SZUKAMY CIĄGU DALSZEGO Ciągle kocham piłkę
Należał do najlepszych polskich piłkarzy grających na pozycji obrońcy
Marek Dziuba jest wychowankiem ŁKS-u, ale jako jeden z nielicznych grał też w zespole odwiecznego rywala zza miedzy – w Widzewie. Później w obu klubach pracował jako trener. W reprezentacji wystąpił 53 razy, również jako kapitan. Na mistrzostwach świata w Hiszpanii w 1982 roku zdobyli brązowy medal.
Mieszka na dużym osiedlu nieopodal łódzkiej dzielnicy Retkinia i lotniska. Przeważają tu tzw. bliźniaki. Wita mnie w drzwiach i zaprasza na górę. – Na dole mieszka syn – tłumaczy. – Pierwsze domy powstały tutaj pod koniec lat 70. Zamieszkałem jako jeden z pierwszych, ale nie budowałem tego domu. To własność spółdzielcza, dostałem przydział na ten dom. Przyznaje, że pomogły mu władze ŁKS-u i włodarze miasta.
Duży salon, pod ścianą szafka, a na niej mnóstwo pucharów, dyplomów, medali i wyróżnień. Na ścianie zdjęcia. Które z trofeów jest najcenniejsze? – Medal z mistrzostw świata w Hiszpanii. Podaje mi swoją najważniejszą sportową zdobycz. – Niby srebrny, ale już bardzo pociemniał. Był w renowacji, ale czas robi swoje.
Osiem lat był trenerem kadry województwa łódzkiego w różnych grupach wiekowych. – Mieliśmy sporo sukcesów, dwa razy zdobywaliśmy mistrzostwo Polski. Wielka satysfakcja, gdyż w historii tylko dwa okręgi to osiągnęły. My i województwo śląskie. Miałem też sporo osiągnięć w pracy z seniorami. Pracę w tej grupie wiekowej rozpoczął po powrocie z zagranicy. – Zaczynałem przy Leszku Jezierskim w Zawiszy Bydgoszcz jako II trener. Później poszedł własną ścieżką. – Zostałem szkoleniowcem Ceramiki Opoczno. Fajny okres, weszliśmy wtedy do IV ligi.
Pracował tam jeden sezon. – Znalazłem się w ŁKS-ie jako asystent trenera Zbigniewa Lepczyka. Potem pracowałem w Widzewie, by po roku wrócić do ŁKS-u. Od tego momentu zaczęła się moja trenerska kariera w tym klubie. Po jakimś czasie otrzymał propozycję nie do odrzucenia. – Nie miałem wyjścia, zostałem pierwszym trenerem. A asystentem był Ryszard Polak. Kiedy notowałem jakieś niepowodzenia, zamienialiśmy się miejscami. Aż do chwili, kiedy ŁKS został mistrzem Polski. Był to drugi taki tytuł w historii klubu.
Po trzech miesiącach odebrał telefon od Widzewa z propozycją, aby objął pierwszą drużynę. – Byłem w tym czasie bezrobotny, ponieważ po czterech przegranych meczach ŁKS-u zostałem zwolniony. Po roku zdobył z Widzewem wicemistrzostwo kraju. – Niestety, później, po jednym meczu przegranym z Polonią Warszawa, zostałem wyp... Po wyrzuceniu z Widzewa wrócił do Ceramiki Opoczno. – Grali już w II lidze. Wspaniali ludzie, zawodnicy też. Po roku odszedł i zajął się klubami niższej klasy – Włókniarza Konstantynów Łódzki i Startu Brzeziny. – A potem zająłem się młodzieżą. I nigdy tego nie żałowałem.
Urodził się w Łodzi. Ukończył szkołę mechaniczną w klasie ślusarz narzędziowy. Śmieje się, że do dziś umie korzystać z młotka. – A po zawodówce było technikum mechaniczne, ale wieczorowe. Piłkarską przygodę rozpoczął od podwórka. – Zawsze po szkole rzucałem tornister w kąt i biegłem na boisko. Kiedy miałem 13 lat, tata zabrał mnie z kolegą na stadion Włókniarza Łódź. Byłem na kilku treningach, ale nie podobało mi się.
Potem trafił do ŁKS. – Zobaczyłem ogłoszenie w jednej z łódzkich gazet, którą ojciec przyniósł do domu, o naborze do młodzieżowych grup w Łódzkim Klubie Sportowym. Poszedłem i tam już mi się spodobało. Moim pierwszym trenerem był Władysław Lachowicz. Później, z tego naboru, grało aż sześciu zawodników w ekstraklasie. Bardzo silna ekipa. W lidze juniorów biliśmy wszystkich.
Na początku grał w napadzie. – Nie wiem, jak to się stało, lecz z czasem trener mnie wycofał. I występowałem na różnych pozycjach w obronie. I w każdej czułem się dobrze, choć w bramce nigdy nie próbowałem (śmiech).
Po blisko czterech latach trafił do I zespołu. – ŁKS grał wtedy w I lidze. Zadebiutowałem w pierwszej drużynie w listopadzie 1973 roku, ale wcześniej już z nimi trenowałem. Jak mówi, ten mecz będzie pamiętał do śmierci. – Graliśmy w Krakowie z Wisłą. I przegraliśmy 0:1. Wszedłem w drugiej połowie. Wtedy w ŁKS-ie trenerem koordynatorem był Kazimierz Górski, a szkoleniowcem I drużyny Paweł Kowalski.
Do pierwszej reprezentacji powołany został, kiedy miał 22 lata. – Zadebiutowałem w meczu z Węgrami w kwietniu 1977 roku. Wtedy swój pierwszy mecz w koszulce z orłem na piersi zagrali też Adam Nawałka i Józef Młynarczyk. Trenerem był Jacek Gmoch. Wszedłem w II połowie, niestety, mecz przegraliśmy 2:1. Następne spotkanie w kadrze rozegrał kilka dni później. Był to pojedynek w Kopenhadze, z reprezentacją Danii. – Wygraliśmy 2:1. Obie bramki strzelił dla nas Włodzimierz Lubański.
Potem jeszcze 51 razy wkładał koszulkę z orłem na piersi. Wspomina mecz towarzyski z ZSRR w Wołgogradzie. – Niestety, zakończył się naszą porażką 4:1. Grałem wtedy na Olga Błochina, najlepszego piłkarza Europy. Po tym pojedynku nastąpił krótki rozbrat z reprezentacją. Nie wiem, dlaczego, ale jak sądzę, byłem chyba uważany za winowajcę tej porażki w Wołgogradzie.
Po półrocznej przerwie znowu powołany został do reprezentacji. – Zagrałem w II zespole kadry z Holandią. Wygraliśmy 1:0, a już niebawem wystąpiłem w pierwszej drużynie, graliśmy z Bułgarią. To był ostatni pojedynek przed mistrzostwami w Argentynie. Trener Gmoch powołał szeroki, czterdziestoosobowy skład, w którym się znalazłem. Niestety, na mistrzostwa do Argentyny nie pojechałem. Do dzisiaj nie wiem dlaczego. Nie pytam.
Potem trenerem reprezentacji został Ryszard Kulesza. – Zacząłem znowu grać, byłem też 13 razy kapitanem zespołu. Było to dla mnie wielkie przeżycie. Nie każdemu dane jest wyprowadzać na boisko drużynę narodową 35-milionowego kraju.
W reprezentacji występował już cały czas, włącznie z meczami eliminacyjnymi do mistrzostw świata 1982. – Stanowisko trenera obejmuje Antoni Piechniczek. Jadę do Hiszpanii na mistrzostwa. Trudny okres, bo w Polsce jest stan wojenny. Nikt nie wiedział, na czym stoi. Ale trzeba było grać.
Mimo trudności polska reprezentacja zdobywa brązowy medal. – Nikt na to nie liczył. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, na co nas stać. To była już polityka. Sparingi przed mistrzostwami mieliśmy z drużynami, które nie zmuszały nas do wysiłku. Poza tym po tych dwóch remisach, z Włochami i Kamerunem, niektórzy skazali już nas na porażkę. A my tymczasem wygraliśmy arcyważny mecz z Peru.
Opowiada, że dzięki dziennikarzom Janowi Ciszewskiemu i Dariuszowi Szpakowskiemu mieli kontakt z rodzinami w Polsce. – Łącza oficjalne były bowiem zablokowane, wyłączone, nie można było normalnie do domu zadzwonić. Jedyna możliwość rozmowy z najbliższymi była przez łącza TVP i PR.
W meczu z Peru, jak wspomina, trener Piechniczek kazał mu się rozgrzewać przy stanie 0:0. – Miałem duży stres, bo myślałem, że jak coś zawalę, to będzie koniec. Na szczęście mecz nam wyszedł.
Grał w tym spotkaniu do końca. – Mój fart, a pech Janka Jałochy, który miał kontuzję, i wszedłem na jego miejsce.
Po powrocie z Hiszpanii wystąpił jeszcze w dwóch meczach reprezentacji. – A potem trener Piechniczek przestał mnie już zapraszać. Grałem sporadycznie.
W polskiej lidze występował w 364 meczach, przez 11 lat grał w ŁKS, a później przez trzy lata w Widzewie, w drużynie odwiecznego lokalnego rywala. Nie było tajemnicą, że między obydwoma klubami, a zwłaszcza ich kibicami, panuje święta wojna. Śmieje się, że to cud, że przeżył. – Ale cóż było robić. Skoro w ŁKS-ie uznali, że już się nie nadaję, a chcieli mnie do innego klubu w moim mieście, to z tego po prostu skorzystałem. I niedowiarkom udowodniłem, że wcale nie grzałem ławy, po trzech meczach wybrany zostałem na kapitana zespołu.
Odszedł, gdyż otrzymał propozycję z zagranicy, z drugoligowego klubu Sint-Truidense z Belgii. – Opuszczam Widzew w wieku 32 lat. W Belgii występuję przez pięć lat. Dobrze się tam grało, miło to wspominam. Wybrano mnie do jedenastki 30-lecia tej drużyny. W międzyczasie ukończył studia na AWF w klasie trenerskiej. – Podczas wakacji w Polsce spotkałem Leszka Jezierskiego i trafiłem do Zawiszy jako II trener.
Opowiada, że po tym, jak zakończył szkolić kadrę województwa łódzkiego, rozpoczął pracę w MOSiR w Akademii Młodych Orłów. Jako trener. – Kiedy jednak te ośrodki zaprzestały już swojej działalności, pracowałem jako szkoleniowiec przy orlikach. Byłem też nauczycielem wuefu w szkole średniej.
Od dwóch lat już niczym się nie zajmuje. – Pracuję nad sobą (śmiech). Odpoczywam, podróżuję. I ciągle kocham piłkę.