Estradowy zabójca
„Młodzież, która nas ogląda, zapewne wie, że jest teraz przebojowa płyta «Whole Lotta Shakin’ Goin’ On» – mówił w 1957 roku w telewizyjnej audycji Steve Allen. – To jedna z takich piosenek, w której są rytm i feeling, ale trudno ją rozszyfrować, bo jest grana za szybko. Oto jej wykonawca, skaczący i trzęsący się Jerry Lee Lewis!”.
O ile Elvis Presley szokował publiczność ruchami bioder, które młodzież uwielbiała, a starsi uznawali za ordynarne, o tyle Lewis zachwycał karkołomnymi akrobacjami podczas gry na fortepianie. Cud, że pod jego dłońmi i butami nie wypadały klawisze, a instrument się nie rozlatywał. To, że udawało się na scenie uniknąć katastrofy, potwierdza klasę, którą muzyk reprezentował. Jego ekwilibrystyka świadczyła o perfekcyjnym opanowaniu instrumentu. Jeśli dodać do tego wybitne zdolności wokalne, to mamy w efekcie wzór perfekcyjnego estradowca. Dokładnie mieliśmy, bo artysta zmarł 28 października w wieku 87 lat.
„Potrafił rozedrzeć publiczność na strzępy” – powiedział o nim Hank Williams Junior w laudacji, którą wygłosił, kiedy w 1986 roku artystę przyjmowano do Rockandrollowej Izby Sławy.
Lewis uchodził za jednego z prekursorów stylów rockabilly i rock and roll. Miał też wkład w rozwój muzyki country, z którą był przez wiele lat związany. Nagrał kilkaset utworów. Wydał je na 41 albumach studyjnych. Tylko pod niektórymi piosenkami podpisany jest jako twórca. Wykonywał głównie kompozycje innych autorów, takich jak Chuck Berry, Hank Williams czy twórczy duet Leiber – Stoller. Wystarczyło, że raz usłyszał piosenkę i od razu mógł ją zagrać. Obce numery tak interpretował, że brzmiały inaczej niż w oryginale, przez co sprawiały wrażenie jego własnych.
Za żywiołowe podejście do muzyki mówiono na niego „Killer”, czyli zabójca – chociaż portal Vulture twierdzi, że to po tym, jak w szkole usiłował udusić kolegę. W świetle reflektorów dawał show odbiegający od tych, które były regułą w początkach jego kariery. Dopiero za przykładem Lewisa artyści zaczęli tańczyć przy mikrofonie, wyczyniać ekwilibrystyczne sztuczki z instrumentami, skakać po estradowym sprzęcie i podkręcać nastrój materiałami pirotechnicznymi.
Lewis nie nosił dziwacznych kostiumów – zwykle był na scenie elegancko ubrany, nierzadko w koszulę z żabotem – ale przy mikrofonie tak szalał, jakby miał sobie albo komuś zrobić krzywdę. Po paru minutach występu wykopywał spod siebie fortepianowe siedzisko i resztę piosenek wykonywał przy fortepianie na stojąco. Do tego grał na instrumencie nie tylko palcami, ale również piętą. Wszystko w rytm takich szlagierów, jak wspomniany „Whole Lotta Shakin’ Goin’ On” czy „Breathless” i „High School Confidential” (obydwa słychać w filmie „Do utraty tchu” z Richardem Gere’em i Valerie Kaprisky), a także „Great Balls of Fire”. Ta ostatnia piosenka, którą Lewis spopularyzował w 1957 roku, stała się jego znakiem rozpoznawczym. W 1956 roku miała miejsce sesja nagraniowa w studiu Sun Records w Memphis, w której razem z Lewisem uczestniczyli Elvis Presley, Johnny Cash i Carl Perkins. Znaleźć się w tak doborowym muzycznym towarzystwie mógł tylko topowy artysta, a takim już wtedy Lewis był.
„Czy jesteście gotowi? Czy potraficie? Czy chcecie szaleć rockandrollowo całą noc?” – pytał „Killer”, kiedy cały na biało, w eleganckim garniturze, pod muszką i w olbrzymich żółtych okularach siadał do pianina, aby zacząć jeden ze swoich występów. Przykładem muzycznej energii, którą artysta potrafił wygenerować na scenie, jest koncertowy krążek „Live at the Star Club, Hamburg” dokumentujący jego występ z 1964 roku.
Lewis rozpoczął przygodę z muzyką w kościołach, gdzie wykonywał piosenki gospel. Krótko uczył się w teksańskiej klerykalnej szkole Southwest Bible Institute, z której wyrzucono go po tym, jak zagrał tam utwór w stylu boogie-woogie. W repertuarze niekościelnym zadebiutował na dobre, kiedy miał 14 lat. Wystąpił w zespole country towarzyszącym sprzedaży samochodów. Później grał w klubach, a w 1952 roku, kiedy skończył 19 lat, zarejestrował 2 utwory w nowoorleańskim studiu J&M – autorską instrumentalną kompozycję „Jerry’s Boogie” oraz przeróbkę piosenki „Don’t Stay Away (Till Love Grows Cold)” z repertuaru artysty country Lefty’ego Frizzella. Jednak dopiero mała płyta z nagraniem „Crazy Arms” z 1956 roku uważana jest za jego oficjalny pierwszy singiel.
Od tamtej pory przez ponad 60 lat nieprzerwanie nagrywał i koncertował. Ostatni jego longplay, zatytułowany „Rock & Roll Time” ukazał się w 2014 roku. Zagrali z nim legendarni rockmani, w tym Keith Richards (gitarzysta The Rolling Stones), Robbie Robertson (były członek zespołu The Band), a także Neil Young i Nils Lofgren (z formacji E Street Band towarzyszącej Bruce’owi Springsteenowi). Wśród autorów kompozycji, które Lewis na tym albumie interpretuje, też nie brakuje gwiazd. Napisali je m.in. Chuck Berry, Johnny Cash i Bob Dylan.
Od czasu, kiedy stanął w blasku reflektorów, był 7 razy żonaty i dochował się sześciorga dzieci, z których dwoje wcześnie zmarło. Jeden z jego synów utonął w domowym basenie, kiedy miał 3 lata, a drugi zginął w wieku 19 lat w wypadku samochodowym. Wprawdzie muzyk starał się utrzymać sprawy prywatne w sekrecie, ale w 1958 roku wyszło na jaw, że rok wcześniej poślubił Myrę Gale Brown. Sprawa zyskała rozgłos, bo oblubienica piosenkarza w chwili ślubu miała mieć zaledwie 13 lat – chociaż Lewis upierał się, że skończyła 15 – a ponadto podejrzewano, że była jego daleką kuzynką. Portal Vulture wspomina wywołane przez niego skandale i trudny charakter. Artysta nierzadko wszczynał sprzeczki, zarówno w małżeństwach, jak i poza nimi, niekiedy przeradzające się w rękoczyny. Lewis, mimo różnych – nie zawsze pozytywnych – wydarzeń w życiu prywatnym, na scenie był zawsze w formie i szczodrze obdarzał melomanów swoim muzycznym talentem. W 2005 roku akademia Grammy uhonorowała go nagrodą za całokształt twórczości.
Po śmierci Little Richarda w 2020 roku Lewis był jedynym żyjącym prekursorem epoki rock and rolla. Teraz również i jego zabrakło.