Mniej ludzi, więcej trupów
(15 – 16 X)
Gosia z Martą chodziły tam, gdzie nikt inny nie chciał. Tam, gdzie zamknięta przygraniczna strefa naszpikowana była checkpointami i mundurowymi różnej maści. Szły na przełaj, lasem, omijały patrole. Od 1 lipca, od otwarcia strefy, dojść mogą znacznie dalej, 200 metrów od granicznego stalowego płotu.
Dojeżdżamy z nimi do Ozieran Wielkich, stąd już widać zaporę. Po jej drugiej stronie Hołynka – wieś przylegająca do dawnego majątku rodziny Marty. Dziadek po wojnie już tu nie wrócił z oflagu, resztę wyrzucono stąd w 1957, ona po latach wróciła z Wybrzeża w te okolice. – Widzisz tamte zadrzewienia? – wskazuje Marta. Stoimy w błocie po kostki, przed tablicą z zakazem wstępu. Po lewej stronie 5,5-metrowy płot, po prawej Świsłocz. – Rzeka jest tam płytka, można ją przejść. Piękne miejsce, jak na pikniki impresjonistyczne: przyjechać z koszami, jeść ciasto i popijać wino. Ale teraz nawet nie podejdziesz i czasem trup jest w wodzie.
Tędy uchodźcy i migranci przechodzą najczęściej (zaraz po bagnistym odcinku Puszczy Białowieskiej, gdzie także nie ma płotu). To tutaj 29 lipca wyłowiono zwłoki pana Mahmouda z Egiptu. Która to śmiertelna ofiara granicy? Według oficjalnych statystyk – siedemnasta. Niedawno Straż Graniczna podała, że 1 października funkcjonariusze zauważyli leżącą po białoruskiej stronie osobę. Dopiero po kilkunastu godzinach monitów na miejsce przyjechały służby i telewizje. Migranci, którzy dotarli do Polski, mieli potwierdzić informacje o śmierci czarnoskórego mężczyzny. Byłby osiemnastą ofiarą. Jednak prawdziwej liczby nikt nie zna. Według Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka zaginionych na granicy jest około 200 osób.
Małgorzata Orzechowska współprowadzi w Kaliszu rodzinną firmę, a do letniego domu pod granicą przyjeżdża, kiedy może – ostatnio praktycznie co dwa tygodnie: – Miało być sielsko i fajnie...
– Powinno być... Ale Wschód zawsze rzuca ludzi w jakieś sytuacje skrajne – wtrąca Marta Kurzyniec. Od ponad 10 lat prowadzi w Krynkach antykwariat tuż przy „paryskim” rondzie, od którego odbiega promieniście 12 ulic. – Gapa jestem, dosyć długo nie widziałam, że przez moje miasto przechodzą ludzie – wspomina sierpień ubiegłego roku. – Dopiero jak o 6 rano wyszłam z pieskiem do sklepu po chleb, a grupa młodych chłopaków stała na rynku obstawiona ludźmi z bronią. Wychodzisz w szlafroku przed własny dom, a tam niebieskie światła i kogoś ciągną po trotuarze, będą wywalać na Białoruś. Jak można jeść, spać, kąpać się? Krynki są miejscem do dzisiaj okaleczonym przez drugą wojnę – przecież myśmy stracili trzy czwarte populacji. I co, teraz znowu to samo? Trzeba było iść do tego lasu, bo wszystko smakowało jak tektura.
Od ponad roku
mieszkańcy przygranicznych terenów albo organizują się w społeczne patrole, albo w struktury takie jak Grupa Granica, albo sami chodzą z plecakami do lasu. Taszczą wodę, jedzenie, lekarstwa, ubrania i śpiwory ludziom ukrywającym się przed służbami, bez końca wyrzucającymi ich na białoruską stronę. Wiosną i latem kryzys nieco przycichł. Teraz znów wezwań przybywa.
Niedawno, razem z Fundacją „Wolno Nam”, miejscowi i zaprzyjaźnieni przyjezdni powołali Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne. Ustalają dyżury w gotowości na pinezkę – lokalizację wysłaną przez ludzi wzywających pomocy oraz dwuosobowe patrole przeczesujące lasy. Gosia z Martą chodzą razem. Mają do dyspozycji magazyn, w nim równiutko poukładane: zawekowane zupy od „Zupy na granicę”, środki opatrunkowe, namioty, buty. Trochę jedzenia i woreczki strunowe dostali od PCK. Czajnik i mikrofalówkę – od Fundacji „Wolno Nam”. Najwięcej rzeczy przysłały osoby prywatne.
