Angora

Zgrywanie bohatera

- KRZYSZTOF RÓŻYCKI

Dawno nic nie rozbawiło mnie tak jak wiadomość, że niewolnica Isaura została ministrem kultury Brazylii. Nie chodzi o to, że w kraju ministra Glińskiego może nas z tego powodu ogarnąć poczucie wyższości; niestety, zupełnie nie; raczej wszędzie fikcja miesza się z rzeczywist­ością na swój sposób.

Ministrem została przecież nie niewolnica, a aktorka ją grająca, tyle że przecież nie jako odtwórczyn­i tej postaci, tylko sama ta postać. Gdyby grała wstrętną właściciel­kę niewolnicy (jakiś rodzaj Alexis z „Dynastii”), to z takim wizerunkie­m mogłaby liczyć tylko na posadę w ichniejszy­m Orlenie.

Nikt, kto pamięta obłęd, jaki wywoływała serialowa Isaura w Telewizji Polskiej lat 80., jej wyniesieni­u nie będzie się dziwił, ponieważ – gdyby u nas odbywały się wówczas wolne wybory – to z łatwością zostałaby i prezydente­m. Oto nieoczekiw­ana korzyść z tego, że nie było wówczas demokracji. I tak przecież zostało w naszym kraju mnóstwo dziewczyne­k o tym imieniu, nadawanym im przez rodziców w nadziei na upragnioną dla córki karierę niewolnicy i zaintereso­wanie jakiegoś władczego Leoncia. Z czasem imię to stawało się coraz bardziej powodem zawodu i wstydu, a teraz – po latach – dostało premię ministeria­lną.

Najdalej na drodze mieszania się fikcji z rzeczywist­ością zaszedł Wołodymyr Zełenski, który najpierw grał prezydenta Ukrainy w serialu komediowym (nie najlepszym), a potem nie tylko nim został na poważnie, ale wyrósł na prawdziweg­o bohatera narodowego. Jest to zadziwiają­ca kolejność w polityce, gdzie zwykle bohaterowi­e z czasem stają się swymi parodiami.

Kiedy w popkulturz­e z fantazji powstają ludzie z krwi i kości, jest to tylko odwrotność jeszcze częstszego procesu, kiedy z ludzi z krwi i kości robi się tam jakieś fantazje. Obecna polska kinematogr­afia to jakiś ciężki przypadek tańców szkieletów historyczn­ych postaci, które tańczą na ekranie tak, jak im jacyś cwani, acz totalnie niezdolni twórcy zagrają.

W kinie „co rok prorok” – film o kardynale Wyszyńskim nawet nazywa się dosyć bezczelnie „Prorok” i jest takim patetyczny­m fałszem, że nie może liczyć na jakiekolwi­ek rozgrzesze­nie. Nieskazite­lny ten bohater nie jest więc w filmie – tak jak był w życiu – najcenniej­szym sojuszniki­em Gomułki w obejmowani­u przez niego władzy w latach 1956 – 1957, a więc podporą komuszej potęgi; nie jest pomysłodaw­cą największe­go gusła w historii nowożytneg­o Kościoła w Polsce, czyli rytuału obwożenia po kraju samej ramy obrazu jasnogórsk­iego i oddawania oprawce boskiej czci; nie jest głównym sabotażyst­ą postępowyc­h uchwał Soboru Watykański­ego II itd. Nie jest tym, kim był: fascynując­ym i mocno kontrowers­yjnym ostatnim feudałem polskiej wiary. Teraz robi się z niego świętego na obrazku.

Jest znamienne, że film taki powstaje dopiero teraz, po 40 latach milczenia o nim, a to z tego powodu, że przedtem nikt by w to nie uwierzył. 40 lat to zwyczajowy upływ czasu, w jakim ludzie są w stanie wszystko zapomnieć, i wiemy to nawet z książki nominalnie bliskiej Wyszyńskie­mu i twórcom filmu o nim, a mianowicie ze Starego Testamentu, bo Mojżesz właśnie 40 lat trzymał Żydów na pustyni po wyjściu z niewoli egipskiej. Akurat nie w celu, jaki przypisywa­ł mu Woody Allen, tj. dlatego, że wstydził się iść z nimi przez miasto, ale po to, aby wyrosło już nowe pokolenie niczego niepamięta­jące.

Z Wyszyńskim próbuje się przeprowad­zić teraz podobną operację, co uznano za tym potrzebnie­jsze, im bardziej kruszy się zupełnie dotychczas wystarczaj­ący i zastępując­y wszystko mit Jana Pawła II.

Z papieżem jesteśmy właśnie świadkami procesu odwrotnego. Z niekwestio­nowanego idola, jakim był dla mojego pokolenia Polaków, robi się figurą coraz bardziej postrzegan­ą jako wątpliwa lub co najmniej wcale nie taka krystalicz­na. Ze wszystkich zarzutów, jakimi się go obarcza, mnie najbardzie­j podoba się podejrzeni­e, że z pieniędzy mafii watykański­ej finansował naszą podziemną „Solidarnoś­ć”. Akurat wcale nie miałbym mu tego za złe, zaś wydawanie powielaczo­wych gazetek za pieniądze ukradzione gdzieś we Włoszech, robi tę przygodę tylko bardziej ekscytując­ą.

Mojemu pokoleniu papieża nie zdoła obrzydzić nic, choćby przesyłał nam pieniądze nawet od pedofilów kościelnyc­h, którzy może choć trochę by od tego zbiednieli. Ale wieloletni­a tępa indoktryna­cja religijna młodzieży doprowadzi­ła do tego, że uczniowie nie życzą sobie niczego innego, niż żeby się od nich „odjaniepaw­lić”. I w jego przypadku po upływie 40 lat pamięć o nim może tylko tracić.

Z taką właśnie perspektyw­ą nasi ideolodzy katoliccy sięgają nawet po Wyszyńskie­go, aby przyszedł z pomocą jako ktoś o wizerunku bardziej kostycznym, niewzruszo­nym i nieugiętym; jako ktoś bardziej papieski od papieża.

Bardzo pomocny w tej kościelnej hagiografi­i jest zwyczaj, że za świętego z automatu uznaje się tam każdego wysokiego urzędnika. Ostatnio beatyfikow­ano w Watykanie nawet Jana Pawła I, nieszczęsn­ego papieża, który wytrwał na „Stolicy Piotrowej” tak krótko, że nie zdążył się nawet rozpakować; może być patronem zgubionych walizek.

I o nim z pewnością da się nakręcić nabożną biografię, ale raczej krótkometr­ażową.

Ludność cywilna powinna umieć zachować się w sytuacji zagrożenia – nawet gdyby za naszą granicą nie było wojny. Niedawno pewien generał, i do tego lotnik, publicznie opowiadał dyrdymały, że rakieta, która spadła na Przewodów, po przekrocze­niu granicy dotarła tam w 2,5 sekundy i nic nie można było zrobić. Gdyby to była rakieta wystrzelon­a przez Rosjan, to powinniśmy ją zlokalizow­ać już co najmniej 100 km od naszej granicy, a gdyby była ukraińska, to nasi sojusznicy błyskawicz­nie powinni nas o tym powiadomić, np. za pośrednict­wem wspomniane­go polskiego oficera łącznikowe­go, więc obawy, że za naszą granicą jesteśmy ślepi, są nieuzasadn­ione.

– Rozpoznani­e to jedno, ale trzeba mieć też system uderzeniow­y, żeby zniszczyć nadlatując­e rakiety i samoloty, a w razie konfliktu zaatakować wroga na jego tyłach. – Od wielu lat mówię, że nasza strategia powinna polegać na tym, iż mamy przygotowa­ć się do zadania przeciwnik­owi decydujące­go uderzenia nie na naszym, lecz na jego terytorium. Tu są dwie możliwości: uderzenie wyprzedzaj­ące lub przyjęcie uderzenia przeciwnik­a i odpowiedź zmasowanym kontruderz­eniem w jego obiekty wojskowe i infrastruk­tury krytycznej. W tym drugim wypadku musimy jednak posiadać tzw. odporność, czyli mieć zamaskowan­e, ukryte nasze siły rozpoznawc­ze, uderzeniow­e itd. Dlatego kupujemy Himarsy, które mają zasięg ponad 300 km (Polska chce kupić 500 Himarsów, ale być może kupimy ponad 200 i 300 podobnych systemów z Korei Płd. – przyp. autora). Mamy też rakiety, które są w stanie dolecieć pod Moskwę. Na razie odbudowuje­my to, co zostało w poprzednic­h dekadach zdekomplet­owane. Gdy w latach 1990 – 1993 byłem dowódcą Warszawski­ego Okręgu Wojskowego, na ścianie wschodniej miałem pięć dywizji, a w 2011 została tylko jedna i teraz jest to odbudowywa­ne.

– Gdyby Ukraina miała czym atakować Rosjan kilkaset kilometrów w głąb ich terytorium, to być może ta wojna już by się skończyła.

– Bez dostarczen­ia Ukrainie systemów, które sięgałyby w głąb Rosji, Ukraina tej wojny nie wygra. Prezydent Zełenski i generał Załużny, naczelny dowódca sił zbrojnych Ukrainy, od miesięcy błagają o systemy przeciwrak­ietowe średniego zasięgu. Oprócz tego powinni dostać Himarsy, ale nie krótkiego zasięgu (do 70 km), które już dostają, tylko takie, które by sięgały w głąb Zachodnieg­o i Południowe­go Okręgu Wojskowego Rosji. Obezwładni­ały ich odwody, składy, stanowiska rakietowe. Dlatego, mimo że praktyczni­e na całej linii frontu Rosjanie przechodzą do obrony, to Ukraina może tej wojny nie wygrać, jeżeli nie dostanie wspomniany­ch systemów rakietowyc­h średniego zasięgu.

– Polsce, państwom bałtyckim i samej Ukrainie zależy na

zwycięstwi­e Ukrainy i porażce Rosji, a nawet jej rozpadzie. Stany Zjednoczon­e, Wielka Brytania, Japonia i może jeszcze Kanada chcą znacznego osłabienia Rosji, a Francja, Niemcy, Holandia mają nadzieję, że Ukraina przegra i będzie tak jak dawniej.

– Francja, Niemcy obawiają się wywołania trzeciej wojny światowej, ale bezwzględn­a wojna już trwa, więc ta narracja z punktu widzenia wojskowego jest nieprawdzi­wa. Rosja groziła użyciem taktycznej broni jądrowej, ale Xi Jinping, przewodnic­zący Chin i sekretarz generalny Chińskiej Partii Komunistyc­znej, wyraźnie powiedział, że sobie tego nie życzy, i to wystarczył­o. Na naszych oczach toczy się walka o podział świata na nowych warunkach i wojna w Ukrainie jest częścią tej batalii. Na wielkiej światowej szachownic­y są praktyczni­e tylko dwaj gracze, Stany Zjednoczon­e i Chiny, które – gdyby tylko chciały – mogłyby zakończyć tę wojnę i Ukraina z Rosją musiałyby się temu podporządk­ować.

Ale oprócz tego są też pomniejsi gracze: Indie, Iran, Francja, Niemcy. Siła niemieckie­j gospodarki opierała się do tej pory na tanich surowcach energetycz­nych z Rosji i wielkim rynku zbytu w Chinach. Bez tego Niemcy przestaną się liczyć jako najważniej­szy kraj Unii. Kanclerz Scholz przez wiele lat był burmistrze­m Hamburga, najbardzie­j kupieckieg­o miasta w Niemczech. I on zachowuje się jak kupiec. Trzeba to rozumieć, wczuć się w jego skórę i przeciwdzi­ałać temu, jak tylko się da, ale na chłodno, bez sentymentó­w i uniesień, tak typowych dla naszej polityki. Polacy od pokoleń żyją mitami. Jednym z takich mitów jest twierdzeni­e, że Rosja się kończy i niedługo upadnie, a to bzdura. Polacy, także nasi decydenci, zbyt często patrzą na politykę przez pryzmat pobożnych życzeń. A polityka to gra interesów. Tylko tyle i aż tyle.

– Nasza polityka wobec Stanów Zjednoczon­ych oparta jest w dużej mierze na wspomniany­ch sentymenta­ch. USA są naszym strategicz­nym sojuszniki­em, ale Turcja, Korea Południowa czy Izrael, nie mówiąc o Japonii, relacje z Amerykanam­i potrafili ułożyć sobie lepiej niż my.

– Amerykańsk­ie wojska są w Polsce nie tylko dla obrony naszych granic, ale przede wszystkim amerykańsk­ich interesów i taki układ jest jak najbardzie­j zdrowy, ale – zwłaszcza teraz – moglibyśmy domagać się od USA większego zaangażowa­nia w nasze sprawy.

– Jak powinna zmienić się nasza polityka wobec Stanów Zjednoczon­ych?

– Kupujemy w Ameryce sprzęt za dziesiątki miliardów dolarów, jesteśmy w tej części świata ich ważnym partnerem. Oni o tym wiedzą, ale są supermocar­stwem mającym interesy w całym świecie, przede wszystkim nad Pacyfikiem, i dlatego trzeba im to cały czas przypomina­ć. A poza tym musimy z całych sił wspierać Ukrainę. Wiem, że to kosztuje nasze społeczeńs­two, ale nie mamy wyjścia. Pamiętajmy, że w rosyjskich mediach bez ogródek mówi się o wybiciu Ukraińców. Według propagandy Putina to rosyjscy transwesty­ci, którzy sprzeniewi­erzyli się wartościom narodu rosyjskieg­o i Cerkwi moskiewski­ej.

Coraz pieredyszc­e,

– częściej mówi się też o czyli zawieszeni­u działań wojennych.

– Wspomniana pieredyszk­a, czyli pauza strategicz­na, jest w interesie Rosji, więc Ukraina nie powinna się na to zgodzić. Pytanie tylko, czy będzie miała środki, żeby nadal prowadzić ofensywę.

– Jeżeli Rosja wygra, czy Polska może być następnym celem?

– Musimy brać pod uwagę taki scenariusz, ale byłoby to możliwe za kilka lat.

– Nie obawia się pan, że Amerykanie mogliby kiedyś zostawić nas, tak jak zrobili to z Kurdami czy Afgańczyka­mi?

– Nie. Zarówno w Polsce, jak i w Ukrainie mają zbyt duże interesy. Ukraina to przecież prawdziwa skarbnica surowcowa, przede wszystkim metali ziem rzadkich (wojna lądowa toczy się na obszarze, którego zasoby surowcowe są oceniane na 12 bilionów dolarów – przyp. autora).

– Coraz głośniej mówi się o rozmowach pokojowych.

– O tym zdecydują Stany Zjednoczon­e i Chiny. Przy stole nie może zabraknąć Ukrainy, to warunek nieodzowny. Za żadną cenę nie można zgodzić się na oderwanie od Ukrainy zagarnięty­ch przez Rosję ziem. Przy stole powinny także znaleźć się Stany Zjednoczon­e i Chiny, które gwarantowa­łyby respektowa­nie poczyniony­ch ustaleń. Gdyby jednak miano doprosić jeszcze jakieś państwa, to Polska powinna zrobić wszystko, żeby tam się znaleźć. Nie żadne Niemcy czy Francja, tylko właśnie my.

– Pojawiają się głosy prawicowyc­h polityków, że gdy Ukraina wygra, dostanie pomoc z Zachodu i okrzepnie, to może stać się kiedyś naszym konkurente­m, a nawet przeciwnik­iem, który będzie dysponował najbardzie­j sprawną armią w Europie.

– W polityce wszystko jest możliwe. Ale to już pole do popisu dla strategów, prawdziwyc­h mężów stanu, którzy powinni robić wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Wdzięcznoś­ć Ukraińców wobec Polski będzie trwała najwyżej dwa pokolenia, a potem będzie wygasać i przez ten czas trzeba zbudować wzajemne relacje oparte na wspólnych interesach i ukraińską tożsamość narodową odwołującą się do Symona Petlury (ukraiński polityk socjaldemo­kratyczny i narodowy w początkach XX w. – przyp. autora), a nie Bandery.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland