„Czerwone tsunami” nie nadeszło
Wiadomo było, że 8 listopada będzie cezurą dla Stanów Zjednoczonych. Przygotowania trwały od dawna, nasilając się do intensywności, którą trudno było znieść. Polityczne spoty w telewizji. Co chwila. Kiedyś kandydaci w wyborach przedstawiali swe dokonania, program partii, którą reprezentują. Przeszłość... Teraz są to majstersztyki manipulacji, wyprodukowane przez speców od politycznej brudnej roboty.
Demonizowanie i gnojenie kontrkandydata. Pokazywanego w brunatno-czarnych barwach, w mimice, gestach czyniących go odstręczającym. Przodują w tym republikanie, ich produkcje są bardziej agresywne. Prawda? Nie ma żadnego znaczenia. Cel to wystraszenie, rozzłoszczenie wyborcy. By zagłosował na drugą twarz, która się ukazuje w uśmiechach i pastelowych barwach.
Nie tak dawno jeszcze wybory uzupełniające do Kongresu zagraniczne media relacjonowały lakonicznie, na peryferiach stron i drugorzędnych wiadomości. Kogo obchodzą potyczki na wewnętrznej scenie politycznej USA? Teraz ta wewnętrzna scena przelała się i zagraniczni komentatorzy zaczęli relacjonować spływające pomyje. Powiedzenie, że gdy Ameryka pokasłuje, świat dostaje zapalenia płuc, nie straciło aż tak wiele na aktualności. Kto w USA wygra? Jaki będzie miał stosunek do rozjeżdżającego Ukrainę Putina? Czy Stany pogrążą się w recesji, pogarszając problemy reszty świata? Czy wewnętrzny konflikt polityczny eksploduje wojną domową? Takich pytań zagranica nie może puszczać mimo uszu.
Przypadające co dwa lata wybory uzupełniające mają to do siebie, że partia kontrolująca Biały Dom i sprawująca władzę przegrywa. Tak było od początku XX wieku zawsze – z trzema wyjątkami. 8 listopada nie mogło być inaczej, bo szaleje inflacja (8,2 proc. to w Europie żadna tragedia, lecz tutaj to narzędzie ataku dużego kalibru). Benzyna droga... staniała o 1,20 dol. od lata. Lecz wiadomości TV nieodmiennie epatują widokiem rozjuszonych kierowców przy dystrybutorach. Gospodarka w ruinie! – krzyczą politycy republikańscy (skąd my to znamy?). Bezrobocie najniższe od dekad, gospodarka się rozwija, lecz ludzie tego nie czują. Drożyzna. Nikt im nie przekazuje opinii ekspertów, że inflacja jest zjawiskiem ogólnoświatowym; Biden nie ma na nią wpływu. Mają, owszem, wielkie koncerny śrubujące ceny benzyny i artykułów spożywczych, osiągając przy tym bezprecedensowe profity. Margines zysku wielkich korporacji wynosi 54 proc. Inne przedwyborcze działo republikanów: szaleje przestępczość! Tak, wyjaśniają eksperci, ale przede wszystkim w stanach rządzonych przez republikanów oraz tych, w których wygrał Trump. Przeciętny Amerykanin nie ma o tym pojęcia; widzi polityczne spoty: bandyci napadają, grabią, strzelają.
W przedwyborczym miesiącu sondaże pokazywały, że większość wyborców martwi inflacja, stan gospodarki, rosnąca przestępczość. Sprawa przerywania ciąży, do której konstytucyjne prawo obalił w czerwcu konserwatywny Sąd Najwyższy, zeszła pozornie w cień. Mimo że większość Amerykanów jest temu orzeczeniu przeciwna. Wyborcy uważają, że Ameryka zmierza w złym kierunku, popularność Bidena wynosi 45 proc., co tradycyjnie zdawało się przekreślać szanse partii u władzy, czyli demokratów. W swej kampanii przedwyborczej akcentowali oni zagrożenie dla demokracji, jakim ma być wygrana republikanów pod dyrekcją Trumpa. Były prezydent rekomendował 330 kandydatów na stanowiska kongresowe, na gubernatorów, do legislatur stanowych. Warunkiem uzyskania jego błogosławieństwa było potwierdzenie wiary w kłamstwo byłego lidera, że wybory w 2020 roku zostały sfałszowane i Biden nie jest legalnym prezydentem USA.
W takiej politycznej scenerii wyborcy zaczęli oddawać głosy.
Korespondencyjnie i osobiście, przed dniem wyborów (ponad 40 mln), pozostali 8 listopada. Frekwencja wyborcza była rekordowo wysoka. Amerykanie głosowali przy donośnym medialnym i politycznym akompaniamencie republikanów, że oto nadciąga „czerwona fala”; niektórzy mówili o „czerwonym tsunami” (czerwień to kolor republikanów). Jeśli nie zdobędziemy co najmniej 40 miejsc w Izbie Reprezentantów, to będzie porażka – zapewniali stratedzy partii. Niekonserwatywne media nie polemizowały z tym, demokraci konstatowali, że tracą władzę nad Kongresem; ich leitmotivem był do ostatniej chwili temat losu demokracji, której zagrażają kandydaci protrumpowscy, odrzucający możliwość wyborczej porażki.
