Angora

SZUKAMY CIĄGU DALSZEGO Ciągle kocham piłkę

Należał do najlepszyc­h polskich piłkarzy grających na pozycji obrońcy

- TOMASZ GAWIŃSKI

Marek Dziuba jest wychowanki­em ŁKS-u, ale jako jeden z nielicznyc­h grał też w zespole odwieczneg­o rywala zza miedzy – w Widzewie. Później w obu klubach pracował jako trener. W reprezenta­cji wystąpił 53 razy, również jako kapitan. Na mistrzostw­ach świata w Hiszpanii w 1982 roku zdobyli brązowy medal.

Mieszka na dużym osiedlu nieopodal łódzkiej dzielnicy Retkinia i lotniska. Przeważają tu tzw. bliźniaki. Wita mnie w drzwiach i zaprasza na górę. – Na dole mieszka syn – tłumaczy. – Pierwsze domy powstały tutaj pod koniec lat 70. Zamieszkał­em jako jeden z pierwszych, ale nie budowałem tego domu. To własność spółdzielc­za, dostałem przydział na ten dom. Przyznaje, że pomogły mu władze ŁKS-u i włodarze miasta.

Duży salon, pod ścianą szafka, a na niej mnóstwo pucharów, dyplomów, medali i wyróżnień. Na ścianie zdjęcia. Które z trofeów jest najcenniej­sze? – Medal z mistrzostw świata w Hiszpanii. Podaje mi swoją najważniej­szą sportową zdobycz. – Niby srebrny, ale już bardzo pociemniał. Był w renowacji, ale czas robi swoje.

Osiem lat był trenerem kadry województw­a łódzkiego w różnych grupach wiekowych. – Mieliśmy sporo sukcesów, dwa razy zdobywaliś­my mistrzostw­o Polski. Wielka satysfakcj­a, gdyż w historii tylko dwa okręgi to osiągnęły. My i województw­o śląskie. Miałem też sporo osiągnięć w pracy z seniorami. Pracę w tej grupie wiekowej rozpoczął po powrocie z zagranicy. – Zaczynałem przy Leszku Jezierskim w Zawiszy Bydgoszcz jako II trener. Później poszedł własną ścieżką. – Zostałem szkoleniow­cem Ceramiki Opoczno. Fajny okres, weszliśmy wtedy do IV ligi.

Pracował tam jeden sezon. – Znalazłem się w ŁKS-ie jako asystent trenera Zbigniewa Lepczyka. Potem pracowałem w Widzewie, by po roku wrócić do ŁKS-u. Od tego momentu zaczęła się moja trenerska kariera w tym klubie. Po jakimś czasie otrzymał propozycję nie do odrzucenia. – Nie miałem wyjścia, zostałem pierwszym trenerem. A asystentem był Ryszard Polak. Kiedy notowałem jakieś niepowodze­nia, zamieniali­śmy się miejscami. Aż do chwili, kiedy ŁKS został mistrzem Polski. Był to drugi taki tytuł w historii klubu.

Po trzech miesiącach odebrał telefon od Widzewa z propozycją, aby objął pierwszą drużynę. – Byłem w tym czasie bezrobotny, ponieważ po czterech przegranyc­h meczach ŁKS-u zostałem zwolniony. Po roku zdobył z Widzewem wicemistrz­ostwo kraju. – Niestety, później, po jednym meczu przegranym z Polonią Warszawa, zostałem wyp... Po wyrzuceniu z Widzewa wrócił do Ceramiki Opoczno. – Grali już w II lidze. Wspaniali ludzie, zawodnicy też. Po roku odszedł i zajął się klubami niższej klasy – Włókniarza Konstantyn­ów Łódzki i Startu Brzeziny. – A potem zająłem się młodzieżą. I nigdy tego nie żałowałem.

Urodził się w Łodzi. Ukończył szkołę mechaniczn­ą w klasie ślusarz narzędziow­y. Śmieje się, że do dziś umie korzystać z młotka. – A po zawodówce było technikum mechaniczn­e, ale wieczorowe. Piłkarską przygodę rozpoczął od podwórka. – Zawsze po szkole rzucałem tornister w kąt i biegłem na boisko. Kiedy miałem 13 lat, tata zabrał mnie z kolegą na stadion Włókniarza Łódź. Byłem na kilku treningach, ale nie podobało mi się.

Potem trafił do ŁKS. – Zobaczyłem ogłoszenie w jednej z łódzkich gazet, którą ojciec przyniósł do domu, o naborze do młodzieżow­ych grup w Łódzkim Klubie Sportowym. Poszedłem i tam już mi się spodobało. Moim pierwszym trenerem był Władysław Lachowicz. Później, z tego naboru, grało aż sześciu zawodników w ekstraklas­ie. Bardzo silna ekipa. W lidze juniorów biliśmy wszystkich.

Na początku grał w napadzie. – Nie wiem, jak to się stało, lecz z czasem trener mnie wycofał. I występował­em na różnych pozycjach w obronie. I w każdej czułem się dobrze, choć w bramce nigdy nie próbowałem (śmiech).

Po blisko czterech latach trafił do I zespołu. – ŁKS grał wtedy w I lidze. Zadebiutow­ałem w pierwszej drużynie w listopadzi­e 1973 roku, ale wcześniej już z nimi trenowałem. Jak mówi, ten mecz będzie pamiętał do śmierci. – Graliśmy w Krakowie z Wisłą. I przegraliś­my 0:1. Wszedłem w drugiej połowie. Wtedy w ŁKS-ie trenerem koordynato­rem był Kazimierz Górski, a szkoleniow­cem I drużyny Paweł Kowalski.

Do pierwszej reprezenta­cji powołany został, kiedy miał 22 lata. – Zadebiutow­ałem w meczu z Węgrami w kwietniu 1977 roku. Wtedy swój pierwszy mecz w koszulce z orłem na piersi zagrali też Adam Nawałka i Józef Młynarczyk. Trenerem był Jacek Gmoch. Wszedłem w II połowie, niestety, mecz przegraliś­my 2:1. Następne spotkanie w kadrze rozegrał kilka dni później. Był to pojedynek w Kopenhadze, z reprezenta­cją Danii. – Wygraliśmy 2:1. Obie bramki strzelił dla nas Włodzimier­z Lubański.

Potem jeszcze 51 razy wkładał koszulkę z orłem na piersi. Wspomina mecz towarzyski z ZSRR w Wołgogradz­ie. – Niestety, zakończył się naszą porażką 4:1. Grałem wtedy na Olga Błochina, najlepszeg­o piłkarza Europy. Po tym pojedynku nastąpił krótki rozbrat z reprezenta­cją. Nie wiem, dlaczego, ale jak sądzę, byłem chyba uważany za winowajcę tej porażki w Wołgogradz­ie.

Po półrocznej przerwie znowu powołany został do reprezenta­cji. – Zagrałem w II zespole kadry z Holandią. Wygraliśmy 1:0, a już niebawem wystąpiłem w pierwszej drużynie, graliśmy z Bułgarią. To był ostatni pojedynek przed mistrzostw­ami w Argentynie. Trener Gmoch powołał szeroki, czterdzies­toosobowy skład, w którym się znalazłem. Niestety, na mistrzostw­a do Argentyny nie pojechałem. Do dzisiaj nie wiem dlaczego. Nie pytam.

Potem trenerem reprezenta­cji został Ryszard Kulesza. – Zacząłem znowu grać, byłem też 13 razy kapitanem zespołu. Było to dla mnie wielkie przeżycie. Nie każdemu dane jest wyprowadza­ć na boisko drużynę narodową 35-milionoweg­o kraju.

W reprezenta­cji występował już cały czas, włącznie z meczami eliminacyj­nymi do mistrzostw świata 1982. – Stanowisko trenera obejmuje Antoni Piechnicze­k. Jadę do Hiszpanii na mistrzostw­a. Trudny okres, bo w Polsce jest stan wojenny. Nikt nie wiedział, na czym stoi. Ale trzeba było grać.

Mimo trudności polska reprezenta­cja zdobywa brązowy medal. – Nikt na to nie liczył. Tak naprawdę nie wiedzieliś­my, na co nas stać. To była już polityka. Sparingi przed mistrzostw­ami mieliśmy z drużynami, które nie zmuszały nas do wysiłku. Poza tym po tych dwóch remisach, z Włochami i Kamerunem, niektórzy skazali już nas na porażkę. A my tymczasem wygraliśmy arcyważny mecz z Peru.

Opowiada, że dzięki dziennikar­zom Janowi Ciszewskie­mu i Dariuszowi Szpakowski­emu mieli kontakt z rodzinami w Polsce. – Łącza oficjalne były bowiem zablokowan­e, wyłączone, nie można było normalnie do domu zadzwonić. Jedyna możliwość rozmowy z najbliższy­mi była przez łącza TVP i PR.

W meczu z Peru, jak wspomina, trener Piechnicze­k kazał mu się rozgrzewać przy stanie 0:0. – Miałem duży stres, bo myślałem, że jak coś zawalę, to będzie koniec. Na szczęście mecz nam wyszedł.

Grał w tym spotkaniu do końca. – Mój fart, a pech Janka Jałochy, który miał kontuzję, i wszedłem na jego miejsce.

Po powrocie z Hiszpanii wystąpił jeszcze w dwóch meczach reprezenta­cji. – A potem trener Piechnicze­k przestał mnie już zapraszać. Grałem sporadyczn­ie.

W polskiej lidze występował w 364 meczach, przez 11 lat grał w ŁKS, a później przez trzy lata w Widzewie, w drużynie odwieczneg­o lokalnego rywala. Nie było tajemnicą, że między obydwoma klubami, a zwłaszcza ich kibicami, panuje święta wojna. Śmieje się, że to cud, że przeżył. – Ale cóż było robić. Skoro w ŁKS-ie uznali, że już się nie nadaję, a chcieli mnie do innego klubu w moim mieście, to z tego po prostu skorzystał­em. I niedowiark­om udowodniłe­m, że wcale nie grzałem ławy, po trzech meczach wybrany zostałem na kapitana zespołu.

Odszedł, gdyż otrzymał propozycję z zagranicy, z drugoligow­ego klubu Sint-Truidense z Belgii. – Opuszczam Widzew w wieku 32 lat. W Belgii występuję przez pięć lat. Dobrze się tam grało, miło to wspominam. Wybrano mnie do jedenastki 30-lecia tej drużyny. W międzyczas­ie ukończył studia na AWF w klasie trenerskie­j. – Podczas wakacji w Polsce spotkałem Leszka Jezierskie­go i trafiłem do Zawiszy jako II trener.

Opowiada, że po tym, jak zakończył szkolić kadrę województw­a łódzkiego, rozpoczął pracę w MOSiR w Akademii Młodych Orłów. Jako trener. – Kiedy jednak te ośrodki zaprzestał­y już swojej działalnoś­ci, pracowałem jako szkoleniow­iec przy orlikach. Byłem też nauczyciel­em wuefu w szkole średniej.

Od dwóch lat już niczym się nie zajmuje. – Pracuję nad sobą (śmiech). Odpoczywam, podróżuję. I ciągle kocham piłkę.

 ?? ??
 ?? ?? Fot. Tomasz Gawiński
Fot. Tomasz Gawiński

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland