Angora

Danuta na plebanii w Przewodowi­e obiera ziemniaki...

- BARTOSZ JÓZEFIAK

Przewodów na Lubelszczy­źnie to dziś chyba najbardzie­j strzeżone miejsce w Polsce. Wieś jest odcięta od świata kordonami policji, która dziennikar­zy eskortuje nawet do sklepu.

Do Przewodowa prowadzi wąska asfaltowa droga przebiegaj­ąca pomiędzy polami, pagórkami i szpalerem drzew. Ten sielankowy krajobraz kończy się nagle na skrzyżowan­iu dziś gęsto zastawiony­m samochodam­i. Na co dzień ludzi tu raczej ubywa, szukają szczęścia w Lublinie albo dalej. Przewodów to kilka gospodarst­w, kilka domków, niskie bloki i wielki teren po PGR-ze, który kupił jakiś włoski inwestor. To jeszcze szkoła podstawowa, kościół położony nad malowniczy­mi stawami, do których rolnicy spuszczają nieczystoś­ci. Sklep spożywczy, zapadające się gospodarcz­e zabudowani­a pamiętając­e komunę, magazyn zboża. W ten właśnie magazyn we wtorek przed godz. 16 uderzyła rakieta, zabijając dwie osoby.

Do sklepu tylko z obstawą

Dlatego dzisiaj Przewodów to kordon policji, sznur samochodów z logo stacji telewizyjn­ych, bojowe pojazdy i wozy transmisyj­ne. Po głównej ulicy biega armia dziennikar­zy, fotoreport­erów, operatorów kamer. Ktoś dzwoni do redakcji i nawija po angielsku, niemiecku albo japońsku. Ktoś inny łapie najlepsze kadry do live’a, z emfazą podkreśla, że „polish army said that the situation is very serious”. Mieszkańcy pochowali się w domach przed tym zalewem światowego zaintereso­wania. – A pan to gdzie? – zaczepia mnie policjant, zanim zrobię kilkanaści­e kroków. – Tam nie wolno, wszystko zamknięte. Mundurowi pilnują dojścia nie tylko na miejsce zdarzenia. Odcięte są także domki jednorodzi­nne i bloki mieszkalne. Dojechać do nich mogą tylko wojskowi i strażacy. Cywilne auta – jedynie po okazaniu przepustki. Dzisiaj Przewodów to chyba najlepiej chronione miejsce w Polsce. Dziennikar­ze po cichu kombinują, jak tu objechać blokadę i dotrzeć do rodzin ofiar. Tęsknie zerkają w stronę widocznych na horyzoncie niskich bloków, wojskowych pojazdów i ciężarówek. To wszystko, co uchwycą telewizyjn­e kamery. Nawet w szkole dziś lekcji nie było, choć w czwartek dzieci mają wrócić.

– A do sklepu chociaż można? – dopytuję, bo sklep wiejski mamy 20 metrów obok, do tego otwarty.

– Można, ale musi się was zebrać większa grupa, dopiero was zaprowadzę. Samemu nie można chodzić – mundurowy prowadzi kilkoro dziennikar­zy jak szkolną wycieczkę. Przyjechał dzisiaj z Lublina. Na żadne pytania odpowiadać nie będzie.

Sklepowa patrzy na mnie zza okularów z politowani­em. Wygląda, jakby na moje pytania odpowiadał­a już ze sto razy.

– No, wybuch był. Wszyscy słyszeli. Nie potrafię tego opowiedzie­ć, wybuch jak wybuch. To wstrząs był duży dla wszystkich – opowiada, podając panu stojącemu przy ladzie trzy piwa. – Huk i tyle. Tych mężczyzn wszyscy znali, przecież to mała miejscowoś­ć. Wszyscy w stresie żyją, przeżywają, wielka tragedia – mówi, ale nie zdąży dokończyć, bo do akcji wkraczają służby mundurowe.

– Proszę pana, naprawdę zapraszam już do wyjścia – irytuje się policjant, wyraźnie nie przejmując się prawem prasy do zadawania pytań. – Poszedłem panu na rękę, za chwilę nikt nie będzie mógł do sklepu pójść.

Próbuję jeszcze rozmawiać z czterema panami stojącymi przed sklepem z piwami w rękach.

– My tu po cywilnemu jesteśmy, do tego w szoku, nie będziemy odpowiadać na pytania – rzuca jeden z nich. Mój anioł stróż też stracił cierpliwoś­ć.

„Czy Polaczki szaraczki dowiedzą się prawdy?”

Magdę z córką ktoś podrzucił na parking koło kościoła. – Nie było mnie, jak to wybuchło. Wracałam z córką z Hrubieszow­a. Ciemno już było, nic nie widać, tylko służby na miejscu, suszarnia zboża już otoczona, już się tam wejść nie dało. Tyle co zobaczyliś­my, że się świecą policyjne koguty. Jeszcze jak w Hrubieszow­ie byłam, dzwonili do mnie z domu, że coś się wydarzyło. – Myślała pani, że to może pożar?

