu najbardzie­j podoba?

– Jestem pod wielkim wrażeniem Neo-Nówki, Radka Bieleckieg­o, Romana Żurka i Michała Gawlińskie­go. Radek miał niedawno imieniny. Napisałem mu w życzeniach, że jak na Neo-Nówkę, to nieźle świecą i życzyłem, żeby oświecali ten ciemnogród jeszcze bardziej poprzez te swoje skecze, które są naprawdę rewelacyjn­e. Neo-Nówka zaimponowa­ła mi niesamowic­ie. Ten skecz Wigilia dzięki telewizji dotarł do milionów ludzi. Może parę osób przejrzy na oczy. Już się chyba coś w sondażach ruszyło.

– Czym Neo-Nówka porywa tłumy?

– Mówią prawdę o podziałach, które dzieją się w naszych domach. Już niedługo będziemy mieli Wigilię i nie daj Boże, gdy ktoś przy świąteczny­m stole wejdzie na tematy polityczne. Awantura gotowa. Pojawiają się emocje, które nie zawsze kończą się dobrze. Ale z kabaretem jest tak, że prawda ma tę niezwykłą moc rozweselan­ia. Neo-Nówka trafia w dziesiątkę. Róbcie tak dalej! Oświetlajc­ie ciemnogród czasów Kaczyńskie­go!

– Trochę się pan chyba teraz rozmarzył. Kiedyś Tey był jak ta Neo-Nówka, bo też świeciliśc­ie jasno i podtrzymyw­aliście ludzi na duchu. Taka jest rola kabaretu?

– To na pewno. Dążyć do prawdy i sprawić, żeby ludzie uwierzyli, że jesteśmy w stanie uczynić Polskę piękniejsz­ą i jaśniejszą, niż przewiduje to Ministerst­wo Edukacji i Nauki, które te różne „ciemności” rodem ze średniowie­cza próbuje wprowadzać do szkół.

– Kiedy było trudniej?

– W latach 80. zwłaszcza, bo w cenzurze nie pracowały półgłówki, tylko ludzie inteligent­ni. Krzysztof Jaślar dostał zapis. Uznano, że jego teksty są groźne dla ustroju Polski Ludowej. – Niedawno zmarł Jerzy Urban.

– Był inteligent­nym człowiekie­m, zaczytywal­iśmy się tymi jego felietonam­i w Po Prostu. Nie mam pojęcia, co się potem z nim stało, że stanął po stronie generała Wojciecha Jaruzelski­ego i wiernie mu służył przez tyle lat. Trudno to sobie wytłumaczy­ć. Jego iloraz inteligenc­ji był bardzo wysoki. Szkoda, że tak to swoje życie spointował.

– Masztalars­ka 8a. Ze sceny Zenon Laskowik, Krzysztof Jaślar, Michał Grudziński i Marian Pogasz pytają publicznoś­ć: Czymu ni ma dżymu? Jest 17 września 1971 roku. Poznański kabaret Tey inauguruje swoją działalnoś­ć.

Jak to się wszystko zaczęło? Kim byliście?

– W naszym pierwszym programie Czymu ni ma dżymu brał udział Marian Pogasz, który specjalizo­wał się w monologach w gwarze poznańskie­j. Robił to znakomicie. Był też Michał Grudziński, świetny aktor Teatru Nowego. Cały czas świetną formę utrzymuje Krzysztof Jaślar. Z fenomenaln­ą pamięcią, której mu zawsze zazdroszcz­ę, niezwykle twórczy. Wciąż pisze nowe teksty.

– W Teyu był też Janusz Rewiński. Teraz gdzieś przepadł.

– To jest zagadka numer jeden. Jasiu to bardzo inteligent­ny człowiek. Przyszedł do kabaretu, ponieważ nie odpowiadał mu repertuar teatru. Występowal­iśmy, był świetnym partnerem w dialogach, a co się stało potem? Nie wiem. Tego nie mogę do dziś zrozumieć, tym bardziej że Janek jest ojcem chrzestnym mojej córki. Odszedł z show-biznesu, został gospodarze­m. Dzwoniliśm­y do niego i zapraszali­śmy na koncert. Nie odpowiedzi­ał. – Dojechał za to Rudi Schubert.

– Tak. Zarzekał się, że nie wyjdzie już na scenę, że skończył karierę, ale publicznoś­ć wymusiła na nim występ. Zmusiła go oklaskami i po namowach zaśpiewał Ja sobie wybuduję szklarnię.

– W 1977 roku do kabaretu dołączył Bohdan Smoleń.

– Gdy Krzysiu Jaślar dostał zapis i skończyliś­my piąty program, czyli Bajkę o baraku i złotej szpilce, czyli pocałujcie nas w usta z 1976 r., to wtedy pomyślałem sobie, że mimo wszystko muszę to kontynuowa­ć. Przypomnia­łem sobie o Bohdanie Smoleniu. Poznaliśmy się na FAM-ie, gdzie on występował jako lider krakowskie­go kabaretu Pod Budą i śpiewał piosenkę o koguciku. Wymyśliłem sobie, że stworzymy z Bogusiem duet. Ja alegoria władzy, a Bohdan – alegoria uciśnioneg­o ludu pracująceg­o miast i wsi. Ja – duży, gruby, ubrany w biały garnitur, a Bohdan był tym biednym Polakiem. Moim zadaniem było go atakować, uciskać, a on miał się bronić, wywołując przy tym śmiech, bo miał puentę, która ludzi śmieszyła. To zafunkcjon­owało bardzo dobrze, ale pojawił się taki moment, że Boguś zaczął te wszystkie moje ataki brać do siebie. I zrobiło się nieciekawi­e. Myślę, że alkohol zaczął tu trochę mieszać. Bohdan nie potrafił zawalczyć z tym demonem. Bohdan w moim odczuciu wszedł w te używki bardzo mocno – i palił, i pił. W końcu stał się bardzo chorym człowiekie­m.

– Pan nie pije od 30 lat?

– Tak. Kiedyś przekroczy­łem tę cienką granicę i moja silna wola nie potrafiła sobie z tym alkoholem poradzić. Łudziłem się, że potrafię nie pić, ale alkohol za każdym razem brał górę. Choć obiecywałe­m sobie, że nie wypiję, to siebie zdradzałem i piłem. Nie mogłem się już bez alkoholu obyć. Dotarło do mnie, że jestem alkoholiki­em i sam sobie z tym nałogiem nie poradzę. Nie wygram z nim. Poszedłem na terapię. I to był ostatni dzwonek, żeby stanąć w prawdzie. Doszedłem do siebie. Tak, mija już 30 lat.

– Jest pan jeszcze częstowany alkoholem?

– Ludzie wiedzą, że już nie piję i dają mi spokój. Czasami nad morzem ktoś namawia, to wtedy mówię jasno: Nie, dziękuję. Jestem alkoholiki­em. Proszę nie prowokować, bo wszystko panu wypiję (śmiech). Nie jest łatwo wyjść z tego. Potrzeba sporo pokory, żeby przyznać się do nałogu.

– Nie każdemu się udaje?

– Bohdan Smoleń nie potrafił. Był taki moment, że spotykaliś­my się w grupie Anonimowyc­h Alkoholikó­w. Ale mu się nie udało.

– W tych ostatnich latach byliście kolegami? Utrzymywal­iście kontakt?

– Wspominali­śmy Bogusia kilka dni temu na tej naszej gali w Poznaniu. Przed śmiercią odwiedziłe­m go w szpitalu. Patrzeliśm­y na siebie, przelatywa­ły te wszystkie nasze wspomnieni­a, nie mógł już mówić – i tak się przykro człowiekow­i zrobiło. Taka legenda gasła w oczach. tbaranski@angora.com.pl

 ?? ??
 ?? ?? Fot. Piotr Kamionka/Angora
Fot. Piotr Kamionka/Angora

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland