Kosmiczny koreańczyk
Trudno spotkać na naszych drogach drugie tak wyraziste auto jak Hyundai IONIQ 5. Elektryczny SUV – choć akurat z wpisaniem go do tego segmentu mam pewien problem – przykuwa spojrzenia. Jego uroda jest jednak kwestią mocno dyskusyjną – w przeciwieństwie do właściwości jezdnych i zaskakująco przestronnej kabiny, czego nie sposób nie docenić.
Przejęty do ostatniego testu pojazd nie jest koncepcyjnym wytworem wyobraźni koreańskich inżynierów, lecz samochodem dostępnym w sprzedaży na naszym rynku od dobrych kilkunastu miesięcy. Dlaczego o tym wspominam? Otóż dawno żadne ze sprawdzanych przeze mnie aut nie wzbudzało takiego zainteresowania wśród znajomych i nieznajomych, którzy pytają: „Co to w ogóle jest?”. Linia nadwozia największego „elektryka” w gamie Hyundaia jest bardzo odważna. Ostrymi i prostymi kształtami nawiązuje do aut z przeszłości, ale za sprawą chociażby bardzo futurystycznych świateł skrojonych na wzór dużych pikseli kojarzy się z wyjątkowo futurystycznym wozem. W efekcie mamy do czynienia z jedynym w swoim rodzaju projektem, który – według mnie – o niebo lepiej wygląda na zdjęciach niż na żywo. Obcując przez kilka dni z koreańskim elektrykiem, nie potrafiłem się nim zachwycać. Przeciwnie, wydawał mi się przyciężkawy i przekombinowany. Może to zbyt brutalne porównanie, ale widzę w nim cechy wspólne ze „słynnym” Fiatem Multiplą. Gdy ta zaliczała swój debiut, również mówiliśmy o przełomowym i nietuzinkowym samochodzie, żeby po latach zacząć go nazywać jednym z najbrzydszych w historii motoryzacji...
Niedawno w jednym z plebiscytów IONIQ 5 został okrzyknięty najlepszym SUV-em roku. I tej nagrody dla Hyundaia nie jestem w stanie zrozumieć. Nie chodzi już o sam wygląd auta, bo to oczywiście rzecz gustu, ale o wrzucenie go do jednego worka właśnie z... SUV-ami. Te przecież z założenia mają być wozami uniwersalnymi, które dobrze sprawdzą się zarówno na asfalcie, jak i poza nim. W mniejszym lub większym terenie. Tymczasem IONIQ 5 nie cechuje się ani wyjątkowo wysokim prześwitem nadwozia (16 centymetrów nie jest oszałamiającą wartością), ani nie oferuje napędu na cztery koła (nie licząc najmocniejszych i najdroższych odmian). Oceniam go jako dużego (4,65 metra długości) hatchbacka, który z jeżdżeniem po bezdrożach ma niewiele wspólnego.
Same wymiary zewnętrzne nie zapowiadają aż tak przestronnego wnętrza, jakie oferuje IONIQ 5. Ten samochód wręcz szokuje tym, jak dużo miejsca mamy w środku. Pomaga w tym rozstaw osi (sięga 3 metrów) i – jak przystało na „elektryka” – płaska podłoga. Nie ucierpiał na tym bagażnik, który liczy co najmniej 507 litrów pojemności. Co istotne, pod przednią maską mamy do dyspozycji całkiem spory schowek na kable. Czy to z przodu, na komfortowych fotelach, czy z tyłu, na regulowanej elektrycznie kanapie, siedzi się bardzo wygodnie. Choć do miejsca dedykowanego kierowcy mam pewne zastrzeżenie. Szkoda, że siedziska nie da się bardziej obniżyć, co dałoby lepszą pozycję za sterem ponadprzeciętnie wysokim osobom.
A stylistycznie? Znów nie jestem – delikatnie mówiąc – przekonany do koreańskiej wizji. Wnętrze miało być utrzymane w minimalistycznym, ekstrawaganckim i surowym sznycie, przy zachowaniu wysokiej klasy materiałów wykończeniowych. Mamy przecież do czynienia nie tylko z efektownie wyglądającym, lecz także drogim autem, którego ceny startują od co najmniej 200 tysięcy złotych (bateria 58 kWh i 170 KM). Testowaną wersję (77 kWh, napęd na tył i 229 KM) w topowej wersji wyposażenia „Uniq” wyceniono na niemal 280 tysięcy. Tymczasem da się natknąć na spore połacie sprawiającego tanie wrażenie plastiku. Owszem, dominują miękkie, w dużej mierze skórzane tworzywa, ale do pożądanej klasy premium jest jednak daleko właśnie poprzez drobne niedociągnięcia. Poza tym dzieje się tu zbyt wiele. Przesyt różnorakich materiałów, przetłoczeń i niecodziennych rozwiązań może dziwić i... męczyć. Kolorystycznym motywem przewodnim są różne odcienie szarości. Trudno poznać, w jakiej marki aucie siedzimy, bo na kierownicy nie ma nawet logo koreańskiego producenta. Klamki przypominają te z Fiata 500, dźwignia zmiany biegów umieszczona jest w manetce za kierownicą w charakterystycznym dla Mercedesów miejscu, a cyfrowe ekrany... Okej, te zdradzają koreańskie pochodzenie wozu, bowiem z identycznym patentem w postaci dwóch dużych wyświetlaczy ustawionych obok siebie mamy od dłuższego czasu do czynienia właśnie w różnych modelach Hyundaia i należącej do tej samej rodziny Kii. I akurat jeśli chodzi o multimedia (na marginesie, działające całkiem sprawnie), chciałbym, żeby w futurystycznym IONIQ 5, Koreańczycy zaproponowali coś innowacyjnego. Coś, z czym będzie kojarzył się tylko i wyłącznie ten samochód.
Nie mam za to większych zarzutów, jeśli chodzi o samo prowadzenie. Hyundai jeździ tak, jak większość „elektryków” o podobnej mocy, co akurat jest jego dużą zaletą, gdyż tutaj wszelkie „udziwnienia” byłyby zbędne. Jest dynamiczny (7,3 sekundy do pierwszej setki), błyskawicznie reaguje na wciśnięcie pedału gazu, przez co wszelkie drogowe manewry są łatwe i bezpieczne, a bezszelestną jazdą rozpieszcza tych, którzy cenią sobie ciszę. Nie ma też dużego apetytu na prąd. W mieście da się utrzymać zużycie energii na poziomie poniżej 15 kWh/100 km, co stawia go w czołówce najbardziej ekonomicznych „elektryków”. Z kolei w trasie (mowa o ekspresówkach i autostradach) wynik wzrasta do lekko ponad 20 kWh/100 km, co wciąż należy przyjąć z uznaniem. Producent wspomina o zasięgu sięgającym nawet 507 kilometrów na w pełni naładowanych akumulatorach. Bardziej realne jest jednak pokonanie ok. 400 kilometrów. Jadąc bez większych wyrzeczeń – z działającą klimatyzacją i normalnym traktowaniem pedału gazu. Wada? Jak na tylnonapędowego „elektryka”, IONIQ 5 mógłby mieć mniejszą średnicę zawracania ułatwiającą manewrowanie. Dla przykładu – konkurencyjne Volkswageny ID.4/ID.5 imponują rezultatem niemal równym 10 metrów. Hyundai potrzebuje już 12 metrów, co stanowi sporą i odczuwalną różnicę.
Podsumowując, Hyundai IONIQ 5 bez wątpienia wywiązuje się ze swojej roli, jaką miało być zwrócenie uwagi na elektryczne pojazdy. Bo obok tego samochodu nie można przejść obojętnie. Natomiast czy ta kosmiczna koncepcja trafia w gusta, pozostaje już indywidualną sprawą. Byłem bardzo ciekawy spotkania z tym modelem, który na wielu przepięknych zdjęciach serwowanych w materiałach prasowych jawił się jako unikatowy i bardzo atrakcyjny. Pośród wielu podobnych do siebie aut, jakie zalewają motoryzacyjny rynek, bardzo doceniam te, które wyróżniają się oryginalnością. Niestety, nie w tym przypadku. Po tygodniu spędzonym za jego kierownicą nie potrafię nie czuć rozczarowania...