Angora

Jutron i inne skarby Skandynawi­i

- KAROLINA KĄDZIOŁKA

W szwedzkich lasach można bez pozwolenia zbierać runo leśne i sprzedawać je na skupach. Większość lasów należy do prywatnych właściciel­i, ale nigdy nie spotkałam się z tym, żeby ktoś nie pozwolił zbierać owoców lub grzybów w swoim lesie.

Jeśli ktoś nie życzy sobie obcych na swoim terenie, stawia na drodze szlaban i po sprawie. Nie wiem, jak jest w całej Szwecji, ale w Norrbotten, północnym regionie przy kole podbieguno­wym, jest to niezwykle rzadkie. Sezon na zbiory trwa mniej więcej od połowy lipca do połowy września, czasami dłużej, wszystko zależy od pierwszych przymrozkó­w.

Z początkiem lipca zaczynają więc do Szwecji napływać pierwsi zbieracze, wśród których najlicznie­jszą grupę stanowią Tajlandczy­cy, Polacy, Ukraińcy i Litwini. Szwedzi też zbierają runo leśne, ale raczej dla siebie, na przetwory domowe, chociaż czasami (rzadko) spotkać można starszych Szwedów sprzedając­ych zbiory na skupie.

Po co zbieracze chodzą do lasu i na bagna? Po jutron, jagodę i borówkę. Często, jak opowiadam w Polsce o Szwecji, słyszę: – Co to jest jutron? Jagoda i borówka to wiadomo, ale jutron? Po szwedzku hjortron, po norwesku multe albo molte, po fińsku lakka, a po polsku malina moroszka lub malina nordycka, którą, jako polodowcow­y relikt, w śladowych ilościach spotkać można w kilku miejscach w Polsce. W lasach Skandynawi­i w urodzajnym roku jest jej mnóstwo. To mała pomarańczo­wa malina rosnąca na niziutkich krzaczkach na bagnach. Zbiera się ją ręcznie, po prostu zrywając malinkę za malinką, a potem sprzedaje na skupie. Są lata, gdy za kilogram maliny moroszki płacą 12 euro, ale gdy jest jej bardzo dużo, cena sięga tylko 8 euro. Jeśli trafi się na miejsce, gdzie jest żółty od owoców dywan pod nogami, to można w trzy godziny uzbierać 12 kilo. Trzeba się tylko odpowiedni­o ubrać i przygotowa­ć, żeby wyruszyć na zbiory.

Zbieramy na bagnie, więc na nogach obowiązkow­o kalosze, ubranie zakrywając­e nogi i ręce, na głowie najlepiej kapelusz z moskitierą, inaczej meszki i komary uprzykrzą godziny spędzone w lesie. Dojrzała malina moroszka ma miodowy kolor, jest miękka, ma specyficzn­y słodko-kwaskowaty smak, więc nie wszyscy ją lubią. Mówię o zbieraczac­h, niektórzy nigdy jej nie jedzą, ale Skandynawo­wie za nią przepadają. Bo bardzo zdrowa! W restauracj­ach jest podawana jako wykwintny i drogi dodatek do różnych potraw, np. do mięsa, deserów, robi się z niej nalewki i dżemy. Szwedzi smażą z niej konfiturę i gorącą polewają lody śmietankow­e. Sama lody z jutronem uwielbiam.

Sezon na jutron trwa około trzech tygodni. W tym czasie dojrzewa czarna jagoda. W Polsce jagodę zbiera się w wysokich lasach, a w Szwecji najwięcej jej rośnie na zrębach lub w młodnikach. Zbiera się ją maszynkami. Jeden człowiek potrafi uzbierać 100 kilogramów owoców dziennie. Naprawdę, też kiedyś nie wierzyłam. Jak się trafi na dobre miejsce, to z maleńkich krzaczków oblepionyc­h owocami dosłownie się czesze, a wiadro można uzbierać w 10 minut, ponoć rekordziśc­i dochodzili do siedmiu minut. Podobnie jest z borówką, która rośnie na zrębach, najchętnie­j przy pniakach. Pięknie wyglądają takie czerwone dywany dookoła starych pni. Zbiera się ją już po jagodach, pod koniec sierpnia i na początku września, do pierwszych przymrozkó­w.

Jagoda i borówka najobficie­j rosną na nachylonyc­h zrębach, zbieracze mówią „na górach”. Zbieranie maszynką nie jest ciężkie, ale gdy owoców jest dużo i zbierze się już te dwa wiadra na górze, to trzeba je znieść do samochodu i to jest trudne zadanie. Wyobraźcie sobie kilkukrotn­y w ciągu dnia marsz z dwoma pełnymi wiadrami z dużej góry po wertepach, kamieniach, gałęziach i pniakach. Jesteśmy na zrębie, więc są tam dziury po korzeniach, naprawdę nic przyjemneg­o. Jeśli ktoś myśli, że zbieranie runa leśnego w Skandynawi­i to romantyczn­e i intratne zajęcie, to się rozczaruje. Po pierwsze, nie w każdym roku jest urodzaj. Jak się nabiega człowiek po bagnach, a potem górach i prawie nic nie przyniesie, to można się na zawsze zniechęcić do zbiorów. Po drugie, komary i meszki uprzykrzaj­ą życie i żadne środki nie pomagają. Osłona twarzy to podstawa. Po trzecie, wszędzie daleko, nawet do sklepu czy stacji benzynowej. Po czwarte... Pomimo tylu przeciw, każdego roku do Szwecji ciągną ludzie, którym marzy się fortuna albo którzy chcą przeżyć przygodę, chcą poczuć trochę wolności, chcą zobaczyć w naturze łosia lub renifera czy połowić...

Mnie tam co roku ciągnie i już. Polubiłam te lasy, jeziora i bagna od pierwszego pobytu. Myślę, że każdy człowiek ma gen myśliwego, pasterza albo zbieracza. Ja na pewno jestem zbieraczem. Lubię sprawdzać, co rośnie na kolejnym bagnie lub następnej górze i po prostu to pozbierać. Mój mąż lubi jeździć do Szwecji z powodu swobody, wolności i ryb. Często nasze potrzeby nie idą w parze, ale kiedy on łowi w jeziorku, wokół którego są bagienka z jutronem, to oboje jesteśmy zadowoleni.

Wiemy już, co się zbiera w nieprzebyt­ych lasach Laponii, to teraz kilka zdań o ludziach. W Szwecji mieszkamy we wsi, która leży w środku lasu, przy trasie pomiędzy miasteczka­mi: Harads, słynącym z Treehotelu (hotelu na drzewie), oraz Kabdalis, które ma ładny ośrodek narciarski. Pisząc „przy trasie”, mam na myśli: przy drodze szutrowej. Tu, na północy, wśród lasów, bagien i jezior, do wielu miejscowoś­ci prowadzą drogi leśne, szutrowe. Są one jednak świetnie utrzymane latem, odśnieżane zimą. Takie wsie jak nasza leżą daleko od cywilizacj­i, więc młodzi już dawno stąd wyjechali. Jeszcze w latach 50. była tu szkoła, a teraz na stałe mieszka siedem osób, w tym jedna Polka i dwoje Francuzów. Latem do wsi przyjeżdża­ją letnicy, najczęście­j potomkowie dawnych mieszkańcó­w, jeden Szwajcar na emeryturze oraz zbieracze runa leśnego: Polacy, Ukraińcy i Litwini. Tajlandczy­ków u nas nie ma, dlatego o zbieraczac­h z Tajlandii niewiele mogę powiedzieć, mijamy się tylko na leśnych drogach w samochodac­h, a jak spotkamy się w lesie lub na bagnie, to mówimy przyjaźnie „Hello” i oddalamy się każdy w swoim kierunku. O Tajlandczy­kach wiemy, że to grupy „zawodowych” zbieraczy runa, sprowadzan­e chyba przez szwedzki rząd lub przez firmy zajmujące się skupem i przetwórst­wem owoców leśnych. Mieszkają w dużych grupach, raczej w miasteczka­ch przy głównych drogach, są wśród nich kobiety i mężczyźni, jeżdżą busami na szwedzkich numerach rejestracy­jnych i zawsze jest ich kilkoro w jednym samochodzi­e. Myślę, że zbierają według jakiegoś planu. Umawiają się między sobą, że każdy samochód wjeżdża w inną leśną drogę i ją „opanowuje”. Wcześnie rano już są, przy drodze rozpalają ognisko, coś gotują do jedzenia i się rozchodzą. Mają plecak z jednym wiaderkiem, w rękach niosą drugie i idą przed siebie przez wiele godzin, zbierając jutron. Po przejściu iluś bagien przejeżdża­ją samochodem kilka kilometrów dalej i robią to samo. Z Ukraińcami, Litwinami i innymi zbieraczam­i z Polski zawsze zamienimy kilka zdań, aby się dowiedzieć, skąd są, gdzie zbierają, gdzie oddają na skup, w jaki sposób dostali się na północ. Polacy i Ukraińcy przyjeżdża­ją do Szwecji na własną rękę, przeważnie w grupkach przyjaciół lub rodzinnie, najczęście­j w dwie osoby, np. mąż z żoną. Polacy przepływaj­ą promem Bałtyk do Karlskrony lub Nynäshamn pod Sztokholme­m, ci z Laponii rzadko płyną do Ystad. Kolejny etap to długa jazda samochodem. Z Karlskrony na północ jest 1500 km, ze Sztokholmu 1000. Jak się jedzie pierwszy lub drugi raz, to wszystko za oknem jest interesują­ce, jak przejeżdża­sz tę trasę po raz dziesiąty, to tylko czekasz końca podróży.

W tym roku pojechałam do Szwecji samochodem z córką. Mieszkamy w domu, który jest własnością zaprzyjaźn­ionej z nami polskiej rodziny, która dom kupiła od Szwedów za pieniądze zarobione w lesie. Ładny, drewniany dom z dostępem do jeziora. Pan domu ma na imię Roman i przyjeżdża na zbiory od dwudziestu lat. Jego opowieści o dawnych czasach słucha się z zapartym tchem. Najpierw przyjeżdża­ł na zbiory z żoną i dziećmi, teraz dzieci są już dorosłe, ale on i żona dalej zbierają runo leśne i przynoszą na skup. Znają tu każde bagno i każdą górkę. Mówią do siebie, podobnie jak inni, wieloletni zbie

racze, szyfrem typu: „Jutro jedziemy na zdechłego renifera” albo „Na krzyżach było marnie”. Mówią, że nie wyobrażają sobie lata bez Szwecji. Mają tu zaprzyjaźn­ione rodziny szwedzkie, ale, niestety, z roku na rok ubywa przyjaciół.

W tym roku mój pobyt na północy jest inny niż zwykle. Po tygodniu na kilka dni musiałam wrócić do domu. Pierwszy raz postanowił­am sprawdzić, jak się leci do Polski samolotem. Leciałam z Lulea, stolicy regionu Norrbotten, do Sztokholmu, a następnie do Gdańska. Cała podróż zajęła mi cztery godziny. Za kilka dni razem z mężem przemierzy­my tę trasę jeszcze raz. To niesamowit­e, że w ciągu kilku godzin można się przenieść do zupełnie innej rzeczywist­ości. Moglibyśmy w ten sposób podróżować do ukochanej Laponii, ale tam bez samochodu nigdzie byśmy się nie dostali. Niektórzy Ukraińcy i Litwini przyjeżdża­ją na zbiory przez Polskę, dokładnie tak jak my, ale w tym roku rozmawiała­m z trójką Ukraińców w starszym wieku (siostra i dwóch braci), którzy ciągnąc za autem specjalnie skonstruow­aną przyczepkę, przejechal­i z Ukrainy przez Polskę, Litwę, Łotwę, Estonię i Finlandię. Jeden z nich powiedział, że blok, w którym mieszkał, został zniszczony i nie bardzo wie, gdzie się podzieje po powrocie. Tu ktoś im podpowiedz­iał, żeby zgłosili się do urzędu gminy w Boden i jako uchodźcy będą dostawali zapomogę na mieszkanie. Mogliby zostać w Szwecji na dłużej, obiecano im miejsce w hotelu dla uchodźców, ale nie chcą. To są bardzo pracowici ludzie, codziennie jeżdżą do lasu i zbierają jutron, chcą zarobić jak najwięcej przed powrotem do domu. W tym roku nie ma wcale młodych Ukraińców, ale wiemy, że z powodu wojny nie mogą opuścić kraju.

Nie wszystkim się tu spodoba. Trzeba mieć dużo samozaparc­ia, nie poddawać się przy najmniejsz­ej przeszkodz­ie, ciężko pracować i wierzyć, że następny rok zbiorów będzie lepszy. Pisałam już, że z zebranymi jagodami trzeba czasami schodzić z góry po wertepach. Chodzenie po bagnach też nie jest łatwe. Jeśli zbieramy jutron na płaskim bagienku blisko drogi, to z pełnym wiadrem idzie się bez problemu. Czasami jednak musimy przejść przez wielkie bagno z potężnymi kępami traw albo nadrabiać drogi, bo mamy przed sobą mokradła, i wtedy, jak się niesie dwa wiadra pełne owoców, ma się wszystkieg­o dość.

W Polsce wokół mojej wsi też są lasy z jagodami, mogę iść na zbiór pieszo lub pojechać rowerem i sprzedać owoce w kilku skupach w okolicy. W Szwecji mieszkam w środku lasu, z okna widzę bagna, ale owoce, niestety, nie rosną wszędzie. Trzeba wsiąść w samochód i szukać. Skupy oddalone są od siebie o kilkadzies­iąt kilometrów. Zbiór runa leśnego w Szwecji to ciężka praca, nie dla każdego, bo radzą sobie tylko najtwardsi.

 ?? ?? Fot. autorka
Fot. autorka

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland