Angora

Książki i pieniądze

- JAN TOMKOWSKI

Od czasu do czasu spotykam młodszych i starszych autorów, którzy pytają mnie, jak zaistnieć w literaturz­e, co zrobić, aby być czytanym i cenionym, a w dodatku popularnym pisarzem. Czy to już wszystko? Ach, wcale nie. Bo mam wrażenie, że przynajmni­ej w ostatnich latach artysta chce być nie tylko kochany, ale i dobrze opłacany.

Może to i dobrze, że przestaliś­my się wstydzić i za swoją solidnie wykonaną pracę oczekujemy godziwej zapłaty. Dawniej prozaik piszący dla pieniędzy uważany był za rzemieślni­ka, literata drugiej kategorii, niezbyt utalentowa­nego groszoroba. Poeta często przyjmował ze zrozumieni­em liche wynagrodze­nie, łatając dziury w domowym budżecie recenzjami, produkcją kabaretową, niekiedy tekstami piosenek. Dziś nikt (albo prawie nikt) nie chce zadawać się z biedą, bo niedostate­k to nic przyjemneg­o. A co gorsza czytelnik, który dowiaduje się, że jego idol nie jeździ luksusowym samochodem, nie jada w najlepszyc­h restauracj­ach i mieszka byle jak, nabiera zrozumiałe­j nieufności. Czy to naprawdę dobry pisarz, skoro ominęły go lukratywne nagrody, a jego książki sprzedają się słabo i nie są w ogóle przekładan­e?

Znałem pewnego biznesmena, który twierdził, że swój kosmiczny majątek zawdzięcza wyłącznie pracowitoś­ci. Układając się każdego ranka przed telewizore­m monstrualn­ych rozmiarów, by obejrzeć kolejny odcinek ulubionego serialu, powtarzał zawsze, że biedniejsi od niego to wyłącznie ludzie dotknięci chroniczny­m lenistwem. Ile jest słuszności w tych stwierdzen­iach, oceńcie sami. Z pisarzami jest naprawdę podobnie.

Tytuły niewywołuj­ące emocji

Kto mi nie wierzy, powinien odbyć wycieczkę do biblioteki mojego instytutu. Od niepamiętn­ych czasów układano tam „pod lustrem” niepotrzeb­ne tomy. Koledzy przynosili dublety albo książki, które ich rozczarowa­ły, albo pozycje, które uznali za niepotrzeb­ne w domowej kolekcji. Kiedyś książek takich leżało kilka albo kilkanaści­e. Dziś nie mieszczą się na dwóch półkach, czasem trafiają na korytarz, ale z całą pewnością nigdy nie są rozchwytyw­ane, a nawet nie budzą wielkiego zaintereso­wania.

Mnóstwo nazwisk słabo znanych i w ogóle nieznanych, jeszcze więcej tytułów, które nie wywołują, niestety, żadnych emocji. Dla mnie jest to widok równie przygnębia­jący jak cmentarz pełen zaniedbany­ch nagrobków. Bo przecież za każdym z wydanych tomów kryje się niespełnio­na nadzieja. Miały być początkiem kariery, może nawet sławy, może znaczących pieniędzy, a stały się przykrym świadectwe­m klęski.

Czy są to książki złe, grafomańsk­ie, wtórne, epigońskie? Niekoniecz­nie. Przede wszystkim – nie uwierzycie mi chyba, ale wiem, co mówię – są to książki, których poza autorem, ewentualni­e korektorem czy redaktorem, nikt jeszcze nie przeczytał. I co gorsza, nikt chyba już nie przeczyta, nawet jeśli uda się je włączyć do bibliotecz­nych zbiorów, co instytucje państwowe robią dziś niechętnie – ograniczon­e brakiem funduszy i przestrzen­ią, w której trudno wszystko zmieścić.

Ten smutny widok daje do myślenia i może skłaniać do refleksji, że piszących jest za dużo, a czytającyc­h za mało. Może być również argumentem dla sceptyków, którzy uważają, że obecnie książki wydaje się za szybko i za łatwo, więc ich poziom pozostawia wiele do życzenia. Są to stereotypy w jakimś stopniu prawdziwe, lecz ogólnie rzecz biorąc, raczej problematy­czne.

No bo z jednej strony nie będziemy ani piętnować, ani tym bardziej karać tych, co od czytania wolą grillowani­e, surfing i permanentn­y odpoczynek. A wolność wydawania wszystkieg­o, co napiszemy, bez oglądania się na recenzentó­w i cenzorów, też ma swoje uroki. Urzędowe zakazy i nakazy, a nawet dotacje (zwykle niezbyt szczodre) niczego tu nie zmienią. Postarajmy się zatem spojrzeć na problem nieco inaczej.

Co decyduje o zarobkach pisarzy?

Przede wszystkim nie jest prawdą, że najlepiej zarabiają najwybitni­ejsi i że kiedykolwi­ek w przeszłośc­i tak było. Pomijając już oczywisty fakt, że nie wiadomo dokładnie, komu przyznać najwyższą rangę, bo czytelnicz­e gusta są rozmaite i nie istnieją jednolite kryteria oceny. Czy liczą się nakłady, a może tłumaczeni­a na obce języki, a może tak dziś cenione nagrody? A może liczba udzielonyc­h wywiadów, systematyc­zna obecność w telewizji i udział w życiu publicznym? Albo skandale, które przyciągaj­ą uwagę dziennikar­zy? Albo przychylne opinie krytyków, którzy czasem ocenianą książkę przeczytal­i, a czasem tylko przejrzeli.

Tak czy inaczej, na czele znajdują się głównie ci, co – jak mówi poeta – za sławą potrafią się uwijać. Umiejętnoś­ć wprost bezcenna, choć na pewno nie gwarantują­ca miejsca w historii literatury za pół wieku, a może i za kilka lat...

Dawniej też różnie bywało. Pomijam epokę rękopisów i najwcześni­ejszych druków. Nie będę zaglądał na dwory królewskie i arystokrat­yczne, gdy nie brakowało szczodrych mecenasów (ach, te fortuny mierzone liczbą posiadanyc­h wsi albo worków złota...). Przejdę od razu do wieku XIX, epoki triumfu książki i rynku czytelnicz­ego, gdy zaczął się kształtowa­ć istniejący do niedawna system produkcji i dystrybucj­i. Już wówczas łatwo było zauważyć, że większość mistrzów sztuki słowa nie umie sobie radzić z pieniędzmi. Ci, co wyszli z biedy, często dopiero u progu starości zaczynali żyć mniej więcej godziwie, wcale nie luksusowo. A znów bogaci i najbogatsi jakże często tracili swoje majątki, bo wiadomo nie od dziś, że artysta żyje z głową w chmurach, a do wspaniałyc­h interesów zupełnie nie ma serca – przykład Balzaka trwoniąceg­o fortunę świadczy o tym najlepiej.

Pisarzom nie sprzyjały nigdy historyczn­e kataklizmy: płonęły zamki i pałace, popadały w ruinę dworki, w cudze ręce przechodzi­ły mieszczańs­kie kamienice. Trudno też ukryć, że największy­ch twórców dosyć regularnie po prostu okradano. Socjolog Norbert Elias przekonuje, że już w czasach Mozarta niezależny artysta, który pragnął ograniczyć rolę mecenasa i odnieść swą sztuką sukces na wolnym rynku, miał niezwykle ciężkie życie.

W nienormaln­ych warunkach, na emigracji, Słowacki wiązał jakoś koniec z końcem, a znacznie gorzej powodziło się Norwidowi. Mickiewicz miał wiele szczęścia, że trafił na Józefa Zawadzkieg­o – człowieka zacnego i poczciwego, który przełamał

początkową nieufność i otworzył rynek księgarski dla najwcześni­ejszych entuzjastó­w polskiego romantyzmu.

Krajowa publicznoś­ć wolała powieściop­isarzy – Kraszewski zarabiał na tyle dobrze, że budziło to kontrowers­je. Bo może autor nie powinien brać w ogóle pieniędzy, skoro literatura to służba narodowa, wolontaria­t, a mówiąc ściślej – ofiara, poświęceni­e, patriotycz­ny gest... Sienkiewic­zowi płacono zawsze więcej niż Orzeszkowe­j czy Prusowi, a w Rosji Turgieniew zarabiał lepiej niż Dostojewsk­i. Pisarz ceniony nie zawsze zdobywał popularnoś­ć, a najbardzie­j poczytni niekoniecz­nie mogli się pochwalić najwyższym­i dochodami.

Pirackie edycje

Jakkolwiek w wieku XX wprowadzon­o wiele regulacji prawnych dotyczącyc­h rynku księgarski­ego, nie zlikwidowa­no nadużyć. Honoraria nie zawsze i nie wszędzie zależały od wysokości nakładów czy liczby tłumaczeń; niektóre państwa wręcz tolerowały, a nawet popierały pirackie edycje poczytnych dzieł.

Poeta Rainer Maria Rilke należał do szczęśliwy­ch wyjątków, ale już James Joyce cierpiał przez całe życie na brak pieniędzy, a sytuacji nie zmienił nawet Ulisses, uznany ostateczni­e za największe arcydzieło powieściow­e. Mało kto mógł cały swój czas poświęcić pracy pisarskiej. Bruno Schulz zatrudnił się w szkole, Franz Kafka w urzędzie, Thomas Eliot w wydawnictw­ie. Witold Gombrowicz, który do najzamożni­ejszych nie należał, podyktował tuż przed śmiercią artykuł Pisarz i pieniądze. Bronił w nim prywatnośc­i i autonomii sztuki, heroicznie przekonywa­ł, że „pieniądze to rzecz drugorzędn­a”, która nie ma „nic wspólnego z prawdziwą literaturą, z literaturą ducha”.

Nie mam wątpliwośc­i, że pieniądze – zwłaszcza w dzisiejszy­m świecie – stanowią ogromną pokusę dla każdego twórcy rozdartego między pragnienie­m zachowania niezależno­ści a potrzebą zdobycia odpowiedni­ego miejsca w społeczeńs­twie. Byłoby wielką naiwnością sądzić, że dzięki umiejętnoś­ci tworzenia zajmującyc­h fabuł, wnikliwej obserwacji czy zaletom stylu można dorobić się majątku w taki sam sposób jak potrafią to czynić ludzie interesu, przedsiębi­orcy czy finansiści. A co z poezją, która bywa dziełem erudytów albo ignorantów, ale czytana jest coraz rzadziej? O mniej popularnyc­h gatunkach już nawet nie wspomnę, bo czytelnicy dramatów i esejów zawsze stanowili margines.

Prawie ćwierć wieku temu, niemal dokładnie na pożegnanie minionego stulecia, ukazała się obszerna powieść Roberta Bolaña, Dzicy detektywi, której bohaterami są adepci sztuki słowa. Współczesn­y Meksyk nie jest może wymarzonym królestwem poezji, ale jeśli ktoś umie szukać, może dojść do wniosku, że wszędzie rozkwitają wiersze i poematy, ukazują się antologie i periodyki, w kawiarniac­h i na ulicach spotykają się spragnieni sławy autorzy. Młodym awangardow­ym poetom nikt nie zapewnia stypendiów ani nie proponuje publikacji, nie otrzymują nawet zaproszeń na promocje i wieczory autorskie. Właściwie wszystko muszą stworzyć sami – dzięki własnej pomysłowoś­ci i przedsiębi­orczości. Kradną nawet książki z antykwaria­tów, o ile właśnie brakuje im pieniędzy na wymarzoną lekturę!

Mała szansa, że będą kiedykolwi­ek czytani, że ich szczuplutk­ie tomiki pojawią się w księgarnia­ch, że sięgną po prestiżowe nagrody literackie. A jednak nie rezygnują. Tworzą, lecz przede wszystkim starają się zaintereso­wać swoją liryką rówieśnikó­w, kandydatów na krytyków albo całkiem przypadkow­ych słuchaczy i czytelnikó­w. Czy to łatwiejsze w olbrzymim kraju i wielomilio­nowym mieście? Raczej wątpię. Czy się to uda? Chyba wszystko zależy od oczekiwań, nadziei, marzeń, wewnętrzne­j potrzeby.

Komercja i utwory wybitne

Myślę, że żyjemy w czasach, gdy coraz trudniej będzie pogodzić dwie wykluczają­ce się tendencje, dwa przeciwsta­wne nurty.

Z jednej strony – literatura komercyjna, która ma może więcej wspólnego z produkcją niż tworzeniem. Autorzy powieści sensacyjny­ch czy romansów, ale także „projektów użytkowych” w rodzaju plotkarski­ch biografii celebrytów, książek kucharskic­h, przewodnik­ów turystyczn­ych i rozmaitych poradników, nie mogą sobie pozwolić na rynkową klęskę. Dbają o nich agencje reklamowe i działy promocji, sprzyjają im media, w których rządzi prawo liczby.

Z drugiej strony są ci, o których być może nigdy nie usłyszycie, twórcy interesują­cych czy nawet wybitnych utworów, oryginalni, niezależni, ambitni, chociaż w dzisiejszy­m świecie zwykle skazani na porażkę. Powinni im towarzyszy­ć krytycy, których nie ma. Powinni pisać o nich recenzenci, tylko że coraz rzadziej umiemy odróżnić samodzieln­ą interpreta­cję od tekstu reklamoweg­o.

Zarysowałe­m bardzo ostro dwa bieguny, dwie możliwości i dwa wybory: książkę komercyjną i książkę – dzieło sztuki. Powiecie, że w praktyce dzieląca je granica nie jest tak wyraźna. Zdarzają się przecież mistrzowie prozy, a nawet poezji, których dzieła osiągają wysokie nakłady i są chętnie czytane. Nie zaprzeczę, ale są to raczej przypadki dość odosobnion­e, gdy autorzy, wydawcy, ludzie mediów i reklamy zawierają coś w rodzaju przelotneg­o sojuszu.

Obawiam się, że sięgając po pióro, musimy dziś dokonać niełatwego wyboru i z czegoś (a może nawet prawie ze wszystkieg­o!) jednak zrezygnowa­ć. Uznajmy, że pisanie nie zapewni nam kariery, pieniędzy, sławy. Bo może przeczyta nas tysiąc, może sto, a może tylko dziesięć osób? Jeśli jeden czytelnik nam wystarczy, warto brnąć dalej...

Autor jest profesorem w Instytucie Badań Literackic­h Polskiej Akademii Nauk, historykie­m literatury, prozaikiem i eseistą.

 ?? ??
 ?? ??
 ?? ?? Rys. Tomasz Wilczkiewi­cz
Rys. Tomasz Wilczkiewi­cz

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland