Eksmisja po licytacji
Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej
Pani Joanna z dorosłą córką czekały na eksmisję. Dwa lata temu ich mieszkanie kupione w kredycie frankowym poszło pod młotek. Ktoś kupił je za 370 tys. zł. Wycena była sprzed pięciu lat. W tym czasie ceny wzrosły co najmniej dwukrotnie. Dziś, gdy wchodzi komornik, jest warte ponad milion. Trzy pokoje w Warszawie, 70 metrów kwadratowych. Dłużniczka prosiła sąd o przełożenie licytacji i dokonanie aktualnej wyceny mieszkania. Bez skutku. Licytował tylko jeden człowiek. Młody, pewny siebie; podczas eksmisji był nieubłagany. Pozostali licytanci wycofali się, gdy zobaczyli zapłakane matkę i córkę. Nie chcieli kupować z lokatorkami.
Podstawą licytacji było przysądzenie własności, wynik licytacji. Żaden sąd nie musi wtedy badać, czy eksmitowanym kobietom należy się choćby lokal socjalny. Miasto wskazało im pomieszczenie tymczasowe na 6 miesięcy – 14-metrową klitkę, gdzie miały się pomieścić matka, 20-letnia córka i cztery koty. Pani Joanna była wściekła. Nie mogła się pogodzić z faktem, że dorobek jej życia przejął młody cwaniak za bezcen. Kupił najprawdopodobniej na handel. Bez wysiłku zarobił jakieś 600 tys. zł.
Próbowałem przekonać komorniczkę, żeby się wstrzymała, jako że w pomieszczeniu tymczasowym nie ma jeszcze licznika, a bez prądu nie można się tam nawet ogrzać. Przepisy mówią, że jak nie ma prądu, to eksmisję powinno się wstrzymać. Ale właściciel nalegał, a za kilka dni miał się rozpocząć okres ochronny. Więc mimo wahań komorniczka przystąpiła do czynności. Córka łkała. A pani Joanna mówiła, że nie chce trafić pod szemrany adres, gdzie mieszka sama patologia. Przestrzegłem ją, żeby tak nie mówiła, bo kiedy tam trafi, i ją będą tak nazywać.
Próbując ją przygotować na to, co nieuchronne, przekonywałem eksmitowaną, że to nie koniec świata i że być może już po pół roku miasto udzieli obu kobietom pomocy mieszkaniowej. Że trzeba iść dalej i nie oglądać się za siebie, bo życie się nie kończy z powodu tej licytacji. Nie chciała wierzyć.
A jednak uwierzyła. Kiedy było już po wszystkim, zadzwoniła do mnie, by powiedzieć, że miałem rację. Teraz, kiedy jest już po wszystkim, obie odetchnęły z ulgą. I nawet koty zaczęły znowu mruczeć i się przytulać, wyczuwając poprawę nastroju swych pań. A ludzie w tej kamienicy są przemili i pomagali im wnosić rzeczy.
Teraz czeka nas dużo roboty. Skarżenie Skarbu Państwa o odszkodowanie za „ustawioną” licytację i zabiegi o lokal komunalny dla matki i córki.