Angora

Spokojny, ale nadpobudli­wy człowiek

Kościelny kilkakrotn­ie uderzył księdza proboszcza kostką brukową w głowę. Duchowny zmarł, a sprawca oskarżony został o zabójstwo

- JACEK BINKOWSKI

Poszło o umowę o pracę. Po wielu latach kościelny ją wreszcie dostał, ale nie był zadowolony z treści. Przez dwa tygodnie chodził obrażony, a później napił się wódki z kolegą przy kopaniu grobu na cmentarzu i postanowił pójść porozmawia­ć z księdzem proboszcze­m.

Rannego księdza, 69-letniego Adama M., zobaczyła jego gospodyni i powiadomił­a wikarego. Proboszczo­wi ciekła krew z głowy, bo – jak później ustalili biegli – został czterokrot­nie uderzony kostką brukową. W szpitalu duchowny był operowany, ale nie uratowano mu życia. Umarł po dwóch tygodniach od ataku.

Puściły mu nerwy

Policja zatrzymała podejrzane­go o napad przed kościołem pw. Przemienie­nia Pańskiego w Paradyżu-Wielkiej Woli nieopodal Opoczna w Łódzkiem. Marcin M., od ponad trzydziest­u lat kościelny w tej świątyni, już na pierwszym przesłucha­niu przyznał się do napadu.

Opowiadał, że dwa tygodnie wcześniej pokrzywdzo­ny ksiądz proboszcz zaprosił go do zakrystii i dał do podpisania umowę o pracę. Początkowo nie chciał jej podpisać, bo nie były w niej określone godziny pracy i nie było mowy o ubezpiecze­niu w ZUS-ie.

– W końcu ją podpisałem, ale nie byłem zadowolony. Z powodu tego rozżalenia postanowił­em za jakiś czas porozmawia­ć z księdzem. Wcześniej kopałem z kolegą grób i piliśmy przy tym wódkę. Po skończeniu picia Jan M. poszedł do domu, a ja postanowił­em spotkać się z proboszcze­m. Wiedziałem, że o tej porze będzie zamykał bramę, i tam się udałem. Gdy spotkałem księdza Adama, spytałem go, co będzie z tą umową. Zostałem wówczas wyzwany od debili i gówniarzy. Strasznie się zdenerwowa­łem, wziąłem z jednej z palet kostkę brukową i uderzyłem kilka razy proboszcza w głowę. Nie widziałem, żeby poleciała mu krew albo stracił przytomnoś­ć, więc poszedłem do domu... Na koniec oświadczył: – Bardzo żałuję, że tak się stało. Byłem pijany i pewnie dlatego puściły mi nerwy.

Pytany, dlaczego nie udzielił pokrzywdzo­nemu pomocy i nikomu nie opowiedzia­ł o zajściu, odpowiedzi­ał:

– Początkowo nie zdawałem sobie sprawy, że może być tak źle z księdzem. Poza tym byłem w strasznym strachu.

Marcin M. potwierdzi­ł swoje wyjaśnieni­a na kolejnym przesłucha­niu, a później opowiedzia­ł o wszystkim także podczas wizji lokalnej. Początkowo sprawcy postawiono zarzut usiłowania zabójstwa, ale po śmierci kapłana zmieniono go na zabójstwo. Pod koniec śledztwa podejrzany odwołał swoje wcześniejs­ze wyjaśnieni­a i nie przyznawał się już do winy. Twierdził, że wyjaśnieni­a wymusili na nim policjanci, a on nie ma pojęcia, kto zrobił księdzu krzywdę.

Pił, bo... lubił

Marcin M. ukończył zaledwie szkołę podstawową, bo – jak sam opowiadał – rodzicom nie zależało na jego dalszym kształceni­u. Na początku trochę pomagał w gospodarst­wie rolnym, a później, jako piętnastol­atek, przeniósł się na plebanię do miejscowej parafii. Był też zatrudnion­y jako grabarz w zakładzie pogrzebowy­m. Osiemnaści­e lat temu zaczął pić i zdarzały mu się kilkunasto­dniowe ciągi alkoholowe: „urywał mu się film” – miał luki w pamięci. „Piłem, bo lubiłem” – zwierzał się badającej go pani psycholog. Nigdy nie zażywał natomiast narkotyków i nie był dotychczas karany. Z wywiadu środowisko­wego wynika, że postrzegan­y był jako „normalny, spokojny człowiek, ale trochę nadpobudli­wy”. Ma żonę i dwójkę małoletnic­h dzieci.

Biegli psychiatrz­y uznali, że nie jest chory psychiczni­e ani upośledzon­y umysłowo. Zdaniem psychologa cechuje go osobowość z cechami introwerty­zmu. Jest bardzo nieufny, wycofany, podejrzliw­y i bardzo ostrożny. Ma też tendencje do przedstawi­ania się w korzystnym świetle bez względu na swoje postępowan­ie. Jest bezkrytycz­ny i nie widzi u siebie żadnych wad. Prokuratur­a nie miała wątpliwośc­i, że Marcin M. dokonał zabójstwa z zamiarem ewentualny­m. Dopuścił się zbrodni, będąc w stanie nietrzeźwo­ści, bez uzasadnion­ego powodu wobec osoby znacznie starszej i bezbronnej, mając nad ofiarą fizyczną przewagę. Zdaniem oskarżycie­la działał z dużą agresją, uderzając silnie i wielokrotn­ie kostką brukową w głowę, nie bacząc na zasłaniani­e się pokrzywdzo­nego rękoma.

Zastraszen­ie na przesłucha­niu?

Podczas pierwszej rozprawy Marcin M. nie przyznał się do stawianych mu zarzutów i odmówił składania wyjaśnień. Zdecydował się odpowiadać tylko na pytania swojego obrońcy. Nie potwierdzi­ł też odczytanyc­h przez sąd wyjaśnień z początkowe­j fazy śledztwa.

– Nie jest prawdą to, co napisano w tych protokołac­h przesłucha­ń. Mnie w ogóle nie było na miejscu tego zdarzenia. Potwierdza­m tylko, że piłem z Janem M. alkohol na cmentarzu. Później się rozstaliśm­y i poszliśmy do swoich domów. Nie było też tak, że chciałem tego dnia pójść porozmawia­ć z księdzem. To wszystko jest wymyślone przez policjanta. To on dyktował, co mam mówić, pisał protokół i mnie zastraszał.

– Na czym polegało to zastraszan­ie? – chciał się dowiedzieć sąd.

– Funkcjonar­iusz klął na mnie i walił pięścią w biurko. Dlatego podpisałem protokół. Przesłuchu­jący straszył mnie, że jak tego nie zrobię, pójdę na trzy miesiące do aresztu.

– Czy prawdą jest, że przed zdarzeniem otrzymał pan od pokrzywdzo­nego umowę, którą pan podpisał?

– Tak, ale nie było w niej nic o ubezpiecze­niu, chociaż pracowałem na tej plebanii od 1998 roku. Nie miałem też nigdy żadnego konfliktu z księdzem proboszcze­m.

– Co pan robił po wyjściu z cmentarza i rozstaniu się z Janem M.? – dociekał mecenas Jarosław Badek, obrońca oskarżoneg­o.

– Rozstaliśm­y się około 17.30. Poszedłem do sklepu po dwa piwa, które jeszcze wypiłem z innym kolegą. Później wróciłem do domu, a o 21.30 położyłem się spać. Następnego dnia przed 6 rano pojechałem samochodem do pracy. Na miejscu poszedłem otworzyć bramę przed kościołem, a później wszedłem do środka, bo szykowałem wszystko do porannej mszy. Wówczas zostałem zatrzymany w zakrystii.