Poranek 9 listopada republikanie przywitali jako horror, do którego nie miało prawa dojść. Demokraci byli jak nieboszczycy, którzy po zgonie się budzą i konstatują, że istnieje życie po śmierci. Nie ziściło się tsunami, fala ani nawet strumień w kolorze czerwieni.
Do obliczenia wszystkich głosów trzeba dni, w niektórych stanach tygodni. W Georgii konieczna będzie dogrywka w grudniu, bo żaden z kandydatów do Senatu nie zdobył wymaganych 50 proc. głosów. Prawdopodobnie republikanie wygrają w Izbie Reprezentantów z przewagą kilku kongresmenów. Senat przypuszczalnie pozostanie w rękach demokratów. Będzie to mieć kluczowe znaczenie, bo republikanie z niższej izby nie będą w stanie blokować nominacji sędziowskich Bidena ani forsować swych kontrowersyjnych planów.
„Absolutna katastrofa” – stwierdza Mark Thyssen, komentator konserwatywnej sieci propagandowej Fox. Jedynym spektakularnym (i spodziewanym) sukcesem republikanów była reelekcja gubernatora Florydy Rona DeSantisa. Jednak to akurat jego Trump nie tylko nie popierał, ale wyszydzał i szantażował, obawiając się, że DeSantis może zagrozić jego planom odzyskania prezydentury w wyborach roku 2024. Nielewicowy portal Intelligencer komentuje: „Wszyscy demokratyczni kandydaci do Izby Reprezentantów, Senatu i na gubernatorów wypadli lepiej, niż ktokolwiek się spodziewał. Wyniki głosowania powinno się interpretować jako votum zaufania dla Bidena. Armia matołów
Trumpa ponosi znaczną odpowiedzialność za wyniki wyborów”. Podniebna inflacja, gospodarka się wali, przestępczość się panoszy, Biden jest nielubiany, a my przegrywamy wybory?! – załamywali ręce zszokowani politycy republikańscy.
Jak wynika z relacji anonimowych doradców Trumpa, szef od powyborczego poranka był w stanie bezprecedensowej furii. Krzyczał na wszystkich, wymyślał kandydatom, których poparł, a którzy nie spełnili jego oczekiwań. Doradcy wskazywali, że to jego wina. Już wcześniej senator Mitch McConnell ostrzegał, że Trump wystawił wielu ekstremistycznych kandydatów, którzy nie mieli kwalifikacji ani szans na wygraną. Zaczęło się szukanie odpowiedzialnych za porażkę. Komentatorka republikańska Meghan McCain oświadczyła: „Miniona noc wbiła ostatni gwóźdź do politycznej trumny Trumpa. Wielu jego faworytów przegrało, w sytuacji gdy powinni wygrać. Czas, żeby DeSantis przejął rolę kapitana statku republikanów”.
Nadchodzące dwa lata będą wyjątkowo burzliwe dla Ameryki, co nie pozostanie bez wpływu na świat. Ekstremistyczna kongresmenka z Georgii Marjorie Taylor Greene (wygrała reelekcję) zapewnia: „Gdy przejmiemy władzę w Izbie Reprezentantów, Ukraina nie dostanie więcej ani centa”. To samo stwierdzał bardziej oględnie przyszły prawdopodobny republikański marszałek tej izby, kongresmen Kevin McCarthy. Obiecywał wielokrotnie śledztwa i procedury impeachmentu dla Bidena i członków jego rządu. Trump domaga się impeachmentu dla senatora McConnella, choć to prawnie niemożliwe. Z drugiej strony Departament Sprawiedliwości wkrótce – najprawdopodobniej – postawi Trumpa w stan oskarżenia. Procesów przeciw byłemu prezydentowi szykuje się 19. Republikanie – frakcje pro- i antytrumpowska – będą się wzajemnie zwalczać; od dawna wskazuje się, że kongresmenowi McCarthy’emu brakuje umiejętności politycznych, by zapanować nad republikańską drużyną w Izbie Reprezentantów. Demokraci żywią nadzieję, że chaos, jaki zapanuje, i nieodpowiedzialne akcje kongresmenów republikańskich pozwolą im na dobre wyniki w wyborach 2024 roku.
Wydaje się, że zostało doraźnie odroczone zagrożenie dla demokracji, jakie stanowili kandydaci forowani przez Trumpa, którzy obiecywali, iż po ich zwycięstwie republikanie już nigdy nie przegrają wyborów. W agitację przedwyborczą wtopiono rekordowe 16,7 mld dolarów. To prawie tyle, ile wynosi produkt narodowy Mongolii.