Napad na bank ze ściągą
– Kiedy w końcu nauczysz się robić opłaty przez internet? – pyta mąż. – Zaraz ci mogę pokazać, jak to się robi – dodaje. – Nie dziś, może jutro – odpowiadam. – Mówisz tak od kilku lat.– Bo w kwestii pieniędzy nie mam zaufania do sieci – bronię się jak mogę. Na pewno zrobię coś źle i pieniądze powędrują nie tam, gdzie trzeba. Ile następnych nowych czynności mam opanowywać?! Ja już powinnam mieć święty spokój. Głupota gdzieś powinna się kończyć i w końcu należałoby zacząć tylko korzystać z nagromadzonych informacji. Ale nie tak zaraz. Nie w obecnych czasach. Starsi ludzie zmuszani są do rozwiązywania zadań, które dopiero niedawno ktoś młody wymyślił, nie biorąc pod uwagę, jakie sprawią one trudności ludziom na emeryturze. Kto ma bliski kontakt z młodszym pokoleniem, jest na wygranej pozycji, bo potomkowie o wszystko zadbają. Ale że to tak głupio nie mieć dostępu do własnych pieniędzy, zmobilizowałam się i całą godzinę trenowałam robienie przelewów. Żeby móc samodzielnie powtórzyć taką operację, sporządziłam sobie ściągawkę, która ma mi służyć, gdy męża nie będzie w domu, a ja w danym momencie uprę się, żeby dokonać jakiejś transakcji. Lista z punktami do zrobienia liczy 15 pozycji. Na początku nie do zapamiętania. Mąż pokazywał mi palcem, gdzie mam klikać i w jakiej kolejności. Później, w ramach niezapowiedzianego sprawdzianu, tę samą drogę musiałam przejść sama, bez niczyjej pomocy. Ale łaskawie mąż pozwolił korzystać ze ściągi. Emocje jak po jeździe na karuzeli. Zawrót głowy i niepewny chód. Ale poszło mi nadspodziewanie dobrze. Nie taki wilk straszny, jak się go w „Czerwonym Kapturku” przedstawia. Tylko nie wiem, czy mąż zdaje sobie sprawę z tego, na co naraził nasze finanse. Do banku nie chciało mi się chodzić, do bankomatu mam stosunek jak do jakiegoś podejrzanego typa, a przez internet na koncie nie umiałam grzebać. Dzięki temu nasze zasoby były bezpieczne. Nic nie wydawałam na pierdoły i durnoty. A teraz, jak się rozkręcę, to nasze oszczędności mogą być w niebezpieczeństwie. Czego im nie życzę.
MIROSŁAWA KAMIŃSKA