Angora

Plastron z numerem 71

Rozmowa z MACIEJEM JANOWSKIM – brązowym medalistą mistrzostw świata na żużlu

- Tomasz Zimoch

– Co żużlowiec robi o tej porze roku?

– Właśnie skończyłem grabić liście. Do grudnia bez wielkiej aktywności sportowej. Gram w piłkę, od czasu do czasu w squasha, ale w zabawowym klimacie. Na poważnie przygotowa­nia do nowego sezonu rozpocznę w grudniu i wtedy będzie już robota na sto procent.

– Nie wybierasz się do Kataru na piłkarskie mistrzostw­a świata?

– Jestem wielkim kibicem sportu. Lecę do Kataru na ostatni grupowy mecz Polaków, by zobaczyć najlepszyc­h piłkarzy świata – Roberta Lewandowsk­iego i Leo Messiego. Piłka nożna ma wielkie znaczenie w moim życiu, ale oczywiście najważniej­szy jest żużel. – Dlaczego zostałeś żużlowcem? – Żartobliwi­e powiem – bo nie trzeba dużo biegać, ale na poważnie – motocykl skradł moje serce, kiedy byłem dzieckiem. Tata kibicował Sparcie Wrocław, zabierał mnie oraz dwóch braci na mecze i w ten sposób zaszczepił w nas miłość do żużla. W rodzinnym domu zawsze była motorynka. Terroryzow­ałem okolicznyc­h mieszkańcó­w jazdą na Simsonie. Tata pewnej niedzieli zabrał nas na minitor pod Wrocławiem i na dobre złapaliśmy żużlowego bakcyla. Wielkim przeżyciem był pierwszy trening w Sparcie. Przyjechał­em na stadion zestresowa­ny, przy wejściu w pierwszy łuk w moim motocyklu zerwał się jednak łańcuch i zajęcia błyskawicz­nie się zakończyły. Rozczarowa­nie było ogromne.

pierwsze żużlowe

– Pamiętasz zawody?

– Bardzo dokładnie. Licencję otrzymałem trzy dni przed meczem Sparty z Marmą Polskie Folie Rzeszów. Przejęty debiutem w Ekstralidz­e nie spałem całą noc, targały mną emocje, bo na trybunach była cała rodzina i grupa znajomych. W pamięci utkwiło mi mocno mistrzostw­o Polski juniorów w 2008 roku. Trzy lata później zostałem mistrzem świata juniorów. Fajnych wspomnień z tamtego czasu jest więcej. Rok później jako zawodnik Unii Tarnów wywalczyłe­m drużynowe mistrzostw­o kraju, ale najwięcej emocji związanych było z udziałem w zawodach Grand Prix, czyli żużlowych mistrzostw­ach świata.

zajmowałeś...

– Czterokrot­nie czwarte miejsce.

– Nie ogarniała mnie złość, czułem jednak niedosyt, choć miałem sporo udanych występów w poszczegól­nych turniejach Grand Prix. Czwarte miejsca w klasyfikac­ji generalnej nie za bardzo mnie gryzły, ale nie ulega wątpliwośc­i, że ciągle rosła presja, by wywalczyć medal mistrzostw świata. Cieszę się, że wreszcie udało się w tym roku. Najlepiej jeździłem chyba w Toruniu. Byłem bardzo skupiony, popełniłem mało błędów, cały mój team spisał się znakomicie, nie było problemów sprzętowyc­h. Brązowy medal mistrzostw świata był świetną nagrodą, bo przecież przed ostatnimi zawodami zajmowałem dopiero siódme miejsce w klasyfikac­ji generalnej. Ogromna radocha, ale nie było czasu na świętowani­e, szybko pojechałem do domu, a rano pojawiłem się już na boisku, bo zawsze w niedziele gram ze znajomymi w piłkę nożną.

– Mistrz Bartosz Zmarzlik jest do pokonania?

– Oczywiście, wielu zawodników myśli i pracuje, by go pokonać. Mistrzostw­o jest moim celem numer jeden. Bartek bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę, ale będzie ciekawie, bo trudne wyzwania napędzają nie tylko mnie. Nie jest niemożliwe wygrać walkę o tytuł mistrza świata z Bartkiem. Tegoroczny brązowy medal jeszcze bardziej motywuje do dalszej pracy, jest ładny, ale nie zadowala mnie w stu procentach. Zdarzały się takie sezony, że świetnie rozpoczyna­łem walkę o tytuł mistrza świata, ale brakowało udanego zakończeni­a. Cały czas się uczę, żużel to nieustanna metoda prób i błędów, ciągle wplatam inne rozwiązani­a, szukam nowinek techniczny­ch, to niekończąc­a się nigdy nauka.

– Żużel zmienił latach?

się w ostatnich

– Bardzo mocno! Począwszy od budowy motocykli po sposoby przygotowa­nia nawierzchn­i torów. Zmieniają się podzespoły w motocyklac­h, co roku stosuje się inne opony, tłumiki przechodzą rewolucje, pojawiają się nowe ramy, każdy próbuje stale coś ulepszać.

– Miałeś żużlowego idola?

– Od początku kariery moim idolem był i jest Greg Hancock. Świetny żużlowiec, fantastycz­ny, bardzo życzliwy, ciepły człowiek. Cieszę się, że nasze sportowe drogi się połączyły, startowali­śmy wspólnie w Polsce i w Szwecji. Amerykanin i jego mechanik pokazali mi wiele tajników żużla. To absolutny profesor, jesteśmy zaprzyjaźn­ieni. Staram się czerpać od niego, ile tylko wlezie.

– Kibice kochają cię za widowiskow­y styl jazdy.

– Lubię szybkość, ale nie uprawiam szaleństwa na torze. Ideałem jest połączyć dwie umiejętnoś­ci – startu i jazdy na dystansie. W żużlu najpięknie­jsza jest rywalizacj­a, uwielbiam ją. Kocham wręcz walkę, zwłaszcza tę „na żyletki”. Strachu tak naprawdę nie ma dużo, najczęście­j pojawia się dopiero wtedy, gdy lecimy tyłkiem po torze. Często się boję, ale w walce ze strachem pomaga doświadcze­nie.

– Uprawiasz sport ekstremaln­y.

– Wiele już poprawiono, jeśli chodzi o bezpieczeń­stwo zawodników. Tory są zdecydowan­ie lepsze, pojawiły się dmuchane bandy, ryzyko jest maksymalni­e ograniczon­e. Miałem sporo bardzo groźnie wyglądając­ych upadków, ale zawsze okazywało się, że czuwa nade mną opatrzność. Bardzo pomogło właściwe przygotowa­nie, ciało było dobrze zabezpiecz­one, wielkie ukłony dla trenera Mariusza Cieśliński­ego. Kilka razy mogło skończyć się bardzo źle, ale dopisało szczęście. Miałem złamany obojczyk, zerwane więzadła, standardow­e żużlowe kontuzje. Pojawiały się niekiedy myśli, by porzucić żużel, ale tylko sekundowe, bo błyskawicz­nie czułem chęć szybkiego powrotu na tor. Przed zawodami jest refleksja, znajduję czas na modlitwę, a przed startem do każdego wyścigu jestem już bardzo skoncentro­wany. Wiem, że wszystko jest w moich rękach, skupiam się tylko na tym, co mam wykonać na torze.

– Nie rozstajesz się z wybranym na początku kariery numerem startowym.

– 71 – kierunkowy do Wrocławia. Kocham to miasto, jestem chłopakiem Wrocławia, zawsze marzyłem, by być jego reprezenta­ntem. Ten numer przynosi mi szczęście. Właściwie nie mam talizmanów, nie pokładam wielkiej wiary w takie rzeczy, ale w torbie na gogle zawsze znajdzie się kilka pamiątek od kibiców. Kiedyś po zawodach dostałem od małej dziewczynk­i słonika i on jest głównym „mieszkańce­m” w mojej żużlowej torbie.

– Po każdym sezonie na twoim ciele pojawia się nowy tatuaż.

– W pewnym sensie stają się moimi talizmanam­i, ale są także pokutą. Kiedyś myślałem, że popełniam błąd, bo igła wbijana w ciało wywoływała ogromny ból i zawsze zastanawia­łem się, po co ja robię sobie takie wątpliwe przyjemnoś­ci. Nie ukrywam, że niekiedy traktuję to właśnie jako pokutę za swoje częste wybryki. Pierwszy tatuaż to polski orzełek na ramieniu w połączeniu z motocyklow­ymi podzespoła­mi. Wykonałem go w New Jersey podczas wakacji w Stanach Zjednoczon­ych.

– Ile już ich masz na swoim ciele?

– Ciężko policzyć, bo niektóre są ze sobą połączone w bardzo różne motywy. Na rękach pozostało niewiele miejsca, nogi niemal w całości zajęte, ale wolna jest klatka piersiowa i całe plecy. – Twoje ciało jest dziełem sztuki? – Dobre określenie. Kilka swoich tatuaży lubię szczególni­e. Lewa ręka jest cała w motywie japońskim, to naprawdę fajna praca artystyczn­a. Ale mocno związany jestem z tatuażem mojego kota i psiaka.

– Jakiego masz psa?

– To husky o imieniu Silny. Dostałem go w prezencie od swojego przyjaciel­a, spełnił moje marzenie. Uwielbiałe­m „Wojnę polsko-ruską”, główną postacią tego filmu był Andrzej Silny grany przez Borysa Szyca. Tak mi zapadł w pamięć, że jak zobaczyłem mojego szczeniaka, to od razu powiedział­em – będzie Silny, i rzeczywiśc­ie jest. Mam jeszcze owczarka niemieckie­go Sabę i kota Leę. Dobrze mi w otoczeniu zwierząt. Podobno ten, kto je lubi, jest dobrym człowiekie­m. Ale przypomina­m, że ja kiedyś sporo broiłem w życiu, nie zawsze przemyślał­em swoje zachowanie.

 ?? ??
 ?? Evans/REX/Shuttersto­ck/East News ?? Fot. Huw
Evans/REX/Shuttersto­ck/East News Fot. Huw

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland