Tragedia na Halloween w Seulu
Koszmarna tragedia wstrząsnęła Koreą Południową. Podczas świętowania Halloween w centrum Seulu doszło do wybuchu paniki. W potwornym ścisku śmierć poniosło co najmniej 156 osób, a 152 zostały ranne.
Z ulicy podniesiono martwe ciała 101 kobiet i 55 mężczyzn, przeważnie w wieku dwudziestu kilku lat, zginęło także 12 nastolatków. Najmłodsza ofiara to 15-letnia dziewczyna, która skonała wraz ze swoją mamą i ciotką. Halloweenowych szaleństw nie przeżyło 26 cudzoziemców pochodzących z 14 krajów. Prezydent Yoon Suk-yeol ogłosił żałobę narodową, która trwała do 5 listopada.
Halloween jest w Korei Południowej niezwykle popularne i obchodzone z wielkim rozmachem. Tegoroczna impreza była pierwszą od dwóch lat bez restrykcji epidemicznych. Do dzielnicy Itaewon, znanej z licznych barów i nocnych klubów, przybyło 100 tysięcy ludzi. To ogromne tłumy, ale w 2017 roku z okazji Święta Duchów bawiło się aż 200 tysięcy osób i nie wydarzyło się nic złego.
Lee Changmoo, profesor urbanistyki ze stołecznego Uniwersytetu Hanyang, uważa, że tegoroczny dramat to „katastrofa spowodowana przez człowieka”. Władze uznały, że impreza jest spontanicznym fenomenem, a nie świętem mającym organizatora, w związku z tym nie ma potrzeby stworzenia oficjalnego planu kontrolowania tłumów. Do ochrony świętujących wysłano tylko 137 policjantów, podczas gdy porządku podczas demonstracji w innej części stolicy z udziałem tylko 25 tysięcy osób pilnowało aż 6,5 tysiąca mundurowych. W Itaewon wśród ogłuszającej muzyki tłok stawał się coraz większy. Niektórzy wyczuli niebezpieczeństwo, zaczęli dzwonić na policję. Pierwszy taki telefon nastąpił o godzinie 18.34, cztery godziny przed tragedią. Takich telefonów zarejestrowano aż 11. Pewien zaniepokojony obywatel alarmował mundurowych: „Ludzie idą w górę i w dół alejki, ale to wygląda naprawdę niebezpiecznie. Jedni nie mogą zejść na dół, ale inni wciąż próbują podejść pod górę i obawiam się, że w końcu zostaną zmiażdżeni. Nikt nie kontroluje tej ciżby. Myślę, że policjanci powinni tu kierować tłumem”. Te głosy rozsądku nie zostały wysłuchane.
Telefonujący opisywał lekko opadającą w dół alejkę w pobliżu hotelu Hamilton.
Uliczka ma zaledwie cztery metry szerokości, a ponieważ hotel bez zezwolenia poszerzył swój taras, w tym miejscu była jeszcze węższa. Śmierć nadeszła o godzinie 22.24. Nie jest pewne, co spowodowało wybuch paniki. Według jednej z wersji w jednym z barów spostrzeżono znanego internetowego influencera i imprezowicze ruszyli ze wszystkich stron, aby go zobaczyć. Według innej – tłum zaczęli umyślnie popychać tajemniczy mężczyźni, mający na głowach opaski z uszami królika, którzy krzyczeli: „My jesteśmy silniejsi!”.
W każdym razie alejka stała się śmiertelną pułapką. Według relacji świadków imprezowicze padali jak kostki domina. 32-letni informatyk z Indii Nuhyil Ahammed opowiadał: „Ludzie zaczęli napierać, to było jak fala. Nie można było się jej oprzeć, bo nawet jeśli stałeś bez ruchu, naciskali na ciebie od przodu i od tyłu. Upadłem, ale zdołałem powstać i wejść na schody. Stałem na schodach, po prostu obserwując wydających ostatnie tchnienie... Ludzie dusili się, krzyczeli, ściskali, padali...”. Niektórych stratowano, większość jednak skonała w potwornym ścisku na skutek zawału serca. Śmierć ponieśli sławny południowokoreański aktor 24-letni Lee Ji-han oraz jego rówieśniczka, znana cheerleaderka, Kim Yu-na. Zginęły amerykańska studentka pielęgniarstwa, siostrzenica kongresmena Brada Wenstrupa, 20-letnia Anne Marie Gieske, ucząca się w Seulu języka koreańskiego 26-letnia modelka z Japonii Mei Tomikawa oraz odbywająca podróż dookoła świata Australijka Grace Rached, której zabrakło 12 dni do 24. urodzin.
1 listopada w hali sportowej w Seulu wystawiono znalezione w alejce pantofelki, torebki, maski, płaszcze, kapelusze, aby mogły rozpoznać je rodziny ofiar. (KK)