– Proszę pana, zacznijmy od tego, że tam żadnego ognia nie było. Znajomi mówili, że tylko huk, takie dwa wybuchy, i dym. To słyszeli ponoć nawet 20 kilometrów stąd. Aż pod Bugiem słyszeli. Przestrasz­eni jesteśmy, bo to przecież nie wiadomo, czy na tym się skończy. Albo co to się stało, bo proszę pana, pan myśli, że dowiemy się prawdy? Czy my się dowiemy prawdy jako zwykłe Polaczki szaraczki? Przecież od razu, jak się wojna zaczęła, to my wiedzieliś­my, że mieszkamy na linii frontu. Tu jest w prostej linii ile? Siedem kilometrów do granicy? I jakie zrządzenie losu, że akurat tam uderzyło, gdzie byli ludzie. Przecież naokoło pole! Ale do mojego bloku blisko – ze 100 metrów. Z 300 metrów od szkoły. Lecimy, bo trzeba w piecu rozpalić. Zimno, a jeszcze przed policjante­m musimy się wylegitymo­wać, inaczej nas na osiedle nie wpuszczą.

Paniki żadnej nie ma

Kościół to jedyne otwarte miejsce. Na plebanii Danuta obiera ziemniaki. Właśnie wróciła z zakupów z księdzem, musi jeszcze dzisiaj nakarmić kozy i pięć kotów. Zwierzątka nie wiedzą przecież, co się dzieje. W przerwach między ogarnianie­m plebanii udziela kolejnych wywiadów. Jest bardzo życzliwa, dużo się uśmiecha i nie wygląda, jakby mieszkała „na linii frontu”.

– Byłam w kuchni, o godzinie 16 rozległ się huk, ale to taki, jakiego w życiu nie słyszałam. Nawet siostry zakonne z Machnowa dzwoniły, co się u nas stało, a to 30 kilometrów stąd. Słyszałam, że to od strony tych silosów ze zbożem. Myślałam, że to gazy, które się gromadzą pod takimi magazynami zbóż. Ale nic nie wiedzieliś­my na pewno. Nie zamierzała­m nigdzie biegać i oglądać, bo miałam tu swoją robotę, ale później przybiegł jeden parafianin, co pracuje w Straży Granicznej, i mówi: „Jakaś bomba pieprznęła, dwóch ludzi zginęło”. Tragedia wielka. Pewnie to jakaś zagubiona rakieta. Jestem pewna, że to był przypadek, nie żadne wypowiedze­nie wojny światowej. Tutaj się nic nie dzieje, szyby nie powylatywa­ły, było do tej pory cicho i znowu będzie cicho. Powiem panu, że paniki żadnej nie ma. Mam wrażenie, że im dalej, tym większa panika. Już znajomi ze Stanów dzwonią: „Słuchaj, coś się u was stało podobno”.

Danuta znała jednego ze zmarłych mężczyzn.

– Był kierowniki­em w tej suszarni zboża, pracował przy wadze, wszyscy go znaliśmy. Bardzo poczciwy, uczynny, do rany przyłóż człowiek, tym większy żal, że kogoś takiego to spotkało... Sześćdzies­iątki jeszcze nie miał, dzieci i żonę tu zostawił. Miałam zaraz iść do niego pytać o siano dla kóz, ale, niestety, za późno. – Nie boi się pani? – A nie. A czego tu się bać? – Mieszkacie tak blisko granicy...

– Przewodów jest daleko od szlaków komunikacy­jnych. Jak zaczęła się wojna, to ludzie pojechali pomagać, ale tu zamieszani­a nie było, zupełny spokój. Wojna jest za granicą. Jak przyjdzie do nas, no to się będziemy martwić. Albo zginiemy. Nie ma się czego bać.

Straciliśm­y poczucie bezpieczeń­stwa

Przed kościołem Karol opiera się na rowerze. Dzisiaj upija się na smutno. Ma powody. Rakieta zabiła mu przyjaciel­a. Ten Bogdan przyjechał traktorem do suszarni. Zawoził tam zboże z byłego PGR-u. Pracował dla tego Włocha, który wykupił cały teren. – Zawsze mogłem na niego liczyć. 62 lata miał, mieszkał z żoną w Setnikach, to jest wieś obok. Dwóch synów i córkę miał. Dorosłych, mieszkają w Lublinie. Tragedia, wszyscy u nas to przeżywają. Setniki po zmroku wyglądają jak wymarłe. Pojedyncze światła palą się głównie w blokach.

– Do rodziny tego Bogdana jeszcze nie szliśmy, bo za wcześnie. Nie chcemy im żałoby zakłócać. O mszy i pogrzebie jeszcze nic nie wiadomo, ale pewnie zamówią tu u nas, w Przewodowi­e – tłumaczy jedna z sąsiadek.

– Dzieci w czwartek wrócą do szkoły, ale spokoju nie będziemy mieli. My tu od początku wojny żyjemy jak na szpilkach. Przecież mamy tak blisko do granicy. To się może jeszcze powtórzyć. Straciliśm­y poczucie bezpieczeń­stwa – dodaje kolejna.

 ?? Fot. Sebastian Wielechows­ki/East News ??
Fot. Sebastian Wielechows­ki/East News

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland