SZUKAMY CIĄGU DALSZEGO Cały czas w coś zaangażowana
Występuje sama i z zespołem Partita. Anna Pietrzak nie tylko śpiewa – zajmuje się też terapią uzależnień
Z wykształcenia jest tłumaczem, ale od dziecka chciała być piosenkarką i jej marzenie się spełniło. Przez lata zmagała się z problemem alkoholowym. Gdy nauczyła się, jak sobie z nim radzić, rozpoczęła działalność prospołeczną w dziedzinie profilaktyki i leczenia uzależnień. Pomaga zarówno dorosłym, jak i dzieciom oraz młodzieży. Promuje zdrowe życie.
Ma dość trudny moment w życiu, bo właśnie się przeprowadza. – Mieszkam trochę w Łodzi, a trochę za Warszawą. Nad Bugiem koło Radzymina. Ostatnie lata spędziłam w Łodzi. Przeprowadziła się tu, bo się zakochała. – I miałam tu pracę, na której bardzo mi zależało. Wtedy rzadko śpiewałam, to były sporadyczne występy. Nie zeszliśmy się wówczas jeszcze na stałe z Partitą.
Niestety, sześć lat temu została wdową. – Po śmierci męża mieszkałam jeszcze w Łodzi siłą rozpędu. Wciąż związana też byłam i właściwie dalej jestem z pracą, zwłaszcza z Krzysztofem Cwynarem i jego Stowarzyszeniem Studio Integracji. Cały czas śpiewa, choć myślała, że już nie będzie. – Przeforsowałam się, zdarłam struny głosowe. Musiałam śpiewać, bo zobowiązywał mnie do tego kontrakt.
Przez jakiś czas pauzowała i sądziła, że struny głosowe już nie wrócą do odpowiedniej formy. – Trwało to około dwóch lat, ale potem uznałam, że jednak wrócę. Poszłam na ćwiczenia do pani prof. Alicji Barskiej i z czasem wróciłam na scenę.
Mówi, że miała potrzebę śpiewania solo. – Jestem bardzo zaprzyjaźniona z Alicją Majewską. Na początku lat 90. nagrywałyśmy wspólnie chórki. Włodzimierz Korcz nazwał naszą grupę „okrasą wokalną”. Wtedy uwierzyła, że znowu może śpiewać i zaczęły się koncerty oraz programy telewizyjne z zespołem Partita, ale też występy indywidualne.
Przygotowała program estradowy „Piosenki o życiu, miłości i szczęściu”. – Bardzo to lubiłam. Jeździłam po Polsce. Występy połączyłam z drugim moim zawodem, czyli terapią uzależnień, a może bardziej – profilaktyką. Często odbiorcami moich programów były stowarzyszenia trzeźwościowe pomagające ludziom zagubionym i ich rodzinom. To trwa do dzisiaj.
Pochodzi z Inowrocławia. Uczyła się w szkole muzycznej w klasie fortepianu. Potem doszedł śpiew solowy. – W domu muzyka była rodzinną tradycją. Tata grał na mandolinie, a dziadek pięknie śpiewał barytonem. Zresztą od dziecka miałam potrzebę prezentowania się. Zwoływałam rodzinę, usadzałam jak publiczność i występowałam.
Już wtedy marzyła, żeby zostać piosenkarką. – Pociągało mnie to. Scena, a nade wszystko śpiewanie. Trzeba było jednak się uczyć, zdobyć zawód. Rodzice cieszyli się z jej pasji. – Sekundowali mi, zwłaszcza mama. Ale wiedzieli też, że trzeba mieć jakąś konkretną profesję. Dlatego zdecydowała się wyjechać na studia do Warszawy i rozpoczęła naukę na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Warszawskiego, w Wyższym Studium Języków Obcych.
Pociągały ją filologia rosyjska i angielska. – Chciałam być tłumaczem. Wówczas były to bardzo nowoczesne studia, sporo technologii, pracownie z kabinami wyposażonymi w magnetofony do doskonalenia wymowy i intonacji itp.
Było to już po Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze i Ogólnopolskim Festiwalu Amatorów – Wykonawców Piosenki Polskiej w Rybniku. Dwa lata później zajęła pierwsze miejsce w plebiscycie telewidzów w programie „Proszę dzwonić”, gdzie była podopieczną Sławy Przybylskiej. W następnym roku wystąpiła w Koncercie Premier podczas Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. – W jednym ze stołecznych klubów poznałam Alicję Majewską. Zaprzyjaźniłyśmy się do tego stopnia, że zamieszkałyśmy razem. Ala też wtedy studiowała na UW, tyle że pedagogikę.
Owocem tej przyjaźni były też wspólne występy. – Coraz częściej razem śpiewałyśmy. Pojechałyśmy m.in. na tournée po Związku Radzieckim i do Bułgarii. Występowałyśmy i solo, i w duecie. Mój tata nazywał nas Amorki, bo na jednym ze zdjęć miałyśmy atłasowe, lekko przylegające sukienki z koroneczką. Obie mamy te zdjęcia do dzisiaj.
Łączyły studia z występami. – Na pierwszym roku miałam jeszcze wysoką średnią, a potem było już tylko gorzej (śmiech). Miałyśmy coraz więcej występów.
Studia udało się jednak skończyć. – Ale już bez magisterki. Były to bowiem studia czysto zawodowe, nie było sensu bronić pracy magisterskiej. Została dyplomowanym tłumaczem języka rosyjskiego i angielskiego, ale najważniejsze było śpiewanie. – Już w czasie studiów razem z Alą dostałyśmy propozycję, aby występować z zespołem Partita, ale nie byłyśmy do tego przekonane, chciałyśmy robić karierę solową. Zespół jednak bardzo nam się spodobał.
I tak z młodych, obiecujących wokalistek stały się częścią topowego zespołu. – Pamiętam pierwszy program telewizyjny transmitowany z Sali Kongresowej, a obok nas tuzy polskiego aktorstwa i kabaretu. To było duże przeżycie. A potem przyszły kolejne programy telewizyjne, m.in. w reżyserii Jerzego
Gruzy.
Sporo podróżowały po kraju, koncertując. Dużo czasu spędzały też w studiu, nagrywając m.in. chórki dla Czesława Niemena. – Powstała pierwsza płyta długogrająca z Partitą i wiele piosenek, które się na niej znalazły, stało się przebojami. Po roku, gdy Partitę tworzyły nadal tylko panie, Antoni Kopff, kierownik muzyczny grupy, uznał, że należy coś zmienić, i zaprosił do śpiewania panów. – Było to chyba potrzebne, aby się odróżnić nie tylko składem, ale też brzmieniem. Wtedy bowiem było już kilka takich zespołów – girlsbandów, np. Alibabki czy Filipinki.
Po zmianach w grupie zostały trzy dziewczyny: Alicja Majewska, ja oraz zaproszona do zespołu Ludmiła Zamojska. Doszli też panowie: Andrzej Frajndt i Bronisław Kornaus. Był to okres naszych największych sukcesów i wielu przebojów. I w tym składzie – oczywiście bez Ali Majewskiej – jesteśmy do dzisiaj. Zespół obchodzi swoje 50-lecie. Świętujemy.
Występowali samodzielnie, jako zespół, ale towarzyszyli również innym wykonawcom, jako chórki, np. podczas Międzynarodowego Festiwalu Piosenki w Sopocie. Lata 80. określa jako trudne. – Promowano wtedy zespoły rockowe. My byliśmy trochę z boku.
W tamtym czasie z ówczesnym mężem stworzyła dużą grupę dyskotekową i występowała przez wiele lat na Zachodzie, ale przede wszystkim w krajach Zatoki Perskiej. – Trzeba było sobie jakoś radzić. I choć byłam tłumaczem dwóch języków, to wciąż wolałam scenę.
Kariera skutkowała nie tylko sukcesami, bo niosła ze sobą też spore koszty. Przyznaje, że przez wiele lat zmagała się z problemem alkoholowym. – Nie trwało to cały czas. Były przerwy. Przestawałam pić, gdy były kontrakty, ale potem do tego wracałam. Było mi źle, nie chciało mi się żyć. Nigdy nie miałam głowy do picia, szybko traciłam kontrolę. Wytworzyłam w sobie mechanizm obronny, który polegał na tym, że piłam sama. Chowałam butelkę w różne miejsca, a kiedy nikt nie widział, mogłam sobie pozwolić na chwilowe poczucie ulgi.
Przełomem w jej życiu był rok 1989. W najtrudniejszym momencie pomógł ruch Anonimowych Alkoholików i ludzie, których tam spotkała. – To dzięki księdzu, który w szpitalu przekazał mi książkę „Anonimowi Alkoholicy sami o sobie”. Zawierała życiorysy osób uzależnionych od alkoholu. Dostrzegłam światełko w tunelu. Kiedy nauczyłam się radzić sobie z uzależnieniem, postanowiłam zdobyć drugi zawód – bardzo chciałam pomagać ludziom. Stąd też wyprowadzka do Łodzi. Był tam odpowiedni klimat i możliwości działania. – Zaangażowałam się w profilaktykę uzależnień osób młodych. Prowadzi też działalność prospołeczną w tej dziedzinie; była pełnomocnikiem wojewody łódzkiego ds. uzależnień, propaguje ruchy trzeźwościowe działające na rzecz młodzieży i dorosłych, jest też współzałożycielką Profilaktyczno-Rozwojowego Ośrodka Młodzieży i Dzieci PROM w Łodzi, który zajmuje się problemami wychowawczymi i zaburzeniami zachowania.
W 1993 r. Partita odżyła na dobre. Wystąpili wówczas na festiwalu w Opolu. – I potem już poszło. Wróciliśmy w starym składzie na estradę i tak jest do dzisiaj. Mamy fajny program.
Poza tym wciąż występuje solowo. – Z Bronisławem Kornausem z Partity stworzyliśmy ciekawy program. Ja gram na gitarze, a Bronek na klawiszach. Ballady, romantyczne i mądre piosenki. A od niedawna dołączyliśmy do tego piosenki Ireny Jarockiej. Publiczność to polubiła.
Poza Stowarzyszeniem Studio Integracji w Łodzi, gdzie zajmuje się uzdolnionymi muzycznie osobami z niepełnosprawnościami, prowadzi jeszcze zajęcia z ludźmi uzależnionymi w Ośrodku Leczenia i Terapii OD-NOWA koło Warszawy. – Pomagam takim ludziom. Stąd ta moja ostatnia przeprowadzka. Chciałam też być bliżej przyjaciół.
Tekst i fot.: