Angora

Uciekinier z Cejlonu

- LESZEK SZYMOWSKI

Pięć lat więzienia – taka kara grozi Władysławo­wi M. – Polakowi, który pod koniec lipca trafił do aresztu w miejscowoś­ci Arcottuthu­rai w południowy­ch Indiach. Lokalna prokuratur­a zarzuca mu nielegalne przekrocze­nie granicy i nielegalny pobyt na terytorium Tamilnadu (stan w południowe­j części kraju) oraz próbę ucieczki przed funkcjonar­iuszami policji. M. pozostanie za kratkami przynajmni­ej do czasu rozpoczęci­a procesu. Nie wiadomo jednak jak długo, bo lista zarzutów przeciwko niemu może się powiększyć.

Tajemniczy telefon

W niedzielę 24 lipca, wczesnym wieczorem, oficer dyżurny policji w miasteczku Kodiyakara­i na samym południu Indii odebrał telefon. Pracownik hotelu położonego na plaży nad Zatoką Bengalską (część Oceanu Indyjskieg­o) przekazał zaskakując­ą wiadomość: kilkadzies­iąt minut temu z oddali zbliżyła się do brzegu od strony południowo-wschodniej łódź, w której siedział mężczyzna jaśniejsze­j karnacji. Chwilę później przybił on do piaszczyst­ego wybrzeża i zaczął wynosić z łodzi tajemnicze przedmioty.

Oficer dyżurny natychmias­t wysłał na miejsce patrol policji. Gdy tajemniczy mężczyzna zobaczył stróżów prawa, zaczął uciekać. Dobiegł do kęp leśnych i zniknął w gęstwinie drzew. Szukano go przez kilka godzin. Wykorzysta­no drony i psa tropiącego. Policjanci chodzili nawet od domu do domu, od hotelu do hotelu i wypytywali o podejrzane­go człowieka. W końcu udało się go zatrzymać przy bankomacie położonym na obrzeżach miasteczka. Próbował wypłacić dużą sumę pieniędzy, aby zapłacić za bilet do miasta Chennai. Stamtąd, prawdopodo­bnie drogą lądową, chciał wyjechać z Indii, aby dostać się z powrotem do Polski.

Zmęczony podróżą i kilkugodzi­nną ucieczką, obładowany tobołkami, M. został najpierw przyprowad­zony z powrotem na miejsce, w którym przybił do brzegu.

Okazało się, że przypłynął nie na łodzi, tylko dmuchanym pontonem, a przywiózł ze sobą rzeczy codzienneg­o użytku, m.in. odzież i kosmetyki. Przy mężczyźnie znaleziono polski paszport wydany na nazwisko Władysława M. I tu pojawił się pierwszy problem: nie było tam wizy umożliwiaj­ącej wjazd do Indii. Policjanci doszli do wniosku, że mężczyzna mógł popełnić przestępst­wo nielegalne­go przekrocze­nia granicy państwowej. Zakuli go więc w kajdanki i zabrali do prokuratur­y w miejscowoś­ci Arcottuthu­rai. Tam oficjalnie potwierdzo­no, że człowiekow­i legitymują­cemu się tym paszportem nie wydano wizy. – Jego nazwisko figurowało w systemie jako osoby, przeciwko której toczy się postępowan­ie karne w Demokratyc­zno-Socjalisty­cznej Republice Sri Lanki – napisał nam Sadhir Mahaprabru – rzecznik Dyrektoria­tu Prokuratur­y stanu Tamilnad. – Zastosowan­o więc względem niego areszt tymczasowy, który potrwa co najmniej do dnia rozpoczęci­a procesu sądowego. Rzecznik mówi, że po zakończeni­u procedury w Indiach sąd zdecyduje, czy M. zostanie deportowan­y do Sri Lanki, by mógł do końca rozliczyć się z tamtejszym wymiarem sprawiedli­wości.

Nietypowy rejs

Przesłuchi­wany przez prokurator­a Władysław M. opowiedzia­ł, jak to się stało, że znalazł się w południowy­ch Indiach. Wczesnym rankiem tego dnia dmuchanym pontonem wyposażony­m w silnik spalinowy i wiosła wypłynął z miejscowoś­ci Point Pedro – najbardzie­j na północ wysunięteg­o cypla w Sri Lance. Płynął w kierunku wybrzeży Indii oddalonych o ponad 55 kilometrów i widocznych gołym okiem. Aby nie pobłądzić, pomagał sobie kompasem. Miał szczęście, bo tafla wody na oceanie była spokojna i fale nie wywróciły jego łodzi. M. chciał przed nocą dotrzeć do wybrzeży Indii i to mu się udało. Nie powiódł się tylko ten punkt jego planu, który zakładał, że niepostrze­żenie dostanie się do miasta i zniknie w tłumie. Niestety, jego ponton zauważył pracownik hotelu i zawiadomił policję.

Prokurator natychmias­t postawił pytanie, dlaczego M. zdecydował się wjechać bez wizy i z jakiego powodu narażał życie podczas samotnej przeprawy pontonem, zamiast skorzystać z bezpieczne­go i niedrogieg­o promu. Codziennie przecież między wybrzeżami Indii i Sri Lanki kursują promy handlowe i turystyczn­e. Sprawdzeni­e w systemie informatyc­znym dało odpowiedź na to pytanie – oto przeciwko Władysławo­wi M. toczył się proces przed sądem w Sri Lance. Polak był tam oskarżony o przestępst­wo kryminalne. Na polecenie sądu lankijska służba graniczna wydała M. wizę umożliwiaj­ącą legalny pobyt na terenie kraju, sąd jednak zakazał mu opuszczani­a terytorium tego państwa. Adnotacja taka znalazła się w jego paszporcie i w systemie komputerow­ym. Gdyby M. spróbował wyjechać, zostałby zatrzymany i trafił do aresztu. W tej sytuacji jedynym sposobem na to, aby bezpieczni­e opuścić Sri Lankę, stał się nielegalny wyjazd. Rzecz w tym, że jedynym sposobem było opuszczeni­e wyspy drogą morską i wydostanie się z niej pontonem. Najbliższy­m celem były położone na północy Indie. Z Point Pedro do wybrzeży Indii jest ponad 55 kilometrów i właśnie ten odcinek Władysław M. próbował pokonać swoim pontonem. Odbicie od brzegów Sri Lanki nie było większym problemem. W kraju ogarniętym chaosem nikt nie zwrócił uwagi na człowieka, który samotnie wypływa w morze. Większym wyczynem było oszukanie profesjona­lnie wyposażone­j straży przybrzeżn­ej Indii. Zapewne cały plan ucieczki powiódłby się, gdyby nie to, że podejrzane­go żeglarza wypatrzył pracownik hotelu i zawiadomił policję.

Uciekinier czy szpieg

To jednak nie koniec problemów Władysława M. Kilka tygodni przed tym, jak wybrał się w niefortunn­y rejs, w Sri Lance wybuchł kryzys. Polityka lokalnego rządu doprowadzi­ła do braku towarów, w tym żywności, lekarstw i paliwa. W efekcie z tego turystyczn­ego raju zaczęły uciekać tysiące ludzi. Ci, którzy mieli takie możliwości, wyjeżdżali do Tajlandii, Malezji i Indonezji. Tysiące zwykłych Lankijczyk­ów próbowały wykorzysta­ć promy, aby przedostać się do pobliskich Indii. Oczywiście władze kraju maharadżów nie były przychylne temu pomysłowi i starały się ograniczyć przyjmowan­ie uchodźców.

W czerwcu służby specjalne Indii wydały ostrzeżeni­e mówiące o tym, że w gronie uchodźców ze Sri Lanki identyfiku­ją chińskich szpiegów (stosunki polityczne między Chinami i Indiami są kiepskie). Służby ustaliły, że chińscy szpiedzy próbują nielegalni­e wjechać do Indii, wykorzystu­jąc kryzys migracyjny, aby na terenie Indii prowadzić działalnoś­ć dywersyjną i szpiegowsk­ą. Wdrożono więc specjalne procedury: straż morska, służby graniczne i organizacj­e rybackie zobowiązan­o, aby natychmias­t informować o wszelkich osobach, które zachowują się podejrzani­e. Takie samo polecenie otrzymali właściciel­e i zarządcy hoteli położonych w stanie Tamilnadu – najbliższy­m Sri Lanki. I właśnie te procedury sprawiły, że Władysława M. szukano z takim zapałem.

W takich okolicznoś­ciach w śledztwie pojawił się nowy wątek: indyjskie służby sprawdzają, czy rzeczywiśc­ie M. sam wypłynął ze Sri Lanki w desperacki­ej próbie wydostania się na wolność i powrotu do Polski, czy zrobił to może we współpracy z Chińczykam­i. Hipoteza śledcza zakłada, że M. mógł działać na polecenie wywiadu chińskiego – w zamian za pomoc w ucieczce podjąć się realizacji zadań wywiadowcz­ych na terenie Indii.

Jak ustaliłem, na razie w śledztwie nie zdobyto żadnego dowodu przemawiaj­ącego za tą wersją zdarzeń. Nie ma niczego, co wskazywało­by na kontakty Polaka z Chińczykam­i. Nie ma też dowodu na to, że jego cel przybycia do Indii był inny niż ten, który wskazał w swoich zeznaniach (powrót do Polski). Sytuacja zmusiła jednak śledczych do tego, by poszukać odpowiedzi na inne trudne pytanie: jak to się stało, że pomysłowy Polak potrafił oszukać systemy bezpieczeń­stwa indyjskiej straży morskiej i marynarki wojennej i nie niepokojon­y przez nikogo wpłynąć na wody terytorial­ne Indii i dobić do brzegu? Szczególne w okresie napięcia związanego z kryzysem uchodźczym. 40-letni Polak ma teraz dużo czasu na przygotowa­nie linii obrony. – Będzie przebywał w Centralnym Więzieniu Puzhal – mówi rzecznik indyjskich śledczych Sadhir Mahaprabru.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland