Ania na Jaguarze
Rozmowa z ANNĄ PŁOSZYŃSKĄ – wicemiss świata na wózku
– Od kiedy porusza się pani na wózku?
– Od siedmiu lat, ale świat zmieniał się dla mnie wcześniej. Miałam sześć lat, kiedy ciężko zachorowała moja mama. Dwa lata później zmarła. Mój organizm nie dawał rady, stres wywoływał częste grypy żołądkowe, trafiałam do szpitala. Ostatecznie pomógł mi psycholog. Musiałam dużo szybciej dojrzeć, zrozumieć trudne sprawy.
– Pomógł i sport?
– Nieco później. Przygodę z karate rozpoczęłam, gdy miałam trzynaście lat. Zakochałam się w tej dyscyplinie. Karate było dla mnie wielką szkołą pokory, kształtowania charakteru, uczyło wytrwałości, determinacji. Dla mnie, dziewczyny z małej miejscowości Ner – Parcel, był to idealny sposób na wyładowanie negatywnych emocji. Bywały ciężkie dni, ale właśnie trening zamieniał je w radosne chwile. Sport był pewną formą terapii, nie przechodziłam okresu buntu nastolatki, wyładowywałam się, trenując karate. Zdobyłam czarny pas, czyli osiągnęłam poziom mistrzowski. Zostałam mistrzynią Polski, a w zawodach Pucharu Europy wywalczyłam złoty i srebrny medal.
– Karierę przerwał wypadek w 2015 roku.
– Byłam na obozie sportowym w Księżych Młynach nad Wartą. Pierwszego sierpnia na zajęciach w charakterze poligonu trzeba było przejść w zwisie po linie. Była zawieszona na wysokości pierwszego piętra. W trakcie tego ćwiczenia spadłam, niestety, na łopatki, łamiąc kręgosłup. Nie straciłam przytomności, myślałam, że to musi być sen, że nic strasznego się nie wydarzyło. Byłam w szoku, przepełniona adrenaliną, nie czułam bólu, tylko nienaturalne wygięcie kręgosłupa. Zdjęto mi buty, zaczęto dotykać palców, niestety, nie czułam ich. W czasie lotu helikopterem do szpitala oglądałam chmury, byłam zdezorientowana. W łódzkim szpitalu okazało się, że doznałam wybuchowego złamania kręgosłupa i wiele odłamków kości powbijało się w rdzeń. Przeszłam operację, a dwa miesiące później w szpitalu w Grodzisku Mazowieckim usunięto mi tkwiący nadal w rdzeniu jeszcze jeden odłamek kości i poprawiono umiejscowienie śrub w kręgosłupie. Usłyszałam, że mam dwadzieścia procent szans na to, że stanę na nogi. Byłam przekonana, że znajdę się w tych „dwudziestu procentach”. Z biegiem czasu okazało się, że to jednak nie jest takie łatwe. Od początku dążyłam do usamodzielnienia się, nie płakałam, właściwie nieustannie się uśmiechałam, być może była to obrona przed trudną sytuacją, w jakiej się znalazłam. Po pierwszej operacji jeden z lekarzy oschle stwierdził, że mam się przyzwyczajać do wózka, że będę w nim siedziała bez bólu, nie czując nóg. Dla mnie młodej, energicznej dziewczyny to nie były miłe słowa. Ciężko pracowałam nad sprawnością. Nadal to czynię, chcę zachować dobre ukrwienie w nogach, nie dopuszczać do zaników mięśniowych. Przygotowuję się do ewentualnego zabiegu w przyszłości, bo kto wie, co przyniesie rozwój medycyny. Obecnie nie mogę ruszać nogami, są bezwładne. Być może nadejdzie jednak taki szczęśliwy dzień, że je poczuję, stanę i samodzielnie będę mogła chodzić. Nie odpuszczam takich myśli, a do tego wyczekiwanego momentu chcę prowadzić normalne życie. Początkowo poruszałam się za pomocą rąk i szorując po ziemi tyłeczkiem.
– Na jakim wózku się pani porusza?
– To aktywny, elegancki, czarny Jaguar GTM Mobile. Lekki, bez kół waży cztery kilogramy, z cienkimi rurkami, dzięki czemu wygląda delikatnie. Zależało mi, by nie rzucał się w oczy, bo nie chcę, by najpierw ludzie widzieli wózek, a dopiero później mnie. Powinno być odwrotnie. Mam wreszcie wózek właściwie dopasowany do moich potrzeb. Jaguar odpowiada mojej aktywności, jest zwinny, szybki, pomaga pokonywać krawężniki, niskie schody. Dzięki niemu normalnie funkcjonuję.
– Czym się pani zajmuje?
– W tym roku ukończyłam studia na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi.
Zostałam magistrem technik dentystycznych. Projektuję już protezy zębowe 3D. Niesamowity jest świat cyfrowej stomatologii i protetyki. Od dziecka lubiłam rysować, rzeźbiłam w mydle. Mam pewne zdolności manualne, bo na egzaminie przed studiami dałam sobie radę z trudnym zadaniem – wymodelowaniem w plastelinie orła i wyrysowaniem rozłożonej kostki Rubika.
– Ciągle się pani uśmiecha.
– Chcę emanować uśmiechem, zarażać radością i energią do życia. Dodatkowo czynię to także zawodowo, bo tworząc protezy, dbam dosłownie o uśmiech innych. Uśmiech pozostał ze mną na stałe. Jestem pogodna, chcę pokazać, że życie nie kończy się nawet po ciężkich wypadkach. Przekonuję, że można normalnie funkcjonować, korzystać z życia. Cieszę się, że mogę inspirować innych, mam mnóstwo wewnętrznej energii, jestem bojowniczką.
– Łatwo żyje się obecnie w Łodzi?
– Jest mnóstwo problemów, choćby na znanej wszystkim Piotrkowskiej. Nie wszędzie można wjechać o własnych siłach, niewiele jest lokali z płaskim, dogodnym dla poruszających się na wózkach wejściem. Osiągnęłam duży poziom samodzielności, nie mam żadnego problemu z ogarnianiem codziennych czynności. Jeśli otoczenie jest dostosowane do moich potrzeb, to nie odczuwam swojej niepełnosprawności.
– Zmieniła pani dyscyplinę sportową.
– Od blisko trzech lat trenuję pływanie. Należę do sekcji pływackiej osób z niepełnosprawnością SSN Start Łódź. Daję sobie radę, choć w zimnej wodzie nogi się spinają, ale przecież mam silne ręce. W tym roku zostałam mistrzynią Polski w swej kategorii.
– Kilka dni temu w Meksyku została pani II wicemiss świata na wózku.
– W chwili kiedy usłyszałam – Polska, bo nie wymieniono nazwiska, byłam przeszczęśliwa. Nie dowierzałam, że zdobyłam tak wielkie wyróżnienie spośród osiemnastu finalistek. Cieszę się, bo od kilku lat pokazuję, że wszystko jest do zdobycia, do wywalczenia, jeśli tylko coś fajnego robimy ze sobą. Piękno też nie ma barier. Serce zabiło mocniej na scenie w Rosarito, gdzie odbywała się gala finałowa, ogarnęło mnie wyjątkowe wzruszenie.
– Zauroczyła pani widzów.
– Miałam dwie kreacje. Czerwona suknia nawiązywała do narodowych barw. Na głowie miałam tradycyjny wianek z motywem krakowskim. Drugim strojem była biała, pokryta cekinami, długa do stóp sukienka galowa. Fryzura prosta – luźno puszczone kręcone włosy. W tańcu zbiorowym musiałam być niezwykle skupiona, nie pomylić się w prezentowaniu układów, nie miałam możliwości przypatrywania się innej kandydatce, ponieważ byłam ustawiona w pierwszym szeregu. To był trudny pokaz, ale przez półtora roku trenowałam taniec towarzyski w sekcji Uniwersytetu Medycznego.
– Trudno tańczy się na wózku?
– Dla mnie nie stanowi to większego problemu, ale mam złamany kręgosłup dość nisko i moja stabilizacja i praca mięśni brzucha pomaga w utrzymaniu pozycji pionowej na wózku. Dla osób z mniej sprawnymi mięśniami taniec to większy kłopot, ale wszystko się uda, jeśli tylko się chce. W tańcu pracuje całe ciało. Patrzący na nas nawet nie zdają sobie sprawy, na jakim poziomie mamy złamany kręgosłup i ile mięśni jest sprawnych. Wielu osobom wydaje się, że jeśli ktoś siedzi na wózku, to ma niesprawne tylko nogi, a przecież w wielu przypadkach dotyczy to i wyższych partii ciała. Muszę kontrolować i ciało, i wózek, by zawsze znaleźć najbardziej bezpieczną pozycję, zwłaszcza kiedy na imprezie tańczę z moim chodzącym partnerem. Trzeba się cieszyć każdą chwilą, każdym dniem. W jednym momencie zauważyłam, jak kruche jest życie i jak wiele można stracić. Od lat kieruję się słowami Walta Disneya – „Jeśli potrafisz o czymś marzyć, to potrafisz i tego dokonać”. Zamieniajmy swoje marzenia w cele i je osiągajmy.