Czarny czwartek w Paryżu
Niemal kompletnie sparaliżowane metro, pozamykane stacje, nieliczne autobusy, gigantyczne korki... Strajk komunikacji miejskiej sparaliżował 10 listopada ruch w Paryżu.
Na piętnaście linii metra w Paryżu pięć było całkowicie wyłączonych z użytkowania, pozostałe zapewniały transport jedynie w niewielkim stopniu. Wiele stacji było zamkniętych, kursował tylko jeden skład na trzy lub cztery i wyłącznie w godzinach szczytu... Także sieć autobusów mocno ucierpiała na skutek strajku. Dwadzieścia linii nie działało w ogóle, na innych jeździły tylko dwa autobusy na trzy planowane. Spore utrudnienia czekały też pasażerów części linii podmiejskiej kolei RER, łączącej stolicę z przedmieściami. Paryżanie tłoczyli się na peronach nielicznych otwartych stacji, w oczekiwaniu na przepełnione wagoniki, aby spróbować dotrzeć jak najbliżej celu podróży, a potem kontynuować drogę na piechotę, miejskimi rowerami, hulajnogami – które tego dnia cieszyły się ogromnym powodzeniem i trudno było je „upolować” – czy wreszcie taksówkami i uberami, których kierowcy, korzystając z okazji, podwyższali stawki... W efekcie na drogach regionu paryskiego także zapanował chaos, bo wszyscy zazwyczaj korzystający z komunikacji przesiedli się do samochodów. Serwis Sytadin, monitorujący stan dróg w regionie Île-de-France, podawał, że o ósmej rano było łącznie 338 kilometrów korków. Podobne obrazki – choć na mniejszą skalę – można było zaobserwować także w innych dużych miastach Francji, m.in. w Nicei, Dijon czy Tours.
Ten komunikacyjny kataklizm spowodowały związki zawodowe, mające w RATP (paryskie przedsiębiorstwo transportu miejskiego) bardzo mocną pozycję. Prym wiodło najbardziej radykalne z nich – CGT – odpowiedzialne w ostatnich tygodniach za paraliż stacji benzynowych. Powodem strajku były żądania poprawy warunków pracy, podwyżki o minimum 3 proc. dla wszystkich pracowników i wreszcie niepokój w związku z zapowiadaną na 2023 rok reformą emerytur, która zniosłaby specjalny status pracowników RATP i ich liczne przywileje. Tymczasem RATP zapewnia, że pracownicy otrzymali już w tym roku średnio 5,2 proc. podwyżki. Minister pracy Olivier Dussopt stwierdził w rozmowie z Sud Radio, że to „poprawna rewaloryzacja” i skrytykował strajkujących, których działania „zakłócają życie i codzienność Francuzów, którzy niekoniecznie otrzymali takie same podwyżki”. Gabriel Attal, minister ds. finansów publicznych, był bardziej zjadliwy w rozmowie z telewizją BMFTV: „Słyszałem, że hasłem przewodnim tego strajku było zero metra, zero RER. Rozszerzę, mówiąc, że jest to również zero empatii dla wszystkich Francuzów, którzy nie byli w stanie pracować, przemieszczać się”.
Jednak nawet wśród pracowników kolejne strajki zdają się cieszyć coraz mniejszą popularnością. Choć ruch w Paryżu był mocno utrudniony, daleko mu było do zapowiadanego przez CGT całkowitego paraliżu pod hasłem zéro métro, zéro RER. Także w manifestacjach, które zorganizowano w ramach strajku, udział wzięło relatywnie niewiele osób. Według policji 10 000 w całej Francji, a 2400 w Paryżu (według CGT 30 000 we Francji i 10 000 w Paryżu). To liczby dalekie od statystyk choćby z 18 października, gdzie w podobnych manifestacjach wzięło udział 100 000 osób zdaniem służb i 300 000 według CGT. Wynika to być może z faktu, że związki zawodowe, zwłaszcza wszechmocne CGT, zdają się cieszyć coraz mniejszą popularnością społeczną, szczególnie po ostatnim paraliżu kraju przy okazji strajków rafinerii. Czołowe media w kraju analizowały wówczas sposób funkcjonowania związków, donosząc m.in. o spadającej liczbie członków, a więc i składek, przy rosnącym jednocześnie finansowaniu ze środków publicznych. To problem, który zaczyna się pojawiać także w debacie politycznej, bo przy okazji czwartkowego strajku partia Érica Zemmoura La Reconquête opublikowała nawet na Twitterze grafiki nawołujące do wstrzymania finansowania ze środków publicznych związków zawodowych i ich reformy...
Spada także poparcie społeczne dla działań związków. Pierwszymi ofiarami strajków i blokad są zwyczajni ludzie, będący w trudnej sytuacji zawodowej i finansowej, którzy nie mają możliwości wykonywania swojej pracy zdalnie i nie stać ich na wzięcie wolnego. Dodatkowo oburzenie wywołują wychodzące na jaw historie wykorzystywania przez związkowców swojej uprzywilejowanej sytuacji. W ostatnich dniach Le Figaro odkryło, że około pięćdziesięciu pracowników RATP strajkuje od... pięciu lat. Złożyli wówczas oświadczenie o „strajku nieograniczonym” i od tego czasu nie stawiają się do pracy. Nie dostają wprawdzie pensji, ale korzystają ze wszystkich udogodnień, m.in. preferencyjnego ubezpieczenia dodatkowego. RATP zapewnia, że dostrzega problem, ale nie ma prawnej możliwości zwolnienia „strajkujących”.
Tymczasem związki zawodowe już zapowiadają, że jeśli dyrekcja – od niedawna pod przewodnictwem byłego premiera Jeana Castexa – nie spełni ich oczekiwań, paryżanie mogą się spodziewać „nieograniczonego strajku w najbliższym czasie”.