Ugoda słowo nieznane
Zarówno ugoda pozasądowa, jak i sądowa pozwalają zaoszczędzić czas i pieniądze uczestników sporu. Jednak w przypadku zdarzeń medycznych, w tym także tzw. błędów, zdarzają się niezwykle rzadko. Przez 22 lata istnienia „Polskiego pacjenta” spotkaliśmy się tylko z jednym takim przypadkiem.
Pani X, mieszkanka województwa podkarpackiego, miała problemy z zajściem w ciążę. Po przeprowadzeniu badań u kobiety rozpoznano niepłodność wtórną, spowodowaną kilkoma wcześniejszymi operacjami brzusznymi, które doprowadziły do choroby zrostowej. Pacjentka pozostawała pod opieką prywatnego gabinetu ginekologiczno-położniczego, który skierował ją do miejscowego szpitala powiatowego w celu przeprowadzenia zabiegu mającego skontrolować drożność jajowodów.
– Szpital podjął się tego zabiegu, mimo że w podobnych przypadkach o wiele rozsądniej byłoby przeprowadzić go w placówce o wyższym stopniu referencyjności, szpitalu wojewódzkim lub specjalistycznej klinice – mówi dr Ryszard Frankowicz, specjalista ginekolog-położnik. – Pacjentkę zakwalifikowano do operacji laparoskopowej, co było ryzykowną decyzją, gdyż liczne operacje jamy brzusznej, jakie przeszła pani X, stanowiły przeciwwskazanie do przeprowadzenia operacji w tej właśnie technice. Choroba zrostowa powinna nasuwać przypuszczenie, że w obszarze jamy brzusznej lokalizują się liczne zrosty, które w sposób ewidentny mogą utrudnić techniczne przeprowadzenie zabiegu kontroli drożności jajowodów i stać się potencjalną przyczyną uszkodzenia jatrogennego.
Zabieg przeprowadzono 10 czerwca 2022 r. i według protokołu operacyjnego już na wstępie stwierdzono, że prawe przydatki (jajnik i jajowód) pozostają w masywnych zrostach z przednią ścianą brzucha i siecią jelitową. Mimo to operujący kontynuował zabieg, uwalniał zrosty, przeprowadził kontrolę drożności jajowodów, a dopiero gdy usuwał trokar (narzędzie chirurgiczne w kształcie prowadnicy rurowej) z optyką, zauważył, że doszło do przerwania ciągłości ściany jelita grubego przy jednoczesnym przerwaniu surowicówki tego jelita po lewej stronie. Wówczas operujący zdecydował o przeprowadzeniu minilaparotomii (niewielka operacja brzuszna) w obrębie starej blizny (po dawnej operacji brzusznej) i nie wzywając do pomocy lekarza chirurga specjalisty, sam zaopatrzył uszkodzone ściany jelita, po czym powłoki zamknięto warstwowo.
Dwója z anatomii
– W dalszej części dokumentacji medycznej oraz na podstawie wyjaśnień dyrekcji stwierdzono, że doszło do uszkodzenia jelita cienkiego – wyjaśnia dr Frankowicz. – Może to nasuwać przypuszczenie graniczące z pewnością, że operujący ginekolog po prostu nie rozpoznał, że w istocie doszło do uszkodzenia jelita grubego, bowiem o tym przekonują późniejsze losy pacjentki, którą operowano po kilku dniach ponownie, i wówczas (w oddziale chirurgicznym) operujący byli zmuszeni do dokonania usunięcia fragmentu jelita na długości 20 cm, przy czym w usuniętym fragmencie opisano zarówno chirurgicznie zaopatrzony odcinek jelitowy o długości 1,5 cm, jak i w odległości 6 cm od tego zaopatrzenia chirurgicznego widoczny ubytek w ścianie jelita grubego średnicy ok. 2 cm. Operujący ginekolog nie dokonał stosownej kontroli uszkodzonego jelita i jak wspomniano, pomylił jelito cienkie z jelitem grubym, co musi budzić zdziwienie, gdyż jelito cienkie i jelito grube mają pomiędzy sobą znaczne różnice budowy, bo pełnią różne funkcje w układzie pokarmowym. Zastanawiająca w tej sprawie jest też coraz bardziej rozpowszechniona w naszej medycynie tendencja do przeprowadzania tzw. oszczędzających zabiegów operacyjnych. Należy do nich metoda laparoskopowa, a także tzw. minilaparotomia. Tymczasem w przypadkach ustalenia perforacyjnej szkody jelitowej należy bezwzględnie przeprowadzić otwarcie jamy brzusznej, tzn. laparotomię, a nie modyfikować tę zasadę, dokonując wspomnianego – bardziej oszczędzającego – zabiegu, tzn. minilaparotomii, którą wspomniany specjalista ginekolog przeprowadził, pozbawiając się tym samym dobrego wglądu i dostępu w obręb jamy brzusznej.
Poszkodowana pacjentka wezwała dyrekcję szpitala do ugody, domagając się zadośćuczynienia, które z pewnością nie było wygórowane. Dyrektor odmówił i w piśmie skierowanym do poszkodowanej napisał: (...) Wszelkie zabiegi i procedury, które zostały zastosowane w trakcie leczenia tej pacjentki, wykonano z zachowaniem wszelkich procedur medycznych i z należytą starannością. Oczywiście takie tłumaczenie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, gdyż w trakcie zabiegu uszkodzony został przewód pokarmowy, który nie był celem operacji. Powoływanie się dyrekcji na pisemną zgodę na zabieg, jaką wyraziła pacjentka, także jest nietrafne, gdyż wyrażenie zgody na operację nie oznacza zgody na wszystko, lecz jedynie godzenie się na ewentualne przypadkowe uszkodzenie narządu będącego przedmiotem operacji.
Orzecznictwo Sądu Najwyższego od ponad pół wieku w sposób jasny i klarowny stoi na stanowisku, że: (...) Ryzyko operacyjne, jakie bierze na siebie pacjent, wyrażając zgodę na zabieg, obejmuje zwykłe powikłania pooperacyjne, nie zaś komplikacje i szkody wynikłe wskutek pomyłki lekarza. Jeżeli więc lekarz pomyłkowo uszkodził w czasie operacji inny organ, to chociażby pomyłka ta była niezawiniona, nie może ona obciążać pacjenta, chociaż sama operacja była przeprowadzona dla dobra chorego i za jego zgodą – orzeczenie Sądu Najwyższego z 19.10.1971 r. Do zawarcia ugody nie jest też potrzebna zgoda towarzystwa ubezpieczeniowego, w którym szpital wykupił polisę OC.
– Przez przeszło 30 lat badania i opiniowania zdarzeń medycznych zapoznałem się z dokumentacją blisko 20 tysięcy przypadków – zapewnia dr Frankowicz. – W zdecydowanej większości były to zdarzenia, do których doszło z winy pracowników placówek medycznych. Ile z nich zakończyło się ugodą czy to pozasądową, czy sądową? Można by je policzyć na palcach dwóch rąk, a więc średnio jeden przypadek na 1,5 – 2 tysiące zdarzeń. Rubryka „Polski pacjent” zbliża się już do osiemsetnego odcinka, a o ile pamiętam, tylko w jednym z opisywanych przez nas zdarzeń doszło do ugody. Dlaczego tak się dzieje? Z jednej strony to wina naszego systemu prawnego, który nie sprzyja takim rozwiązaniom. Z drugiej to asekuracja, a czasem cynizm dyrektorów, prezesów szpitali, przychodni. Jeżeli dyrektor od razu uzna winę swojego szpitala, wówczas może się narazić organowi założycielskiemu: prezydentowi miasta, marszałkowi województwa, gdyż nawet jeżeli polisa w 100 procentach pokryje wysokość zasądzonego odszkodowania i zadośćuczynienia, to obowiązkowa składka OC zostanie podwyższona, a to są duże kwoty. Dlatego dyrektor woli, gdy sprawa trafia do sądu. W razie przegranej musi co prawda pokryć koszty procesu, ale nie płaci z własnej kieszeni, tylko z polisy wypłacanej przez towarzystwo ubezpieczeniowe. Sprawy dotyczące błędów czy szerzej zdarzeń medycznych trwają latami. Często zdarza się, że pacjent domagający się sprawiedliwości, gdy zapada prawomocny wyrok, już nie żyje. Jedna z opisywanych w tej rubryce spraw niedługo będzie obchodzić „jubileusz” 20-lecia. Najczęściej jest tak, że nim zapadnie rozstrzygnięcie, dyrektor takiej placówki od dawna w niej nie pracuje albo jest na emeryturze. Taki mamy system. Fasadowe instytucje w rodzaju Rzecznika Praw Pacjenta czy wojewódzkich komisji ds. orzekania o zdarzeniach medycznych niczego nie zmieniły. A że cierpi na tym pacjent, to chyba nikomu nie przeszkadza.
KRZYSZTOF RÓŻYCKI
Współpraca: dr Ryszard Frankowicz. Telefon kontaktowy: 602 133 124 (w godz. 10 – 12).