W zgodzie z trendami
Elektryczne SUV-y w stylu coupé zalewają motoryzacyjny rynek. Do coraz liczniejszego grona podobnych aut dołącza Nissan Ariya. Japońska propozycja wyróżnia się bardzo dobrze i stylowo zaprojektowanym wnętrzem aspirującym do klasy premium. Trudno doszukać się także większych wad, jeśli chodzi o prowadzenie pojazdu. Czy Ariya będzie w stanie powtórzyć sukces kompaktowego Leafa, który przez kilkanaście lat utrzymywał się w czołówce najpopularniejszych elektryków?
Nissan przyzwyczaił nas do tego, że lubi być pierwszy. W 2010 roku, kiedy elektryczne auta uchodziły za pełną egzotykę, Japończycy zaprezentowali pierwszego Leafa. Zasilany prądem kompakt cieszył się zainteresowaniem w dużej mierze dzięki temu, że właściwie nie miał konkurencji. Innym przykładem innowacyjności japońskiej marki jest produkowany od 2006 roku Qashqai. Jego pierwszą odmianę uznaje się za prekursora całego segmentu crossoverów. W przypadku ostatniej nowości jest jednak inaczej. Debiut najnowszego dzieła Nissana można traktować jako nieco spóźnione wejście na trwający od pewnego czasu bal elektrycznych SUV-ów coupé. Ariya nie wyznacza już kolejnego kierunku w motoryzacji, lecz w dobrym, ale absolutnie nieoryginalnym stylu, uzupełnia stawkę wśród modnych propozycji. Bezpośrednich rywali ma wielu. Od Volkswagena ID.5 i Skody Enyaq Coupé, poprzez Kię EV6 i Hyundaia IONIQ 5, po Forda Mustanga Mach-E czy mniejsze, lecz również konkurencyjne Volvo C40.
Gdyby Ariya zadebiutowała trochę wcześniej, z pewnością zrobiłaby furorę. Dziś, gdy tego typu samochodów jest już sporo, trudno powtarzać slogany o futurystycznym designie czy kosmicznej linii nadwozia. Przed pierwszymi jazdami prasowymi zorganizowanymi w Kołobrzegu przyglądałem się ustawionym w rzędzie najnowszym Nissanom. Choć zwykle staram się za mocno nie doszukiwać podobieństw między poszczególnymi autami, to tym razem japoński projekt wydał mi się trochę wtórny. Od frontu – mowa o dużym, błyszczącym grillu – widziałem w nim elektryczne Mercedesy (EQC, EQE). Linia boczna żywo kojarzyła mi się ze wspomnianym wcześniej ID.5, zaś tył przypominał Lexusa NX. Niemniej całość wygląda spójnie i – cokolwiek by powiedzieć – atrakcyjnie. Zwłaszcza w świetnym miedzianym kolorze lakieru, w jakim Ariya promowana jest w materiałach reklamowych. Sam przejąłem kluczyki do innego egzemplarza, którego lakier był niczym kameleon. W zależności od padającego światła wyglądał na czarny, ciemnozielony lub... bordowy. Efekt? Co najmniej intrygujący.
Na szczęście nie jest tak, że Ariya to tylko kalka innych elektryków, na co mógłby wskazywać jej wygląd zewnętrzny. O niebo ciekawiej robi się w środku, o czym przekonałem się zaraz po zajęciu miejsca za kierownicą. Wtedy też poznałem istotną wadę tego auta, na którą będą jednak narzekać wyłącznie osoby o ponadprzeciętnym wzroście. Otóż szkoda, że w tak dużym (niemal 4,6 metra długości) i przestronnym wozie nie da się bardziej obniżyć fotela kierowcy. Pozycja za sterem była dla mnie zbyt wysoka, a głową prawie ocierałem się o podsufitkę. Co ciekawe, podobnego problemu nie miałem, siedząc na tylnej kanapie, gdzie – mimo wyraźnie opadającej linii dachu – podróżowało mi się bardzo wygodnie.
Jeśli ktoś kojarzy Nissany z plastikowymi i topornymi wnętrzami, poznawszy Ariyę, będzie w szoku. Japończycy – i to nie tylko ci z Nissana, lecz także z Hondy czy Mazdy – zrobili ostatnio gigantyczny postęp w aranżacji kabin swoich pojazdów. Ewidentnie Azjaci dążą do tego, żeby w ich autach czuć się luksusowo, co coraz częściej wychodzi im lepiej niż europejskiej konkurencji. Płaska podłoga i minimalistyczny styl w Ariyi dają wrażenie otwartej przestrzeni, niczym w „nowoczesnym salonie”, jak zachwalali wnętrze najnowszego Nissana przedstawiciele marki. I trudno się z nimi nie zgodzić. Przyjemne w dotyku materiały wykończeniowe – czy to na fotelach, desce rozdzielczej czy boczkach drzwi – są z wysokiej półki. Zamiast plastików imitujących fortepianową czerń mamy do czynienia z eleganckimi drewnianymi listwami. Klasa. W jednej z nich, biegnącej przez środek deski rozdzielczej, umieszczono haptyczne, podświetlane przyciski do obsługi klimatyzacji, co nie tylko dobrze wygląda, lecz także działa intuicyjnie. Nie zabrakło, jak przystało na 2022 rok, dużych cyfrowych ekranów o wysokiej rozdzielczości. Pod nogami zamiast tradycyjnych dywaników czekały na mnie istne dywany z długim włosiem niczym w Rolls-Roysie. Aż żal było wsiadać w ubłoconych jesienią butach. W topowych wersjach wyposażenia otrzymujemy także niespotykane bajery w postaci elektrycznie otwieranego środkowego schowka, który przekształca się w stolik, czy elektrycznie przesuwanej środkowej konsoli z wygodnym podłokietnikiem. W praktyce te patenty nie mają raczej większego sensu, ale pewnie niektórzy właściciele będą z dumą szpanować tymi niecodziennymi rozwiązaniami w swoim elektryku.
Elektryku, który prowadzi się podobnie, a pod pewnymi względami lepiej niż te od konkurencji. Jest szybki (7,5 sekundy do setki), błyskawicznie reaguje na wciśnięcie pedału gazu, dobrze trzyma się drogi i przynajmniej w teorii obiecuje niezły zasięg, czego przy okazji premierowych jednodniowych jazd prasowych nie miałem okazji zweryfikować. Producent deklaruje, że z mocniejszą baterią (87 kWh) da się przejechać na w pełni naładowanych akumulatorach ponad 500 kilometrów. Nawet jeśli trochę odejmiemy od tej wartości i tak otrzymamy całkiem niezły rezultat. Ariya wyróżnia się tym, że faktycznie nie udaje crossovera. Prześwit nadwozia, który sięga 18 centymetrów, pozwala zjechać na nieutwardzone, dziurawe nawierzchnie albo bez stresu podjechać i zjechać z mniejszych lub większych górek. Szkopuł w tym, że ma napęd wyłącznie na jedną oś – przednią. Dopiero najdroższy, jeszcze niedostępny, 301-konny wariant, będzie 4 x 4. Japoński SUV coupé jest także doskonale wyciszony, nawet przy wysokich prędkościach, których zza kierownicy wręcz się nie odczuwa.
A ile kosztuje, a właściwie będzie kosztować? Tego na razie nie wiadomo. 250 pierwszych egzemplarzy, które trafiły na polski rynek, błyskawicznie zyskało swoich właścicieli, którzy zamówili auta w ciemno, bazując jedynie na zdjęciach i materiałach reklamowych. Prawdopodobnie zaufanie do marki i dobre doświadczenia z solidnym i lubianym Leafem zrobiły swoje. Jak się okazuje, zrobili dobry interes, bo kolejna partia będzie już droższa. Czy sporo? Dowiemy się na początku przyszłego roku. Dla porządku podam jedynie nieaktualną już kwotę wyjściową sprzed kilku miesięcy. Wówczas za bazową Ariyę (214 KM i 63 kWh) trzeba było wyłożyć 209 tysięcy złotych. Mocniejsza (238 KM) i z bardziej pojemną baterią (87 kWh) była wyceniana na co najmniej 242 tysiące.