– Brakuje jeszcze ciepłej męskiej odzieży w dużych rozmiarach, glukometrów i termometru, który pomaga szybko stwierdzić, czy ktoś jest w hipotermii, noszy – wylicza Kasia dbająca o magazyn. Wyspecjalizowała się w sprzątaniu koczowisk i odzyskiwaniu porządnych, ale przemoczonych ubrań, które w pośpiechu porzucają uchodźcy, pushbackowani czasem po kilkanaście razy. Pierze je, suszy, segreguje.
Kilka dni temu POPH dostaje pinezkę z okolicy Łapicz. Zgłoszono cztery osoby, wolontariusze zastają kilkanaście. Z ranami po pogryzieniach przez psy, w poszarpanych ubraniach, jeden chłopak ze złamaną ręką. W okolicy krąży helikopter. Wolontariusze nie mogą ich zabrać do szpitala ani wezwać karetki, bo skończy się kolejną wywózką. Skradając się, z pomocą wracają kilka razy. Kiedy inni opatrują rany, Marta patroluje szlak, by sprawdzić, czy ktoś nie odpadł. Bo jeśli stracił telefon, nie wezwie pomocy.
Ponad tydzień temu pod numer POPH dzwoni brat młodego Jemeńczyka: – Wszyscy z grupy się odnaleźli, a z nim nie ma kontaktu! – jest w rozpaczy. Wysyła pinezkę – brat ostatnio był w rejonie Gobiat. Wieś objęta zakazem przebywania, dookoła pola, ludzi widać jak na dłoni. Natychmiast przyjeżdża patrol na quadzie i wojskowa ciężarówka.
– Proszę policjantów o wspólny patrol albo przynajmniej o zgodę, żeby wpuścili mnie na ten 200-metrowy pas, sama poszukam. Nie ma mowy, mają to w dupie – relacjonuje Gosia.
Ludzie z POPH chcą złożyć na policji zawiadomienie o zaginięciu. Ale przez telefon ani w rozmowie z patrolem się nie da. Jadą na komisariat w Gródku – zamknięty, jadą do Zabłudowa. I tam funkcjonariusze piętrzą trudności – twierdzą, że muszą mieć imię ojca zaginionego, bo inaczej „program nie przyjmie”.
– Może Jemeńczyk jest na Białorusi, ale wtedy jakoś by się z rodziną skontaktował – zwiesza głowę Gosia. Jest pełna obaw o jesień i zimę: – Przez ten płot będzie mniej przejść, ale więcej trupów. Bo już nie ma bezpiecznych przejść – można tylko przez rzekę albo górą, przez ogrodzenie.
W pustawej „Gospodzie pod Modrzewiem” w Krynkach młodzi ludzie grają w bilard. Jeden wita kolegę: – Ty, a nietoperza z Podlasia widziałeś? Rechoczą. Chodzi o zdjęcie z takim opisem, które dzień wcześniej opublikował jeden z faszyzujących podlaskich portalików. Więcej światła rzuca film, który zdobył Piotr Czaban – do niedawna reporter TVN24, teraz dziennikarz obywatelski prowadzący na YouTubie kanał „Czaban robi raban”. Noc z 5 na 6 października, okolice Białowieży. Na płocie wisi głową w dół mężczyzna, zaplątany jedną nogą w concertinę. Co najmniej trzech polskich żołnierzy przygląda się, oświetla go latarkami i heheszkuje: – Wait! – Jeb...nie. Człowiek w końcu spada, prosto im pod nogi, leży z rozrzuconymi rękami. – No i się k...wa udało. – Zaj...bisty jest. Film do sieci musieli wrzucić sami mundurowi. Ministerstwo Obrony Narodowej zapewnia, że chcieli pomóc. POPH i Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych składają do prokuratury wiele zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa – w tym nieudzielenia pomocy i nawoływania do nienawiści. Straż Graniczna przyznaje, że migrant został natychmiast „cofnięty do Białorusi”.
W tzw. pasie śmierci między polską zaporą a białoruską sistiemą Białorusini zgromadzili około 800 osób, w tym kobiety i dzieci. Nie mają wody, jedzenia, schronienia. Syryjczycy z jednej z rozproszonych grup, którzy są w kontakcie z Mariuszem Kurnytą znanym jako Człowiek Lasu, wysłali mu film. Nagrali, jak potraktował ich polski strażnik, gdy poszli pod płot prosić o wodę. Rozmawiają po angielsku.
Syryjczyk: – Nie możemy stąd zawrócić. Nie wiemy, co robić.
Strażnik jest zajęty przekazywaniem komunikatu przez krótkofalówkę.
Po chwili odpowiada: – Wracajcie do domu. – Nie możemy, Białorusini nas biją. – To wasz problem. Dlaczego przyjechaliście na Białoruś? – Bo w naszym kraju jest wojna. – Nie, wy chcecie pieniędzy od Niemiec, tak?
– Nie chcemy pieniędzy, tylko chcemy mieć normalne życie, jak ty i inni ludzie. W Syrii życia nie ma. – Macie polską wizę?
– Polska nie da mi wizy, bo jestem z Syrii.
– W Polsce jesteś nielegalny, rozumiesz? Wracaj do domu.
– Nie mogę, potrzebuję wody, ledwo chodzę. Nie? Nawet wody?
– Zawracaj – ucina strażnik.
Polski MSZ
odradza podróże do Białorusi, wysoka komisarz Narodów Zjednoczonych ds. praw człowieka stwierdza, że nasz sąsiad nie jest bezpiecznym krajem, polskie sądy uznają pushbacki za bezprawne i niehumanitarne. A Straż Graniczna nadal je stosuje. Także wobec kobiet, dzieci, osób starszych czy po hospitalizacji.
1 października Mariusz Kurnyta odbiera prośby o pomoc medyczną od bliskich Syryjczyka, który po przejściu przez płot doznał urazu nogi, może być złamana. Jest po polskiej stronie, w rejonie działania placówki SG w Czeremsze. Mariusz jest w drodze po odbiór Nagrody im. Abdulcadira Gabeire Farah za działania na rzecz migrantów w Polsce, zasięg mu się rwie, prosi mnie o pomoc, ale nadal koordynuje akcję.
Z selfie z rezygnacją spogląda mężczyzna w pasiastej wełnianej czapce, z dowodu wynika, że ma 47 lat, a na imię Muhannad. Lokalizację przekazuję zespołowi ratownictwa medycznego, koordynator natychmiast wysyła ekipę z karetką, znajdują Syryjczyka i zabierają na SOR w Hajnówce.
Noga jest tylko zwichnięta, więc wraca groźba pushbacku. Pełnomocniczka Syryjczyka, działaczka stowarzyszenia Egala i Grupy Granica, walczy, by mógł złożyć wniosek o azyl. Nie udaje się, po paru godzinach mężczyzna znów jest w lesie, po białoruskiej stronie. Rodzina przekazuje, że nie umożliwiono mu kontaktu z tłumaczem.
Pełnomocniczka: – W szpitalu był w brudnych i przemoczonych ubraniach. Czy zdołał włożyć obuwie na opatrzoną stopę? Nie wiem, czy funkcjonariusze przekazali środki przeciwbólowe. Czy dostał suche ubrania, posiłek i wodę. Wiem, że nie jadł i nie pił od kilku dni.
Po paru dniach Straż Graniczna oznajmia w tweecie, że Syryjczyk „zadeklarował, a następnie potwierdził pisemnie, że nie chce ochrony międzynarodowej w Polsce”. Piętnuje aktywistów: „Przekazując cudzoziemcom po stronie białoruskiej swoje numery telefonów, w pewien sposób zachęcają ich do nielegalnego przekraczania granicy”.
I dodaje, że „aktywiści zadzwonili pod numer alarmowy z informacją, że są przy rannym cudzoziemcu przy granicy. Strażnicy graniczni znaleźli tego mężczyznę. Nie było przy nim nikogo”.
To ja dzwoniłam. Z informacją, że Syryjczyk jest przy granicy sam, nikogo przy nim nie ma.
Z tweetów SG wynika, że ostatnio codziennie granicę próbuje przekroczyć lub przekracza około 100 osób. 5 października – 116, 6 października – 118, 7 października – 107, 8 października – 92 (w tym 25 obywateli Egiptu, którzy przekroczyli rzekę Świsłocz), 9 października – 108, 10 października – 53 osoby (15 przez Świsłocz, w tym 8 Syryjczyków na pontonie).
To tylko część prawdy. Wciąż dużej liczbie udaje się sforsować mur za pomocą podkopów albo wiązanych z drągów i gałęzi drabin, a sprawne osoby są w stanie po prostu się na niego wspiąć. Przechodzą dalej niezauważone, docierają do czekających aut przemytników, jadą na zachód.
Tego samego dnia, gdy usiłowaliśmy uratować Muhannada, Stanisław Żaryn, zastępca ministra koordynatora służb specjalnych, napisał na Twitterze: „Polska skończyła budowę bariery ochronnej na granicy z Białorusią. Polska granica jest dziś najlepiej chroniona w Europie”.
Parę godzin później najwyraźniej się zreflektował: „Na granicy z Białorusią trwa obecnie montowanie perymetrii. Fizyczna bariera i patrole Straży Granicznej już obecnie udaremniają nielegalne przekraczanie granicy z Białorusi do Polski”.
Skąd w takim razie
w podlaskich lasach cierpiący cudzoziemcy? Grupa Granica podaje, że między 2 a 29 września mieszkańcy strefy oraz osoby niosące pomoc odebrały prośby od 249 osób (wśród nich co najmniej 49 kobiet i 9 dzieci). Udało się dotrzeć do 163. Specjalistyczna pomoc medyczna została udzielona 10 osobom (w tym czterem kobietom i jednemu dziecku). Aż 49 osób informowało o przemocy ze strony polskich służb. 26 – o przemocy doświadczanej na Białorusi.
– W większości przypadków osoby spotykane w lesie są wycieńczone, wygłodzone i w złym stanie. Prawie każda interwencja jest związana z opatrywaniem ran, otarć czy zwichnięć stawów. Coraz więcej osób cierpi w wyniku obrażeń po upadku z muru, w tym głębokich i zakażonych ran – informuje Grupa Granica.
– W związku z polityką wywózkową Straży Granicznej nie do wszystkich udało się dotrzeć z pomocą. Wiele osób padło ofiarą łapanek i pushbacków.
Między 2 a 29 września udokumentowano 63 wywózki, w tym 18 kobiet.
W październiku ruch przy granicy jeszcze się wzmógł.
– Ostatnio zgłasza się do nas sto kilkadziesiąt do dwustu osób tygodniowo – mówi mi Aleksandra Gulińska z Grupy Granica. – W różnym stanie fizycznym, często ze śladami pobicia czy pogryzień przez psy funkcjonariuszy białoruskich, z ranami od drutu żyletkowego. To ludzie przede wszystkim z Syrii, Jemenu i Konga. Ale także z Erytrei, Etiopii, w tym z pacyfikowanego Tigraju, Nigerii, Mali, Kuby, Egiptu.
Irakijczyków i irackich Kurdów już prawie nie ma. Z Bagdadu lotów bezpośrednich się nie znajdzie, a i przez Turcję jest o wiele trudniej.
– Turcja wprowadziła dla Irakijczyków wizy, długo się na nie czeka i nie każdy je dostaje – mówi mi dr Arsalan Azzaddin, wicedyrektor szpitala w Bielsku Podlaskim, Kurd. Odegrał niebagatelną rolę w ograniczeniu „wycieczek” do Mińska z Bliskiego Wschodu, wypowiadając się w kurdyjskich mediach, ostrzegając, opowiadając o dramatycznych przypadkach ze swego szpitala, apelując do ludzi, by nie ryzykowali życia, a do władz – aby nie stawały się wspólnikiem w tym procederze.
– Teraz dominującą drogą są loty z krajów afrykańskich do Mińska i Moskwy. Ludzie próbują się też dostać przez kraje byłego ZSRR, Kazachstan czy Kirgistan – dodaje doktor. – A ostatnio słyszałem, że usiłują też przez Słowację i Czechy.
Aleksandra Gulińska: – Nadal przylatują do Mińska, ale zdarza się, że wędrują przez Moskwę. To zarówno ludzie, którzy niedawno przylecieli, zwabieni rzekomą łatwością przekroczenia granicy białorusko-polskiej, jak i tacy, którzy mieszkali w Rosji przez jakiś czas. Mamy studentów z rosyjskich uczelni i mężczyzn, którzy żyli w Rosji przez kilka lat, założyli rodziny i teraz dostali powołanie do wojska. A jeśli chodzi o tych, którzy dopiero przylecieli, to są ludzie, którzy wiedzą, że o ochronę międzynarodową można się starać dopiero na granicy danego państwa i że wizy do krajów UE obywatel Egiptu czy Somalii nie dostanie niemal na pewno, niezależnie, jak by dokumentował, że ma do czego i do kogo wracać. Zatem szansą jest płynięcie łódką przez Morze Śródziemne lub właśnie przylot na Białoruś czy do Rosji i piesze przejście przez granicę. Zieloną, bo próśb o ochronę SG na przejściach granicznych najczęściej „nie słyszy”.
Beata Siemaszko z Grupy Granica podsumowuje w mediach społecznościowych wzrost przejść i zatrzymań: