Jutron i inne skarby Skandynawii
W szwedzkich lasach można bez pozwolenia zbierać runo leśne i sprzedawać je na skupach. Większość lasów należy do prywatnych właścicieli, ale nigdy nie spotkałam się z tym, żeby ktoś nie pozwolił zbierać owoców lub grzybów w swoim lesie.
Jeśli ktoś nie życzy sobie obcych na swoim terenie, stawia na drodze szlaban i po sprawie. Nie wiem, jak jest w całej Szwecji, ale w Norrbotten, północnym regionie przy kole podbiegunowym, jest to niezwykle rzadkie. Sezon na zbiory trwa mniej więcej od połowy lipca do połowy września, czasami dłużej, wszystko zależy od pierwszych przymrozków.
Z początkiem lipca zaczynają więc do Szwecji napływać pierwsi zbieracze, wśród których najliczniejszą grupę stanowią Tajlandczycy, Polacy, Ukraińcy i Litwini. Szwedzi też zbierają runo leśne, ale raczej dla siebie, na przetwory domowe, chociaż czasami (rzadko) spotkać można starszych Szwedów sprzedających zbiory na skupie.
Po co zbieracze chodzą do lasu i na bagna? Po jutron, jagodę i borówkę. Często, jak opowiadam w Polsce o Szwecji, słyszę: – Co to jest jutron? Jagoda i borówka to wiadomo, ale jutron? Po szwedzku hjortron, po norwesku multe albo molte, po fińsku lakka, a po polsku malina moroszka lub malina nordycka, którą, jako polodowcowy relikt, w śladowych ilościach spotkać można w kilku miejscach w Polsce. W lasach Skandynawii w urodzajnym roku jest jej mnóstwo. To mała pomarańczowa malina rosnąca na niziutkich krzaczkach na bagnach. Zbiera się ją ręcznie, po prostu zrywając malinkę za malinką, a potem sprzedaje na skupie. Są lata, gdy za kilogram maliny moroszki płacą 12 euro, ale gdy jest jej bardzo dużo, cena sięga tylko 8 euro. Jeśli trafi się na miejsce, gdzie jest żółty od owoców dywan pod nogami, to można w trzy godziny uzbierać 12 kilo. Trzeba się tylko odpowiednio ubrać i przygotować, żeby wyruszyć na zbiory.
Zbieramy na bagnie, więc na nogach obowiązkowo kalosze, ubranie zakrywające nogi i ręce, na głowie najlepiej kapelusz z moskitierą, inaczej meszki i komary uprzykrzą godziny spędzone w lesie. Dojrzała malina moroszka ma miodowy kolor, jest miękka, ma specyficzny słodko-kwaskowaty smak, więc nie wszyscy ją lubią. Mówię o zbieraczach, niektórzy nigdy jej nie jedzą, ale Skandynawowie za nią przepadają. Bo bardzo zdrowa! W restauracjach jest podawana jako wykwintny i drogi dodatek do różnych potraw, np. do mięsa, deserów, robi się z niej nalewki i dżemy. Szwedzi smażą z niej konfiturę i gorącą polewają lody śmietankowe. Sama lody z jutronem uwielbiam.
Sezon na jutron trwa około trzech tygodni. W tym czasie dojrzewa czarna jagoda. W Polsce jagodę zbiera się w wysokich lasach, a w Szwecji najwięcej jej rośnie na zrębach lub w młodnikach. Zbiera się ją maszynkami. Jeden człowiek potrafi uzbierać 100 kilogramów owoców dziennie. Naprawdę, też kiedyś nie wierzyłam. Jak się trafi na dobre miejsce, to z maleńkich krzaczków oblepionych owocami dosłownie się czesze, a wiadro można uzbierać w 10 minut, ponoć rekordziści dochodzili do siedmiu minut. Podobnie jest z borówką, która rośnie na zrębach, najchętniej przy pniakach. Pięknie wyglądają takie czerwone dywany dookoła starych pni. Zbiera się ją już po jagodach, pod koniec sierpnia i na początku września, do pierwszych przymrozków.
Jagoda i borówka najobficiej rosną na nachylonych zrębach, zbieracze mówią „na górach”. Zbieranie maszynką nie jest ciężkie, ale gdy owoców jest dużo i zbierze się już te dwa wiadra na górze, to trzeba je znieść do samochodu i to jest trudne zadanie. Wyobraźcie sobie kilkukrotny w ciągu dnia marsz z dwoma pełnymi wiadrami z dużej góry po wertepach, kamieniach, gałęziach i pniakach. Jesteśmy na zrębie, więc są tam dziury po korzeniach, naprawdę nic przyjemnego. Jeśli ktoś myśli, że zbieranie runa leśnego w Skandynawii to romantyczne i intratne zajęcie, to się rozczaruje. Po pierwsze, nie w każdym roku jest urodzaj. Jak się nabiega człowiek po bagnach, a potem górach i prawie nic nie przyniesie, to można się na zawsze zniechęcić do zbiorów. Po drugie, komary i meszki uprzykrzają życie i żadne środki nie pomagają. Osłona twarzy to podstawa. Po trzecie, wszędzie daleko, nawet do sklepu czy stacji benzynowej. Po czwarte... Pomimo tylu przeciw, każdego roku do Szwecji ciągną ludzie, którym marzy się fortuna albo którzy chcą przeżyć przygodę, chcą poczuć trochę wolności, chcą zobaczyć w naturze łosia lub renifera czy połowić...
Mnie tam co roku ciągnie i już. Polubiłam te lasy, jeziora i bagna od pierwszego pobytu. Myślę, że każdy człowiek ma gen myśliwego, pasterza albo zbieracza. Ja na pewno jestem zbieraczem. Lubię sprawdzać, co rośnie na kolejnym bagnie lub następnej górze i po prostu to pozbierać. Mój mąż lubi jeździć do Szwecji z powodu swobody, wolności i ryb. Często nasze potrzeby nie idą w parze, ale kiedy on łowi w jeziorku, wokół którego są bagienka z jutronem, to oboje jesteśmy zadowoleni.
Wiemy już, co się zbiera w nieprzebytych lasach Laponii, to teraz kilka zdań o ludziach. W Szwecji mieszkamy we wsi, która leży w środku lasu, przy trasie pomiędzy miasteczkami: Harads, słynącym z Treehotelu (hotelu na drzewie), oraz Kabdalis, które ma ładny ośrodek narciarski. Pisząc „przy trasie”, mam na myśli: przy drodze szutrowej. Tu, na północy, wśród lasów, bagien i jezior, do wielu miejscowości prowadzą drogi leśne, szutrowe. Są one jednak świetnie utrzymane latem, odśnieżane zimą. Takie wsie jak nasza leżą daleko od cywilizacji, więc młodzi już dawno stąd wyjechali. Jeszcze w latach 50. była tu szkoła, a teraz na stałe mieszka siedem osób, w tym jedna Polka i dwoje Francuzów. Latem do wsi przyjeżdżają letnicy, najczęściej potomkowie dawnych mieszkańców, jeden Szwajcar na emeryturze oraz zbieracze runa leśnego: Polacy, Ukraińcy i Litwini. Tajlandczyków u nas nie ma, dlatego o zbieraczach z Tajlandii niewiele mogę powiedzieć, mijamy się tylko na leśnych drogach w samochodach, a jak spotkamy się w lesie lub na bagnie, to mówimy przyjaźnie „Hello” i oddalamy się każdy w swoim kierunku. O Tajlandczykach wiemy, że to grupy „zawodowych” zbieraczy runa, sprowadzane chyba przez szwedzki rząd lub przez firmy zajmujące się skupem i przetwórstwem owoców leśnych. Mieszkają w dużych grupach, raczej w miasteczkach przy głównych drogach, są wśród nich kobiety i mężczyźni, jeżdżą busami na szwedzkich numerach rejestracyjnych i zawsze jest ich kilkoro w jednym samochodzie. Myślę, że zbierają według jakiegoś planu. Umawiają się między sobą, że każdy samochód wjeżdża w inną leśną drogę i ją „opanowuje”. Wcześnie rano już są, przy drodze rozpalają ognisko, coś gotują do jedzenia i się rozchodzą. Mają plecak z jednym wiaderkiem, w rękach niosą drugie i idą przed siebie przez wiele godzin, zbierając jutron. Po przejściu iluś bagien przejeżdżają samochodem kilka kilometrów dalej i robią to samo. Z Ukraińcami, Litwinami i innymi zbieraczami z Polski zawsze zamienimy kilka zdań, aby się dowiedzieć, skąd są, gdzie zbierają, gdzie oddają na skup, w jaki sposób dostali się na północ. Polacy i Ukraińcy przyjeżdżają do Szwecji na własną rękę, przeważnie w grupkach przyjaciół lub rodzinnie, najczęściej w dwie osoby, np. mąż z żoną. Polacy przepływają promem Bałtyk do Karlskrony lub Nynäshamn pod Sztokholmem, ci z Laponii rzadko płyną do Ystad. Kolejny etap to długa jazda samochodem. Z Karlskrony na północ jest 1500 km, ze Sztokholmu 1000. Jak się jedzie pierwszy lub drugi raz, to wszystko za oknem jest interesujące, jak przejeżdżasz tę trasę po raz dziesiąty, to tylko czekasz końca podróży.
W tym roku pojechałam do Szwecji samochodem z córką. Mieszkamy w domu, który jest własnością zaprzyjaźnionej z nami polskiej rodziny, która dom kupiła od Szwedów za pieniądze zarobione w lesie. Ładny, drewniany dom z dostępem do jeziora. Pan domu ma na imię Roman i przyjeżdża na zbiory od dwudziestu lat. Jego opowieści o dawnych czasach słucha się z zapartym tchem. Najpierw przyjeżdżał na zbiory z żoną i dziećmi, teraz dzieci są już dorosłe, ale on i żona dalej zbierają runo leśne i przynoszą na skup. Znają tu każde bagno i każdą górkę. Mówią do siebie, podobnie jak inni, wieloletni zbie
racze, szyfrem typu: „Jutro jedziemy na zdechłego renifera” albo „Na krzyżach było marnie”. Mówią, że nie wyobrażają sobie lata bez Szwecji. Mają tu zaprzyjaźnione rodziny szwedzkie, ale, niestety, z roku na rok ubywa przyjaciół.
W tym roku mój pobyt na północy jest inny niż zwykle. Po tygodniu na kilka dni musiałam wrócić do domu. Pierwszy raz postanowiłam sprawdzić, jak się leci do Polski samolotem. Leciałam z Lulea, stolicy regionu Norrbotten, do Sztokholmu, a następnie do Gdańska. Cała podróż zajęła mi cztery godziny. Za kilka dni razem z mężem przemierzymy tę trasę jeszcze raz. To niesamowite, że w ciągu kilku godzin można się przenieść do zupełnie innej rzeczywistości. Moglibyśmy w ten sposób podróżować do ukochanej Laponii, ale tam bez samochodu nigdzie byśmy się nie dostali. Niektórzy Ukraińcy i Litwini przyjeżdżają na zbiory przez Polskę, dokładnie tak jak my, ale w tym roku rozmawiałam z trójką Ukraińców w starszym wieku (siostra i dwóch braci), którzy ciągnąc za autem specjalnie skonstruowaną przyczepkę, przejechali z Ukrainy przez Polskę, Litwę, Łotwę, Estonię i Finlandię. Jeden z nich powiedział, że blok, w którym mieszkał, został zniszczony i nie bardzo wie, gdzie się podzieje po powrocie. Tu ktoś im podpowiedział, żeby zgłosili się do urzędu gminy w Boden i jako uchodźcy będą dostawali zapomogę na mieszkanie. Mogliby zostać w Szwecji na dłużej, obiecano im miejsce w hotelu dla uchodźców, ale nie chcą. To są bardzo pracowici ludzie, codziennie jeżdżą do lasu i zbierają jutron, chcą zarobić jak najwięcej przed powrotem do domu. W tym roku nie ma wcale młodych Ukraińców, ale wiemy, że z powodu wojny nie mogą opuścić kraju.
Nie wszystkim się tu spodoba. Trzeba mieć dużo samozaparcia, nie poddawać się przy najmniejszej przeszkodzie, ciężko pracować i wierzyć, że następny rok zbiorów będzie lepszy. Pisałam już, że z zebranymi jagodami trzeba czasami schodzić z góry po wertepach. Chodzenie po bagnach też nie jest łatwe. Jeśli zbieramy jutron na płaskim bagienku blisko drogi, to z pełnym wiadrem idzie się bez problemu. Czasami jednak musimy przejść przez wielkie bagno z potężnymi kępami traw albo nadrabiać drogi, bo mamy przed sobą mokradła, i wtedy, jak się niesie dwa wiadra pełne owoców, ma się wszystkiego dość.
W Polsce wokół mojej wsi też są lasy z jagodami, mogę iść na zbiór pieszo lub pojechać rowerem i sprzedać owoce w kilku skupach w okolicy. W Szwecji mieszkam w środku lasu, z okna widzę bagna, ale owoce, niestety, nie rosną wszędzie. Trzeba wsiąść w samochód i szukać. Skupy oddalone są od siebie o kilkadziesiąt kilometrów. Zbiór runa leśnego w Szwecji to ciężka praca, nie dla każdego, bo radzą sobie tylko najtwardsi.