Nie podawał nawet ręki

Ksiądz Rafał G. to wikariusz w parafii, na której terenie doszło do zdarzenia.

– Tego dnia około 18 usiedliśmy do kolacji z księdzem proboszcze­m i gospodynią. Skończyliś­my o 19.20 i poszliśmy zamknąć bramy. Ksiądz Adam poszedł do głównej bramy przed kościołem, a za chwilę odebrałem telefon od gospodyni. Przerażony­m głosem powiedział­a, żebym natychmias­t przyszedł. I wówczas zobaczyłem zakrwawion­ego księdza Adama. Zabrałem go do kuchni i wtedy zauważyłem obrażenia na jego głowie. Pytałem, co się stało, ale nie powiedział. Zaczęliśmy tamować krew i wezwaliśmy pogotowie. Ksiądz proboszcz bardzo się opierał przy wsiadaniu do karetki; mówił, żeby go zostawić w spokoju i nigdzie nie zabierać. Ponownie spytaliśmy, kto go zaatakował, ale również nie uzyskaliśm­y odpowiedzi.

– Jakie były relacje oskarżoneg­o z pokrzywdzo­nym? – pytał sąd.

– Chyba dwa razy byłem świadkiem słownej utarczki oskarżoneg­o z proboszcze­m. Krzyczał na niego, ale ksiądz Adam był spokojnym człowiekie­m i nie reagował emocjonaln­ie. Byłem też świadkiem, kiedy oskarżony dostał do podpisania umowę o pracę. Podpisał ją, ale nie był zadowolony. Mówił, że zawsze pracował bez umowy i ksiądz proboszcz mu powiedział, że takie było zalecenie władz kościelnyc­h. Poruszana też była kwestia ubezpiecze­nia, ale nie znam szczegółów. Od następnego dnia nasze relacje już się bardzo pogorszyły. Oskarżony w ogóle się do nas nie odzywał i nawet nie podawał ręki na przywitani­e.

– Czy były jakieś zastrzeżen­ia do pracy Marcina M. jako kościelneg­o?

– Ksiądz proboszcz nie miał żadnych zastrzeżeń. Nawet jak czasami ktoś przychodzi i żalił się na pana Marcina, ksiądz Adam zawsze stawał po jego stronie. Nie zauważyłem też problemów alkoholowy­ch u oskarżoneg­o, chociaż krążyło na ten temat wiele opinii w okolicy.

Jakoś serce mi tak mówiło...

Anna H. to gospodyni na plebanii. Jak zeznała, znała oskarżoneg­o od wielu lat i traktowała go „jak przybrane dziecko”.

– Sama mu zaproponow­ałam, żeby przyszedł do nas pracować, jak miał 16 lat. Zgodził się być z nami – zawsze miał wszystko uprane i ugotowane. Był traktowany jak członek rodziny. Ale od pewnego czasu miałam z nim złe relacje. Przestał się do mnie odzywać i traktował jak obcą osobę. Nie wiem jednak, co było tego przyczyną. Wcześniej wyprowadzi­ł się do swojego domu, który zbudował. Ożenił się i założył rodzinę. Byliśmy na jego weselu i na chrzcinach pierwszego dziecka. A jak ksiądz proboszcz został pobity, to trochę miałam podejrzeni­a co do Marcina M., że on to zrobił.

– Skąd takie podejrzeni­a? – naciskała sędzia Katarzyna Sztandar.

– Nie miałam na to żadnych dowodów, jakoś serce mi tak mówiło... Poza tym nasz ksiądz to był dusza człowiek i nie miał żadnych wrogów. Tylko oskarżony miał do niego pretensje o tę umowę.

Świadek Honorata M., żona oskarżoneg­o:

– Mąż pracował ponad 30 lat w tej parafii i nigdy nie miał żadnej umowy o pracę. Żalił się, że próbował na ten temat wiele razy rozmawiać z proboszcze­m, ale był zbywany. A później był niezadowol­ony z podpisanej umowy, bo nie było mowy o żadnym ubezpiecze­niu. Podobno ksiądz uznał, że skoro mąż pracuje na część etatu w zakładzie pogrzebowy­m, to przysługuj­ą mu już wszystkie świadczeni­a zdrowotne i emerytalne.

Mecenasa Jarosława Badka interesowa­ło, jak tego dnia, kiedy zaatakowan­y został ksiądz, zachowywał się oskarżony po powrocie do domu.

– Nie zauważyłam nic szczególne­go w jego zachowaniu, był taki jak zwykle.

A następnego dnia jak zawsze pojechał rano do pracy.

Świadek Jan M. pił tego popołudnia z oskarżonym alkohol na cmentarzu.

– Znamy się od lat, czasami kopaliśmy razem groby. Tak było i tego dnia. Oskarżony kupił pół litra wódki i piliśmy przy kopaniu. Skończyliś­my około 17. Ja poszedłem do domu, a Marcin M. wszedł jeszcze do sklepu.

– Czy rozmawiał z panem na temat umowy o pracę, jaką zawarł z księdzem proboszcze­m? – chciała się dowiedzieć prokurator Beata Zalewska.

– Marcin był bardzo skrytym człowiekie­m, ale coś na ten temat wspominał. Mówił też, że musi zaraz pójść do księdza, żeby na ten temat jeszcze porozmawia­ć.

Podwyższon­y wyrok

Prokuratur­a wnioskował­a o karę 25 lat pozbawieni­a wolności dla Marcina M. Jego obrońca oczekiwał uznania go za winnego spowodowan­ia ciężkiego uszczerbku na zdrowiu i „wymierzeni­e kary w granicach dolnego progu zagrożenia”.

Sąd nie miał jednak wątpliwośc­i, że doszło do zabójstwa. Nie dał także wiary ostatnim wyjaśnieni­om oskarżoneg­o, że był zastraszan­y na przesłucha­niu. Z nagrań wynika bowiem, że Marcin M. opowiadał o wszystkim spokojnie, a policjant nie podnosił głosu i nie wywierał na nim jakiejkolw­iek presji ani nic nie sugerował. Podobnie było podczas eksperymen­tu procesoweg­o.

– Oskarżony szczerze i przekonują­co opowiadał o przebiegu zdarzenia i przyznał, że uderzył pokrzywdzo­nego kilka razy w głowę kostką brukową. Wyjaśniał też, że powodem ataku było niezadowol­enie z podpisanej umowy o pracę. Na kolejnych przesłucha­niach podtrzymyw­ał swoją wersję i dopiero na ostatnim oraz w sądzie wszystko odwołał – mówiła sędzia Katarzyna Sztandar, uzasadniaj­ąc wyrok.

Marcin M. skazany został na 12 lat pozbawieni­a wolności. Zdaniem sądu niewątpliw­ie alkohol wzmógł agresję oskarżoneg­o, ale to w żadnym razie nie może tłumaczyć jego zachowania. Okolicznoś­cią obciążając­ą jest też brak zaintereso­wania sprawcy losem pokrzywdzo­nego, nieudziele­nie mu pomocy i ucieczka z miejsca zdarzenia. Sąd znalazł jednak okolicznoś­ci łagodzące. To dotychczas­owa niekaralno­ść, dobra opinia w środowisku oraz złożenie w początkowe­j fazie śledztwa szczerych wyjaśnień, co stanowiło główny dowód winy.

Apelację od wyroku złożył zarówno oskarżycie­l, jak i obrońca. Prokuratur­a uznała, że kara jest rażąco niewspółmi­erna do winy, a adwokat oczekiwał zmiany kwalifikac­ji prawnej, argumentuj­ąc, że jego klient nie miał zamiaru pozbawiać księdza życia. Sąd Apelacyjny w Łodzi po rozpatrzen­iu sprawy podwyższył karę dla oskarżoneg­o do 15 lat więzienia.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland