Jestem towarzyskim pustelnikiem
Rozmowa z aktorką ANNĄ ROMANTOWSKĄ
(21 X)
– Co pan sądzi na temat serialu „Gang Zielonej Rękawiczki”? – Trudne pytanie mi pani zadaje na początek. – Wiem, to mnie miał pan zadawać pytania. Ale jestem ciekawa pańskiego zdania.
– Na razie zobaczyłem cztery pierwsze odcinki. W lekkim zagubieniu formą i zaciekawieniu obsadą aktorską. Dojrzałe kobiety na pierwszym planie komedii kryminalnej to, niestety, rzadkość.
– Niestety. Zresztą w ogóle w głównych rolach. Nie tylko w komedii kryminalnej.
– Nakieruję naszą rozmowę na bardziej tradycyjne tory dziennikarskim wstępem. Ale żeby to zrobić, musi mi pani pozwolić na banalność. Będzie dotyczyła komplementów.
– Adresowanych do mnie? Nie jestem próżna, ale... słucham.
– „Będziesz rozmawiać z Anną Romantowską? To świetna osoba”. Usłyszałem to wielokrotnie.
– Dziękuję! Wie pan, ja jestem towarzyskim pustelnikiem z naciskiem na „pustelnik”. Od lat spotykam się z niewielką grupą bliskich mi osób. Ale nawet te spotkania nie są zbyt częste. A z koleżankami i kolegami z pracy na ogół spotykam się w pracy. Więc jeżeli wielokrotnie usłyszał pan o mnie „świetna osoba”, to... bardzo, bardzo się cieszę.
– Z mediami również spotyka się pani nadzwyczaj rzadko. Sam próbowałem namówić panią na rozmowę już wcześniej, ale nawet wstawiennictwo pani córki [reżyserki Julii Kolberger] nie pomogło.
– To był pan?! Ale chciał pan porozmawiać ze mną nie dlatego, że pojawiła się jakaś produkcja ze mną, chociażby w epizodzie. Powodem miały być moje urodziny. Nie mam takiego dorobku, do którego nawet z okazji tak późnych urodzin warto byłoby wracać i zajmować tym czas czytelnikom.
– Przed każdym wywiadem czytam i oglądam wszystkie inne. W pani przypadku nie miałem dużo pracy.
– Przyznaję, że w kontaktach z mediami zachowuję daleko idącą powściągliwość. Natomiast zdarzały się sytuacje na tyle spektakularne, że zamęt medialny wokół mnie powstawał bez mojego udziału.
– Co ma pani na myśli?
– Moja córka niedawno udzieliła wywiadu, na którym w pewien sposób obu nam zależało.
– Wywiadu w „Replice”, za który jako gej dziękuję pani i pani córce. Cieszę się, że powstał i będę wdzięczny, jeśli poświęcimy mu chwilę uwagi.
– Chwilę. Dawno trzeba było to zrobić. Po bredniach o ideologii, po odczłowieczeniu osób LGBT, po „tęczowej zarazie” czarę goryczy przelało wystąpienie przedstawiciela Kai Godek z jej projektem „Stop LGBT” w parlamencie. Że też się ziemia nie zatrzęsła od tego plugawego spiczu. Wielu osobom ten wywiad był potrzebny. Nie tylko mnie. Cieszę się, że panu też.
– Po takich „spiczach” szczególnie cenne są takie głosy jak wasz.
– Krzyś był moim najlepszym przyjacielem. Był ważną częścią mojego życia.
– Tym razem medialna burza dotyczyła słusznej sprawy.
– Nie mam wątpliwości. Zresztą, o dziwo, nawet na plotkarskich portalach, bo głównie one rzuciły się na tę „sensację”, było bardzo dużo pięknych komentarzy. To przywraca wiarę w rozum, w dobro. I w to, że ta żałosna nagonka jest nieskuteczna.
– Skoro ustaliliśmy pani powściągliwość medialną, to pomówmy o nieregularności zawodowej.
– To nie zależy ode mnie. Nie jestem jakoś specjalnie nieszczęśliwa z tego powodu, choć lubię pracować. Mam najsłodszego wnuka i uwielbiam spędzać z nim czas. Ale przyznam, że bardzo mnie ta propozycja Netfliksa ucieszyła.
– Dwukrotna [propozycja], bo przed wrażliwą, odklejoną Alicją z „Gangu...” zagrała pani nieprzewidywalną babcię Jolantę w „Grach rodzinnych”. To jedna z ról, które, choć niewielka, były wymieniane w kontekście tej produkcji najczęściej.
– Zdjęcia do „Gangu...” nałożyły się na końcówkę zdjęć do „Gier...”. Kilka dni pracowałam naprzemiennie. Poprosiłam o siwą perukę dla babci Jolanty. Chciałam, żeby charakteryzacja zmieniła mnie diametralnie. Niestety, fryzury z siwymi włosami były mieszczańskie, rozczarowujące. I stanęło na tej platynowej. Przyjechałam o piątej rano na plan „Gangu...” i widzę tę perukę na manekinie w charakteryzatorni. „Aaaaa” – jestem przerażona, że nauczyłam się nie tego tekstu, że pomyliłam dni. Okazało się, że Małgosia Potocka gra w „Gangu...” w identycznej peruce. Taka to świetna peruka jest.
– Odbiór „Gier rodzinnych” panią zaskoczył?
– Oglądanie „Gier...” mam jeszcze przed sobą. Oczywiście słyszałam, że ktoś mnie nie poznał, inny ktoś stwierdził, że musiałam coś zrobić z twarzą. Koleżanka mojej córki przysłała zdjęcie, zrzut ekranu, i napisała: „Julka, chciałabym wyglądać tak jak twoja matka!”. Powiedziałam: „Odpisz jej, że ja też chciałabym tak wyglądać, bo tak nie wyglądam”. Żeby tak wyglądać, musiałabym codziennie pół dnia spędzać w perfumerii. Chciałabym przy okazji podziękować Kasi, utalentowanej charakteryzatorce, za tę efektowną przemianę.
– Obsadzenie pani i Małgorzaty Potockiej ponownie w rolach przyjaciółek to przypadek?
– Miły przypadek. Gdy kręciłyśmy „Matki, żony...”, każda z nas przechodziła jakieś życiowe nawałnice. To spotkanie po latach pozwoliło nam dokończyć wszystkie nieskończone rozmowy. A poza tym była między nami dobra chemia. Oczywiście nie tylko między mną i Małgosią. Byłyśmy przecież we trzy, razem z Magdą Kutą, i lubiłyśmy się bardzo.
– Dlaczego mówi pani, że „Matki, żony i kochanki” są dla pani – tu sięgnę do notatek, by niczego nie przekręcić – „irytujące”?
– Przyzna pan, że moja bohaterka była jednak trochę irytująca. Rok temu pan na parkingu nie otworzył mi szlabanu. Usłyszałam: „A, to pani... Pani w serialu rzuciła dobrego męża dla tego Englerta”. Zamarłam. Tyle lat minęło i wreszcie na mnie trafił i mógł to z siebie wyrzucić. Nie oglądałam tego serialu od czasu pierwszych projekcji. Ale wiem, że ma się dobrze. Jest często powtarzany, to znaczy, że ciągle ma jakąś sentymentalną widownię. – Ciekawe, co pani usłyszy po najnowszej roli. – Nie sądzę, że cokolwiek usłyszę i tego nie oczekuję. A szczególnie komentowania wyglądu (śmiech). Ważne, że ta praca była piękną przygodą, pięknym spotkaniem z fantastycznymi ludźmi, z reżyserem Tadeuszem Śliwą, mądrym, uważnym, profesjonalnym.
– Ta przygoda zaczęła się tradycyjnie, od castingu?
– Tak. Próbowałam w rozmaitych konfiguracjach. Reżyser i producentka szukali tercetu. W tercecie musiałyśmy się pięknie różnić, ale też czysto brzmieć w tej samej tonacji. Czasem odpadają w castingach aktorki wybitne. Z takiego właśnie powodu. Tak bywa, choć to niesprawiedliwe. Są aktorki, które mnie biją na głowę i które podziwiam...
– Teraz muszę pani przerwać, bo nie mogę przemilczeć tego braku wiary we własne umiejętności.
– Warto być świadomym swoich możliwości. Wiem, jakie są moje ograniczenia. [Anna Romantowska na chwilę milknie]. Wie pan, my tak tu sobie rozmawiamy, jest miło, ciepło, ale czas jest zły. Tyle rzeczy unieważnia ta straszna wojna w nieodległym przecież kraju. Nie można się od tych myśli i strachu uwolnić.
– Granie pomaga utrzymać równowagę psychiczną? – Trochę tak. W ogóle jakieś zajęcie. – Pojawia się pani i znika, pani Anno. Może nie zniknie pani znowu?
– Na wiele rzeczy nie mam wpływu. Nie sądzę, że coś się zmieni, bo chyba już na to za późno. Och, jak to dołująco zabrzmiało...
– Jestem pewien, że się pani myli. Bardzo proszę nie odpowiadać.
– (Śmiech).
Spotkaliśmy się w sali konferencyjnej warszawskiego hotelu, kilka dni przed premierą serialu platformy Netflix „Gang Zielonej Rękawiczki”, gdzie Anna Romantowska wciela się w jedną z trzech głównych bohaterek – Alicję.